Dąsy pani marszałek

Dąsy pani marszałek

Alicja Grześkowiak: Zawsze, w każdym kraju, spotykam się z prymasem albo kardynałem Po czterech latach nabyłem już pewnego doświadczenia w przygotowywaniu wizyt Bardzo Ważnych Osobistości. Największą tremę miałem w 1998 roku, kiedy jako początkujący ambasador podejmowałem panią Alicję Grześkowiak. Marszałek Senatu przyjeżdżała poprzedzona niezbyt pochlebną reputacją osoby niesympatycznej, oschłej, drobiazgowej, wymagającej, nadętej i drażliwej na swoim punkcie. Zrazu wszystkie te cechy się potwierdziły. Samolot z Peru, który wiózł panią marszałek, wylądował o pół godziny wcześniej, kiedy na lotnisku nie było jeszcze przedstawiciela protokołu chilijskiego. Na szczęście byliśmy w porę i z kwiatami – pracownicy ambasady oraz przedstawiciel Polonii, inżynier Andrzej Zabłocki. Wręczyłem kwiaty, przedstawiłem się i przywitałem panią marszałek. „Znam pana” – powiedziała oschle. Spojrzała na mnie z odrazą i teatralnym gestem, żeby wszyscy widzieli jej obrzydzenie (widzieli nieliczni, bo mało kto przyszedł i było ciemno), podała mi rękę, odwracając z niesmakiem głowę. Gdyby nie to, że drugą rękę miała zajętą kwiatami, zatkałaby chyba nos na mój widok. Przedstawiłem Andrzeja Zabłockiego jako działacza miejscowej Polonii. Pani marszałek odegrała tym razem scenę ostentacyjnej radości, jak gdyby witał ją miejscowy kardynał. Przez chwilę sądziłem nawet, że pocałuje inżyniera w sygnet, który ten faktycznie nosi. Byłby chyba w siódmym niebie. Przy wsiadaniu do limuzyny okazało się, że miejsce obok kierowcy zajął oficer chilijski, przydzielony do ochrony pani marszałek. Tym samym w samochodzie zabrakło miejsca dla kapitana BOR, który towarzyszył pani Grześkowiak. „Jak to, pan kapitan nie będzie jechał tym samym samochodem co ja? On mi zawsze towarzyszy! Proszę to załatwić!” Załatwić się nie udało, ponieważ za bezpieczeństwo gości oficjalnych na terenie kraju odwiedzanego odpowiadają gospodarze. Poza tym chilijski oficer był o głowę wyższy od naszego i bez trudu odstawił go na bok. Pani marszałek musiała więc przeboleć jazdę samochodem w towarzystwie moim oraz bliżej nieznanego oficera, podczas gdy „jej” kapitan pełnił rolę adiutanta – nosił walizki i wykonywał podobne zadania. Marszałek traktowała go per noga. Dalej w orszaku podążał profesor historii, pan Pietrzak, który był dyrektorem gabinetu pani marszałek, oraz dwoje pracowników Senatu. W recepcji hotelu Sheraton czekała nas kolejna klęska – pan kapitan nie dostał pokoju przylegającego do apartamentu pani marszałek. Nie uszło to jej uwagi i kazała naprawić błąd. Odprowadziłem ją do drzwi apartamentu, które z przyjemnością przede mną zamknęła. Nazajutrz od rana rozpoczęliśmy realizację programu, udając się do przewodniczącego Senatu chilijskiego, Andrésa Zaldivara, starszego pana drobnej postury, ale wielkiego duchem i znaczącego wiele na chilijskiej scenie politycznej. – A kardynał? – zapytała zdegustowana Alicja Grześkowiak, rzuciwszy okiem na program wizyty. Projekt programu przesłaliśmy do biura pani marszałek ponad miesiąc temu, skąd nie otrzymaliśmy najmniejszej sugestii w sprawie wizyty u kardynała – odparłem. – Zawsze, w każdym kraju, spotykam się z prymasem albo z kardynałem – powiedziała niezadowolona. Pomimo tych fochów i grymasów podczas wszystkich wystąpień publicznych i rozmów w Chile pani marszałek spełniała swoją rolę poprawnie. Rozmawiała co prawda przez tłumaczy, ale odzywała się do rzeczy, wystąpienia publiczne miała przygotowane, ubierała się i zachowywała bez zarzutu. Wrażenia nie pozostawiła, ale wstydu nie przyniosła. Była punktualna, czujna, elegancka, trochę jak dyrektorka liceum dla dziewcząt. Ponieważ była to pierwsza wizyta na tym szczeblu podczas mojej kadencji, stawaliśmy z radcą na głowie, żeby marszałek polskiego Senatu dostąpiła wszelkich zaszczytów, co też się stało. Alicja Grześkowiak jako pierwsza polska przewodnicząca Senatu wygłosiła odczyt o przemianach w Polsce w Salon de Honor Uniwersytetu Chilijskiego, w przytomności rektora i członków Senatu tej największej i najważniejszej uczelni w kraju. Dzisiaj, z perspektywy czasu, znając już treść wystąpienia Alicji Grześkowiak, sądzę, że należało zorganizować je w Uniwersytecie Katolickim w Santiago, bliższym ideowo pani profesor, której wystąpienie byłoby odebrane lepiej w uczelni katolickiej. Ja jednak, zasugerowany, że organizuję wizytę, a nie pielgrzymkę, bez głębszego namysłu udałem się na Uniwersytet Chilijski, gdzie odczyt został przyjęty grzecznie, ale bez entuzjazmu. Nazajutrz spotkał nas kolejny zaszczyt – po raz pierwszy w historii Senatu Chile, na jego forum wystąpił marszałek

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 45/2002

Kategorie: Książki