Dajcie młodym żyć

Dajcie młodym żyć

Ksawery Żuławski

Film o Katyniu powinien być realizowany przez młodych twórców, bo do tej opowieści trzeba wpuścić nową energię

– Skąd się bierze chaos?
– On jest częścią życia, stałym elementem ludzkiego uniwersum.

– Ale raz jest go więcej, a raz mniej. Mam wrażenie, że ostatnio jest go więcej.
– To prawda, w ostatnich latach chaos wdarł się przede wszystkim w nasz światopogląd. Wynika to z faktu, że Polska otworzyła się na świat, pojawiły się nowe możliwości i perspektywy, wiele spraw wywróciło się do góry nogami. Dziś jest dowolność myślenia, robienia tego, co się chce, tworzenia. To w sposób naturalny powoduje chaos.

– On jest, według ciebie, dobry?
– Chaos jest relatywny, nie jest ani dobry, ani zły. Wiadomo, że ludzka natura stara się porządkować rzeczywistość, nazywać rzeczy po imieniu, aby z tego chaosu jakoś wybrnąć. Wiadomo też, że czegoś takiego jak natura nie da się uporządkować. Tu jest klincz. Dlatego ważne jest, aby umieć się z chaosem oswoić, ponieważ w gruncie rzeczy on nie musi być niebezpieczny. Chociaż w moim filmie konkluzje są nieco inne.

– No właśnie, twój debiutancki film zatytułowany właśnie „Chaos”, który pokazałeś niedawno na festiwalu w Gdyni, można odbierać jako głos pokolenia dzisiejszych trzydziestolatków, którzy owego chaosu doświadczają w sposób, powiedziałbym, bolesny. Opowiedziałeś historię trzech braci wrzuconych we współczesną rzeczywistość, reprezentujących różne postawy: jeden nie chce budować swojej kariery prawniczej na kłamstwie, drugi gotowy jest wszystko niszczyć, by przeżyć, trzeci naiwnie wierzy, że można zmienić świat…
– W tym filmie rzeczywiście opisuję świat ludzi w moim wieku, ale w żadnym razie nie chciałem nakręcić manifestu ani dzieła pokoleniowego. Idea chaosu przyświecała mi od początku tworzenia tego filmu.

– Nawet sposób narracji jest chaotyczny.
– Tak. Sposób pisania scenariusza też taki był. Nie starałem się opisać jednego świata, wrzucałem tam różne swoje wrażenia, pisałem trochę o jednym bohaterze, by za chwilę przeskoczyć do historii drugiego. Dopiero kiedy stworzyłem 90 scen, złożyłem je w całość, choć i tu nie unikałem przewrotności, ponieważ zależało mi na tym, by widz był do samego końca zaskakiwany. Kiedy teraz krytycy próbują ogarnąć jakoś ten film, on im się wymyka spod kontroli, co budzi w nich frustrację. Oni by chcieli tak, a jest inaczej, sądzili, że będzie to, a okazało się, że jest tamto, i tak dalej.

– Gdybyś nakręcił film o pokoleniu JP2, pewnie by im się podobało.
– To pokolenie jest mi całkowicie obce, nie mam z nic wspólnego.

– A to pokolenie, o którym opowiedziałeś, jest stracone?
– Hm, czy jest stracone? Jeśli idzie o pokolenie młodych filmowców, to z pewnością nie było łatwo dojść nam do głosu. „Chaos” powstawał w momencie przełomowym, ponieważ w tym czasie zmieniała się struktura produkcji, powstawał Państwowy Instytut Sztuki Filmowej, wszystko zaczęło wymykać się spod kontroli. Musieliśmy też przeczekać moment, kiedy do głosu doszli starsi twórcy, którzy wyjęli konkretne pieniądze z budżetu polskiej kinematografii. Po takich filmach jak „Quo vadis” czy „Pan Tadeusz” powstały ogromne dziury w budżecie, więc dla młodych filmowców prawie nic nie zostało. Chciałem, żeby „Chaos” był dużym filmem, a nie godzinnym debiutem nakręconym na wideo, musiałem się zatem zmierzyć z tą całą ogołoconą w tamtym czasie z pieniędzy machiną.

– Ale kłopoty ze zdobywaniem pieniędzy nie dotyczą chyba tylko twojego pokolenia? Twój ojciec, Andrzej Żuławski, opowiadał mi kiedyś, że też się z tym borykał. Może dlatego, że jego kino jest niewygodne?
– Owszem, bo kino inne niż to, które jest uważane za słuszne, wciąż poddawane jest w naszej społeczności filmowej cenzurze. Jeśli ktoś chce wykroczyć poza pewien szablon, jest odważniejszy niż inni, porusza niewygodne sprawy, musi się liczyć z kłopotami. Mam wrażenie, że taki sposób myślenia charakteryzuje również polską krytykę. Reakcje na mój film są na ogół kwaśne, choć w Gdyni dostałem nagrodę za debiut, tymczasem publiczność reaguje zupełnie inaczej. Krytycy idą jakimś totalnym schematem, czasami chyba sami nie wiedzą, o co im chodzi. No bo co to znaczy, kiedy krytyk pisze, że film jest zbyt spontaniczny? To znaczy, że powinien być mniej spontaniczny? O co tu chodzi?

– O to, że kiedy Andrzej Wajda zrobi film o Katyniu, krytyka spuchnie z zachwytu.
– Bardzo jestem ciekaw, jak to będzie. Z całym szacunkiem dla mistrza, ale w polskim kinie wciąż panuje chore przekonanie, że z dużym budżetem, jaki dostał ten film, poradzi sobie tylko stary dinozaur, a młodemu nie warto dawać, bo wszystko zmarnuje. Tymczasem wydaje mi się, że zwłaszcza film o Katyniu powinien być realizowany przez młodych twórców, bo do tej opowieści trzeba wpuścić nową energię, jakieś świeże spojrzenie, język współczesnego kina. Chciałbym się pomylić, ale obawiam się, że Wajda zaoferuje nam kino patriotyczno-smętne, na które pewnie pójdą wszystkie szkoły, a potem będzie można powiedzieć, że do kin poszła milionowa widownia. Młodzi twórcy są w tym sensie na straconej pozycji, na przykład „Chaos” ma tylko trzy kopie na całą Polskę.

– A jak można by opowiedzieć o Katyniu w inny sposób niż patriotyczno-smętny?
– Gdyby jakiś młody twórca chciał się do tego zabrać, pewnie powstałby film bardzo drastyczny, który nie unikałby biologii tej dramatycznej sytuacji. Moim zdaniem, tylko w taki sposób można dziś dotrzeć do świadomości współczesnego widza i opowiadać mu o historii. No, ale tutaj nie ma z czym walczyć, trzeba to zostawić biegowi spraw. Być może kiedyś to się zmieni.

– Nie masz więc dobrego zdania o kondycji polskiego kina?
– Ona, mimo wszystko, jest coraz lepsza, bo nie można powiedzieć, że młodzi twórcy w ogóle nie są dopuszczani do głosu. Są coraz częściej. Państwowy Instytut Sztuki Filmowej jest otwarty na propozycje ze strony młodych reżyserów, nie ucieka od finansowania ich projektów. Brakuje jeszcze nowych zespołów filmowych stworzonych przez nowe pokolenie, a także producentów, którzy chętniej promowaliby młodych filmowców. W tym roku po raz pierwszy w życiu byłem na festiwalu w Gdyni i postarałem się o obejrzenie wszystkich filmów, jakie były w konkursie. Mam bardzo pozytywne wrażenia. W tym wachlarzu, jaki został zaprezentowany, każdy mógł znaleźć coś dla siebie, co również jest znakiem polepszania się stanu naszej kinematografii.

