Szok tok

Na wystawie “Naziści” aktor, Daniel Olbrychski, rzucił się z “szablą Kmicica” na podobiznę swoją, Jana Englerta i innych aktorów, których fotosy w mundurach niemieckich oficerów znalazły się na wystawie – i minister kultury przyznał mu rację. Ręce opadają.
Daniel Olbrychski jest ostatnim egzemplarzem polskiego saskiego szlachetki, który rozwiązania wszystkich problemów, jakich nie rozumie, poszukuje w “bigosowaniu” szablą. Niedawno przecież zapowiedział, że “zbigosuje” rosyjskiego reżysera, Nikitę Michałkowa, ponieważ różni ich pogląd na historię Rosji.
Olbrychskiego na wystawie “Naziści” pchnęła do “bigosowania” przewrotna i trafna myśl jej autora, Piotra Uklańskiego, który pokazał wybitnych aktorów świata, którzy przebierali się w hitlerowskie mundury, aby grać w nich nazistów, SS-manów, oficerów Wehrmachtu czy Kriegsmarine. Uklański zauważa w ten sposób godny namysłu paradoks natury ludzkiej, którą od wieków bardziej pociągało władcze zło niż poniżone dobro, zbrodnicza wytworność niż szlachetna nędza. Widać to w większości filmów na temat wojny, okupacji, obozów koncentracyjnych, Wietnamu itd. Zaszokowało to tak silnie aktora Olbrychskiego – i ministra Ujazdowskiego – że sięgnął po szablę jako jedyne rozwiązanie.
Dziennikarz Jacek Żakowski sięgnął po pióro, ponieważ zaszokowała go książka Jana Tomasza Grossa “Sąsiedzi”. Gross opisuje zbrodnię, jaka wydarzyła się 10 lipca 1941 r. w miejscowości Jedwabne w Łomżyńskiem, gdzie miejscowa ludność wymordowała – korzystając z przychylności hitlerowców – wszystkich swoich żydowskich sąsiadów, większość z nich paląc żywcem w stodole i znęcając się nad nimi w sposób, który można by nazwać zwierzęcym, gdyby zwierzęta były zdolne do okrucieństwa. Żakowskiego poraziło w książce Grossa zdanie, że Żydów z Jedwabnego “zamordowali nie żadni hitlerowcy, ani enkawudziści, ani ubecy, tylko społeczeństwo”. Dzięki tej książce Jacek Żakowski (“GW”, 18-19 XI) pojął, jak pisze, że także Polacy przyłożyli rękę do holokaustu i uważa, że życie z tą świadomością musi być inne.

Musi. I dobrze, że Jacek Żakowski doszedł do tego wniosku, który stara się przekazać swoim czytelnikom. Ale nie jest on przecież tak młody, aby być tak naiwnym i nie wiedzieć tego wcześniej. Nie wiedzieć, że w zagładzie Żydów w Polsce brała czynny udział przedwojenna polska policja państwowa, zwana “granatową” i każdy, kto pamięta okupację, wie, że “granatowy” policjant był zazwyczaj groźniejszym, bo znającym miejscowe stosunki, tropicielem Żydów niż niemiecki żandarm czy gestapowiec. Dziś o granatowych policjantach mówi się, że część z nich zamordowana została w Katyniu i Miednoje, ale nie mówi się, że ci, którzy tam nie trafili, pomagali hitlerowcom w “ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej” nie gorzej niż litewscy “szaulisi” czy ukraińscy SS-mani. Wiadomo, że egzekucjami na Żydach zajmowali się NSZ-owcy, ale w III Rzeczypospolitej kombatanci tej formacji otrzymali krzyże jako walczący za Polskę. Wiadomo, że nie tylko obojętność wobec zagłady, ale i delatorstwo było często udziałem normalnych sąsiadów, którzy pragnęli zagarnąć potrzebne im mienie.
Myślę więc w rezultacie, że Żakowskiego zaszokowała bardziej własnoręczność mordu w Jedwabnem niż sam fakt wydawania na śmierć sąsiadów. Aby oswoić się z tym faktem, zwraca się z prośbą o wywiad do prof. Tomasza Szaroty, historyka okupacji i obaj pocieszają się, że może jednak ów własnoręczny mord nie był dziełem rąk polskich, a Gross przesadził. A więc może asystowało tej zbrodni dwustu hitlerowców z Sonderkommando? A może mord w Jedwabnem był po prostu odwetem za zadenuncjowanie przez Żyda – chociaż wiadomo, że zrobił to Polak – polskiej partyzantki przed NKWD? A może mord w Jedwabnem był skutkiem sowietyzacji, jaką ta okolica przeżyła wcześniej, ponieważ całe zło świata jest owocem sowietyzacji? A może wreszcie – co prof. Szarota mówi całkiem serio – zagadka tkwi w tym, że “1500 zdrowych, będących w pełni sił osób, prowadzonych na śmierć przez mniej niż setkę uzbrojonych tylko w kije zbrodniarzy nie próbowało się bronić, ani nawet uciekać”? A więc przyczyna zbrodni leży w niepojętej naturze żydowskiej?
W swoim artykule Jacek Żakowski zapytuje, dlaczego zbrodnia w Jedwabnem, co do której od dawna istniała odpowiednia dokumentacja, do czasu książki Jana Tomasza Grossa trzymana była pod suknem?
Otóż dlatego właśnie. Przez poszukiwanie okoliczności ubocznych, wykrętów, wymówek, przyznawanie półprawdy, aby zatuszować fizyczny fakt morderstwa.
Moralny sens holokaustu – co Jacek Żakowski zdaje się rozumieć dopiero teraz – nie polega tylko na tym, że jeden naród, naród niemiecki, postanowił wymordować inny naród, naród żydowski. Polega on na tym, że inne narody świata, nawet walczące ze sobą, uznały sprawę zagłady Żydów za rzecz dopuszczalną i były do tego zdolne. Francuzi i Litwini, Polacy i Ukraińcy, Holendrzy i Białorusini. Pamiętam, że kiedy Niemcy przystąpili do ostatecznej zagłady getta warszawskiego, mój ówczesny przyjaciel oszalał z radości. Był polskim patriotą, członkiem organizacji “Mafeking”, części podziemnego harcerstwa, w rok później sam poszedł do Powstania Warszawskiego, najpierw tylko z jednym granatem, potem zdobył jakąś broń, walczył dzielnie z Niemcami, poszedł do Stalagu, teraz żyje we Francji. Ale nienawiść do Niemców nie zabraniała mu radości z zagłady Żydów.
Dziś, po ponad półwieczu, Niemcy są jedynym narodem, który odważył się wziąć na swoje sumienie fizyczną zbrodnię holokaustu. Po Jedwabnem, przekonuje Żakowski, trzeba, żeby ją wzięli wszyscy. Ma rację, ale my przez długie lata wmawialiśmy sobie wygodnie, że ponieważ byliśmy “następnymi do gazu”, a więc nas to nie dotyczy. Nie jesteśmy przecież antysemitami. Najwyżej w słowach, nie w czynach, które wykonywali za nas Niemcy.
Tak samo nie jesteśmy białymi rasistami, bo i skądże? Ale czytam w “Gazecie Wyborczej” wzmiankę po meczu Polska-Islandia, że najgorszym graczem w polskim zespole był czarny piłkarz, Emmanuel Olisadebe, który – zdaniem gazety – “mógł być zdeprymowany zachowaniem kibiców, którzy w trakcie meczu rzucali w niego bananami”.
Bananami dla czarnej małpy, ma się rozumieć. Co to ma wspólnego z rasizmem, który, jak wiemy, istnieje tylko w Afryce Południowej albo w USA? KTT

Wydanie: 2000, 48/2000

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy