Czy „Solidarność” oszukała Polaków?

Czy „Solidarność” oszukała Polaków?

Pora odrzucić mity o 10-milionowym związku, narodowowyzwoleńczym zrywie, programie korzystnym dla obywateli Kiedy w 1980 r. podpisywano porozumienia sierpniowe, rozbudzone zostały wielkie oczekiwania społeczne. Nie mniejsze, a może nawet większe, były też w czerwcu 1989 r. „Solidarność” wyrażała nadzieje większości Polaków. Czy były one uzasadnione? Z pewnością tak, ale szybko i boleśnie rozbiły się o realia. I może dlatego w badaniach społecznych wykonywanych zarówno przez CBOS, jak i OBOP w 2012 r. transformacja zyskała pozytywną ocenę tylko kilkunastu procent Polaków. „Te wyniki zaskakują”, pisze prof. Maria Jarosz w najnowszej redagowanej przez nią książce „Polskie bieguny”. Czy rzeczywiście powinny zaskakiwać, skoro – jak stwierdza prof. Jarosz – istnieją racjonalne przesłanki niezadowolenia społecznego? Od dawna utrwala się przekonanie, że na transformacji skorzystali nieliczni, a sierpniowe (i czerwcowe) nadzieje rozminęły się z rzeczywistością. Mało tego, to przeświadczenie można zaobserwować nawet wśród pokolenia, które wzrastało długo po 1980 r. i dla którego porozumienia sierpniowe to dość odległa historia. Bez programu Różne badania socjologów pokazują, że niemała część Polaków czuje się oszukana, o czym można się przekonać choćby w internecie. Wystarczy wpisać słowa „Solidarność oszukała”, a zaraz wyleją się setki tekstów odnoszących się do tego stwierdzenia. Postawione na okładce 35. numeru „Przeglądu” pytanie, czy „Solidarność” oszukała Polaków, czy to ją oszukano, nic nie traci na aktualności. Można nawet powiedzieć, że im bardziej społeczeństwo będzie się rozwarstwiać, tym silniejsze będzie przekonanie ludzi, że zostali oszukani. Bo czy strajkujący w 1980 r. tak sobie wyobrażali przyszłość Polski i swój los? Żadnemu z nich nie przyszło do głowy, bo i skąd miało przyjść, że na przełomie lat 80. i 90. nastąpią zmiany, które zniwelują ich rolę społeczną, że zostaną wykorzystani jako parasol dla transformacji, która bezpośrednio uderzy w nich i ich miejsca pracy. „Społeczeństwo zostało oszukane potężnie – mówił na konferencji w Radomiu nietuzinkowy działacz „S” Zbigniew Romaszewski. – Okazała się rzecz oczywista. Że do gospodarki potrzebny jest kapitał. (…) Wpuściło się kapitał zachodni. (…) Nikt nie daje pieniędzy, jeśli nie ma w tym interesu. Trzeba mieć korzyści. Tak się nasz pęd do gospodarki liberalnej właściwie wyczerpał. Tych tzw. zwykłych ludzi. A przy okazji pozbyliśmy się przemysłu”. Dlaczego tak się stało? Odpowiedź jest dość oczywista. Wystarczy poczytać wspomnienia ludzi z kręgów kierowniczych „Solidarności”, którzy wcale nie kryją się z tym, że kiedy przejmowali władzę, nie mieli całościowego (żeby nie powiedzieć żadnego) programu naprawy Polski, nastawieni byli na opozycyjność, a tu przyszło im przejąć stery w państwie. Reformy u progu lat 90. podejmowane były (do spółki z posłami PZPR) niemalże na wyścigi. Bez kompleksowej wizji przyszłości kraju. Dlatego tak wielkie znaczenie dla nielicznej ekipy Leszka Balcerowicza mieli doradcy z Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego z prof. Jeffreyem Sachsem na czele. Pokazuje to wywiad rzeka Janusza Rolickiego ze Zbigniewem Bujakiem. Lider mazowieckiej „Solidarności” mówił w nim: „Przez pewien czas naiwnie sądziłem, że »Solidarność« skupiła wokół siebie wszystkie tęgie głowy i wszystkie znaczące postacie są przy niej. Tymczasem stwierdziłem, że to nieprawda, że bardzo wielu świetnych fachowców, ludzi z dogłębną wiedzą i temperamentem, stoi z boku”. Ta ograniczona do niewielkiego kręgu współpracowników Leszka Balcerowicza grupa nie chciała i nie miała siły przeciwstawić się narzuconej Polsce przez światową finansjerę koncepcji neoliberalnej, reaganomice w nadwiślańskim wydaniu. „Bank Światowy i Międzynarodowy Fundusz Walutowy mocno naciskały na prywatyzację – przypominał w Radomiu Romaszewski. – Często ewidentnie niekorzystną dla nas. (…) Reforma, transformacja ustrojowa nie miała nic wspólnego z postulatami »Solidarności«”. Prof. Ireneusz Krzemiński pisał natomiast: „Politycy, którzy wyłonili się z »Solidarności«, prawie w ogóle nie nawiązywali do haseł i ideałów przepełniających tamten ruch ani do projektów politycznych, jakie pod koniec roku 1981 formowały się w »Solidarności«”. W tym miejscu trzeba też powiedzieć, że nie jest prawdą, że nie było głosów przestrzegających przed skutkami takiej reformy. Wystarczy przywołać tu opinie zmarłego niedawno prof. Tadeusza Kowalika. W przyjętej w 1989 r. reformie obowiązywała naczelna zasada: o wszystkim decyduje niewidzialna ręka rynku i liczy się tylko to, co prywatne. Konsekwencją takiego myślenia był przyjęty kierunek prywatyzacji, zaczęto ją realizować, wystawiając

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2013, 40/2013

Kategorie: Publicystyka