Czy mogli wrócić żywi?

Czy mogli wrócić żywi?

O tragedii na Broad Peaku prawdopodobnie zadecydowało to, co komisja zbagatelizowała Na pierwszy rzut oka raport komisji Polskiego Związku Alpinizmu powołanej do zbadania przyczyn śmierci dwóch wspinaczy jest miażdżący dla Adama Bieleckiego, najszybszego i najsilniejszego z czterech uczestników pierwszego zimowego wejścia na Broad Peak. Pięciu sprawiedliwych (Anna Czerwińska, Piotr Pustelnik, Bogdan Jankowski, Michał Kochańczyk i Roman Mazik) stwierdziło, że to Bielecki w największym stopniu odpowiada za zerwanie integralności czteroosobowej grupy atakującej. Jako pierwszy zostawił z tyłu resztę uczestników szturmu wbrew ustaleniom, które zapadły w bazie, że cała czwórka pójdzie razem. Himalaiści rozdzielili się i nie było już warunków do współpracy podczas ataku. Podobnie jak Bielecki postąpił Małek, który jako drugi zdobył Broad Peak. Komisja negatywnie oceniła to, że Bielecki od razu zakładał, że nie będzie schodził z resztą uczestników, o czym nie poinformował ich jasno podczas ustalania taktyki wejścia. On i Małek postawili dwóch wolniej idących kolegów przed faktem dokonanym, schodząc ze świadomością, że nie będą mieć z nimi żadnego kontaktu. Według komisji, świadome zignorowanie przez Bieleckiego, a później i Małka, zasady kontaktu wzrokowego lub radiowego z resztą zespołu to „fundamentalny błąd i złamanie podstawowej zasady etyki alpinistycznej”. Przekonania i fakty Z drugiej jednak strony komisja PZA podkreśla, że nie ma wystarczających przesłanek, żeby prognozować, jaki byłby przebieg wydarzeń, gdyby zespół atakujący szczyt pozostał spójny. Dopuszcza także, że Bielecki i Małek mogli zakładać, że są w stanie zagrożenia życia i muszą zejść jak najszybciej. Czyli we własnym mniemaniu działali w stanie najwyższej konieczności – są więc jakoś usprawiedliwieni za błąd i złamanie etyki. Subiektywne przekonanie to jedno, fakty to drugie. A były one takie, że jak na zimę w Karakorum panowała znakomita pogoda. Zdaniem komisji, nie istniały więc obiektywne powody uniemożliwiające zaczekanie na słabszych. „Nie przekonują nas argumenty Adama Bieleckiego i Artura Małka o tym, że warunki atmosferyczne, które do szczytu były zdaniem uczestników wręcz idealne, teraz powodowały, że nawet krótkie zatrzymanie się wywołałoby krańcowe wychłodzenie organizmu”, stwierdza raport. Bielecki, jeszcze przed powołaniem komisji przez zarząd PZA, wyjaśniał, że świadomie ubrał się dość lekko, by sprawniej poruszać się w trudnym terenie. To zaś oznaczało, że musiał być ciągle w ruchu, by nie zamarznąć – i nie mógł zatrzymywać się, by czekać na wolniejszych kolegów. Czy rzeczywiście tak było? Komisja PZA w swoim raporcie nie wspomina nic na ten temat. Mimo że himalaiści zdobywali wierzchołek Broad Peaku osobno, w zejściu mogli jeszcze połączyć się w jeden zespół, gdyż różnica między pierwszym a czwartym zdobywcą wynosiła 40 minut. Według komisji, dwaj szybsi byli w stanie zaczekać na wolniejszych kolegów. Komisja za „bardzo istotną” uznała sytuację spotkania przez Macieja Berbekę i Tomasza Kowalskiego schodzącego już ze szczytu Małka. Berbeka powiedział, żeby cała trójka szła razem, Małek odmówił, bo bał się wychłodzenia. W raporcie wyrażono „poważne zastrzeżenia do postawy Artura Małka”. Pytanie jednak, co wtedy powinno nastąpić. Czy Małek miał czekać na nich 40 minut, w coraz silniejszym mrozie i zapadających ciemnościach (lub nawet iść z nimi jeszcze raz na szczyt, co wedle relacji Małka proponował mu Kowalski), czy raczej to oni powinni wracać z nim, cofając się pół godziny drogi przed wymarzonym wierzchołkiem? W raporcie nie ma odpowiedzi – i słusznie, bo tu brak dobrego rozwiązania. Błędy kierownika Osobne schodzenie z Broad Peaku stanowiło tylko finał całej sekwencji błędów i nieprawidłowych decyzji, które przyczyniły się do śmierci Berbeki i Kowalskiego. Jak podkreśla komisja, himalaiści nie uzgodnili podstawowych zasad mających obowiązywać podczas ataku, takich jak sposób postępowania w przypadku wolnego tempa wspinaczki czy drastycznego osłabnięcia któregoś z uczestników (doszło do obu tych zdarzeń). Obciąża to kierownika wyprawy, Krzysztofa Wielickiego. Nie zostało też ustalone, kto ma być liderem wyjścia szczytowego. Przyjmowano, że z racji doświadczenia jest nim Berbeka. Kierownik nie określił jednak dokładnie, jakie decyzje ma on prawo podejmować. Tak więc zamiast zdyscyplinowanego oddziału szturmowego do ataku poszło minipospolite ruszenie. Za późno, zdaniem komisji, uczestnicy rozpoczęli atak szczytowy (o 5 rano). Himalaiści po forsownym dojściu do obozu szczytowego chcieli jednak zapewnić sobie dłuższy odpoczynek przed szturmem.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2013, 39/2013

Kategorie: Kraj