– A nie masz wrażenia, że polskie kino ucieka od problemów społecznych?
– Wprost przeciwnie, moim zdaniem, tkwi w nich po uszy. Na przykład nowy film Filipa Bajona „Fundacja” bardzo wyraźnie mówi o tych sprawach. Jeżeli polskie kino od czegoś ucieka, to na pewno od polityki, ponieważ w polskim wydaniu jest ona tak mała, a polscy politycy są tak mierni, że szkoda na to czasu. Moim zdaniem, postulowanie czegokolwiek w stosunku do kina jest nie na miejscu. Kino ma służyć przede wszystkim rozrywce. Widz ma wejść na salę kinową i się rozerwać. Może przeżyć smutek, radość, coś przemyśleć albo o czymś zapomnieć, ale głównym zadaniem reżysera jest to, żeby umilić widzowi czas. Tymczasem twórcy starają się być szalenie poważni, narzekają, drążą w nieskończoność jakieś wątki, na przykład taki, że są bardzo biedni ludzie…

– Bo są.
– Jasne, tylko że jak się o tym robi dziesięć filmów, to traci to sens. Tymczasem można by wziąć przykład z „Nienawiści” Mathieu Kassovitza sprzed dekady, filmu, który nie tylko dawał gorzki obraz społeczeństwa francuskiego, ale też krył w sobie niesamowitą energię i młodzieńczy zapał. Tego nam brakuje.

– A nie jest to czasem kwestia klimatu? W Polsce jest aż duszno od polityki, a nastrój społeczny jest raczej marny, więc i filmowcom się on pewnie udziela…
– Być może tak jest. Ale widać też, że widzowie są głodni czegoś innego, czego dowodem może być fakt, że najdłużej oklaskiwanym filmem w Gdyni była komedia „Statyści” Michała Kwiecińskiego. To film o tym, że w Polsce jest niewesoło, ale zrobiony jest z takim jajem, że ludzie się na nim świetnie bawią.

– To znaczy, że młode kino nie bardzo chce się pochylać nad rzeczywistością?
– Jedni powinni się pochylać, inni powinni świrować. Ważna jest różnorodność. Każdy idzie do kina po coś innego. Ktoś szuka ciężkich strzałów, ktoś inny chce się rozerwać na „Samotności w sieci”. A jak masz gdzieś taką rozrywkę, to idź na „Plac Zbawiciela”. Skoro mamy demokrację, to niechże ona będzie także w sztuce, bo wolność w tej dziedzinie życia, jak i w każdej innej, jest absolutnie niezbędna.

– Słuchając cię, mam wrażenie, że nie jesteś skażony tym naszym polskim smogiem…
– Chodzi ci o tę polityczną duchotę?

– Tak.
– Cóż, ta duchota jest tylko potwierdzeniem tego, co o polityce wiem od dawna: że ona po prostu śmierdzi. Nie ma w niej żadnych ideałów ani wartości. Bo jeśli ktoś powołuje się na ideały, a potem wprowadza do struktur rządowych na stanowisko ministra edukacji nacjonalistę Giertycha tylko po to, by mieć większość w Sejmie, to sorry, ale większego cynizmu nie ma. Polską politykę omijam więc z daleka. A przecież powinno być tak, że ci panowie rządzą w sposób godny, nie zawracają nam głowy i widać efekty ich działalności: są autostrady, ścieżki rowerowe, praca dla ludzi i tak dalej. Każdy chce po prostu żyć, a tymczasem nie bardzo się da.

– Jesteś rozczarowany?
– Owszem, zwłaszcza że w 1989 r. pracowałem jako wolontariusz w biurze „Solidarności”, roznosiłem gazety, potem byłem stałym czytelnikiem „Gazety Wyborczej”. Do pewnego momentu miałem wielkie nadzieje. Nagle zdałem sobie sprawę, że coś tu nie gra, że żadnego przełomu, w którym niby trochę brałem udział, nie było, że jest tak samo. Jedni panowie zastąpili innych. Chętnie nie chodziłbym w ogóle na wybory, ale tym razem pójdę, ponieważ to, co się teraz dzieje, jest nie do przyjęcia i zmusza mnie do współuczestniczenia w polityce. Wolałbym jednak zajmować się pisaniem scenariuszy.

