Dlaczego boli myślenie

Kuchnia polska Ilia Erenburg opowiada w „Lejzorku Rojtszwańcu” anegdotę o tym, jak to jeden Żyd sprzedał drugiemu krowę. Nazajutrz ten, który kupił, przychodzi z piekielną awanturą, krzyczy i rozpacza, że został oszukany, ponieważ jego krowa nie daje mleka. – Uspokój się – mówi mu sprzedający – nie krzycz. Przecież ta krowa nie dlatego nie daje ci mleka, że nie chce, ale dlatego, że nie może. Powiem ci nawet więcej: ona w ogóle nie ma mleka. Co jakiś czas podnoszą się u nas głosy o zaniku albo nawet więcej – o nieobecności życia ideowego w rządzącej nam polskiej socjaldemokracji. Dość już dawno temu w „Trybunie” (8.08.2002 r.) Mieczysław Rakowski opublikował artykuł „Myślenie nie boli”, w którym wyłuszczył tę tezę dość dokładnie. Jako jeden z argumentów podawał między innymi uwiąd periodyków, w których wyrażana jest szersza nieco i choćby trochę bardziej ugruntowana myśl socjaldemokracji. Jako redaktor byłych „Wiadomości Kulturalnych” wiem coś o tym, teraz zaś widzę, jak z braku środków do życia chudnie „Trybuna”, na powierzchni obok „Przeglądu” utrzymuje się jedynie miesięcznik „Dziś” z pięcioma zaledwie tysiącami nakładu i „Myśl socjaldemokratyczna” o nakładzie wręcz śladowym. Kryzys tych pism świadczy o zaniku potrzeby myślenia wśród czytelników. Ostatnio w podobny ton uderzył Jerzy Urban w „NIE „w artykule „Do cukierni na lewo”. Artykuł ten nie zachwycił aktywu naszej socjaldemokracji, głównie z tego powodu, iż czytamy w nim, że SLD jest „partią poszukiwaczy posad”, „gniazdem głodnych piskląt”, chociaż dla mnie osobiście poważniejszym jest zarzut, że partia ta „nie ma żadnych realnych ambicji przekształcania ludzkich poglądów, stosunków społecznych, ani zamiaru organizowania społeczeństwa wokół dążeń nie związanych ze sprawowaniem władzy”. Bo nie miałbym żadnej pretensji o to, gdyby SLD opanował wszystkie możliwe posady, ale właśnie, pod warunkiem że chce przez to zmieniać stosunki społeczne i przekształcać ludzkie poglądy. Pytanie w tym jednak, czy nie czyni tego, bo nie chce, czy też dlatego, że nie może? Pomińmy tu okoliczność, że czołowy aktyw SLD wywodzi się z czasów, kiedy życie ideowe byłej PZPR było już kompletną fikcją, parawanem utrzymywanym dla pozoru, a więc nawyk myślenia programowego nie mógł się tam narodzić. Ważniejszą sprawą jednak było to, że grupa ta w 1990 r. znalazła się w sytuacji niemal beznadziejnej, w której aby nie zginąć ze szczętem, musiała uczynić wszystko, aby odciąć się od dotychczasowych rządów, obyczajów i metod. Manewr ten udał się nadzwyczajnie, ale jego ceną okazał się galimatias myślowy. To wówczas właśnie dało się słyszeć, że w gruncie rzeczy socjaldemokracji polskiej bliższą jako fundament myślowy jest nauka społeczna Kościoła niż marksizm, echem zaś tamtych czasów jest też przeczytana przeze mnie nie tak dawno opinia wybitnego działacza SLD, że wielką zaletą odwołanego zresztą niedawno ministra kultury było to, że był on ” pierwszym prawdziwie niesocjalistycznym” ministrem tego resortu. Następną okolicznością, która wyjaśnia obecną niechęć do myślenia w kategoriach światopoglądu, są przemiany społeczne. Przez ponad sto lat podstawą i bazą wszystkich ruchów socjalistycznych, socjaldemokratycznych, komunistycznych wreszcie była zawsze klasa robotnicza. Nawet gdy nie było tak w praktyce, stanowiło to azymut programowy. Otóż teraz ta baza gwałtownie usuwa się spod nóg, topnieje i zmienia się. Starsze, bardziej doświadczone socjaldemokracje europejskie, które zdołały zapuścić korzenie w innych warstwach społecznych, inteligencji i tzw. salariacie, dają sobie jakoś z tym radę, chociaż także nieświetnie, w Polsce panuje zaś w tym zakresie zamęt. Wyrazem tego jest choćby nieznaczne, ale jednak cofnięcie się SLD w wyborach samorządowych. Żeby wygrywać wybory samorządowe, trzeba mieć bowiem politykę samorządową będącą częścią polityki społecznej, w czym zachodnie socjaldemokracje specjalizują się od lat. U nas różnica pomiędzy lokalną polityką społeczną a polityką państwową praktycznie nie istnieje. Dalszym źródłem dezorientacji jest to, że w Polsce w wyniku transformacji nagle okazało się, że czynnikiem rozwoju ekonomicznego i cywilizacyjnego jest biznes i kapitał, natomiast wszystko to, co było dotąd zdobyczą socjalną warstw pracujących, jest straszliwym balastem, opóźniającym rozwój. W krajach, gdzie banany nie pojawiły się na rynku jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, a kapitalizmu nie buduje się od nowa, jego misja

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 45/2002

Kategorie: Felietony