– Trudno jest spokojnie żyć, kiedy Giertych atakuje Jacka Kuronia.
– No, to był absolutny skandal. W ogóle uważam, że pranie brudów 17 lat po upadku komunizmu jest pomyłką. Trzeba było to zrobić, tak jak Czesi, od razu, albo wcale. Zajmowanie nas problemem pani Zyty Gilowskiej to jest odwracanie kota ogonem. A cóż mnie, młodego człowieka, obchodzi, czy ona była, czy nie była w jakichś strukturach?

– To jest Polska właśnie.
– Tak… Ale w Polsce, niestety, czuję się najlepiej, choć mogłem zostać we Francji. Moja dusza tu naprawdę oddycha, mimo całej duchoty, o której mówiliśmy. Chcę tu żyć i działać, mimo wszystko. Uważam bowiem, że jest mnóstwo rzeczy do zrobienia, trzeba tylko upierać się przy swoim i iść do przodu. Z drugiej strony, jak patrzę na młodych ludzi, którzy wchodzą obecnie w politykę, to widzę, że oni też są skaleczeni, chwilami wręcz lekko przerażają. Cóż, wszystko musi się tu przemielić, a ludzie powinni przestać bać się władzy. Czasami zastanawiam się, czy nie byłoby dobrze, gdybyśmy wszyscy odwrócili się od polityki, gdyby nikt nie poszedł głosować. Ciekawe, co by było. Może taki wstrząs coś by zmienił w tym chaosie?

– Może nakręcisz „Chaos 2” o tym wszystkim?
– Taki film pewnie by się dział na plaży w Maroku, gdzie wszyscy by ostatecznie wylądowali, nie mogąc znieść tego klimatu. A mówiąc serio, wraz z Piotrem Kielarem przygotowujemy krótką współczesną przypowiastkę opowiadającą właśnie o tym, jak górna polityka może wpływać na dolne sfery i co się w tym wszystkim dzieje z młodymi ludźmi. W dalszych planach mam realizację dużego filmu, który będzie czymś w rodzaju penetracji czasu i przestrzeni, grą wyobraźni. Bo wyobraźnia w kinie interesuje mnie najbardziej.

– Jak myślisz, pokolenie chaosu, że tak umownie je nazwę, dokona rewolucji?
– Sądzę, że nie. Zresztą nie rewolucja jest potrzebna, lecz rewolucjoniści. Jeśli zabraknie ich w naszym świecie, będzie bardzo źle. Zwłaszcza w polskim, wybitnie nietolerancyjnym społeczeństwie, które gotowe jest niszczyć kolorowo ubranego i nietypowo uczesanego człowieka, ale już łysego kolesia w dresie, który ma agresywne zamiary, akceptuje. Wywaliliśmy już z Polski Żydów, nie mamy osób czarnoskórych, z Chińczyków się nabijamy, wyrzucamy tych, którzy proszą tu o azyl. Żyjemy w jakimś totalnym zamknięciu. I chyba, niestety, nieprędko to się zmieni.


KSAWERY ŻUŁAWSKI (ur. w 1971 r.) – reżyser i scenarzysta. W 1996 r. ukończył łódzką Filmówkę, gdzie zrealizował siedem etiud filmowych. Od 1997 r. pracuje w reklamie jako asystent reżysera i drugi reżyser. Współpracuje jako freelancer z wieloma domami produkcyjnymi. W filmie pracował jako asystent operatora Denisa Lenoira („Palais de la santé”), drugi reżyser („Bellissima”), asystent reżysera („Rozmowa z człowiekiem z szafy”). Reżyserował filmy dokumentalne, m.in. „Bad Brains w Polsce” i „Rozmowa”. Jest autorem i producentem filmu dokumentalnego „Mózg” oraz krótkich metraży: „Król Elfów” i „MamaTata”. Współpracował, jako kierownik produkcji, z ekipami filmów „Ucieczka z Sobiboru”, „Esther Khan”, „Wierność”. W teatrze zrealizował spektakl „Tripment” na podstawie własnego scenariusza (scena PWST w Warszawie, 2001). Film „Chaos”, nagrodzony na ostatnim festiwalu w Gdyni, jest jego kinowym debiutem. Syn reżysera i pisarza Andrzeja Żuławskiego oraz aktorki Małgorzaty Braunek.

 

Wydanie: 2006, 40/2006

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy