Europa jest propalestyńska. Co o tym decyduje – nasz (odwieczny) antysemityzm czy raczej medialne porażki Izraelczyków? Co w największym stopniu dzieli dzisiaj Amerykę i Europę? Politycy i politolodzy bez cienia wątpliwości odpowiadają: stosunek do konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Przez prawie 21 miesięcy drugiej intifady Palestyńczyków wyraźnie widać różnicę oceny wydarzeń na Bliskim Wschodzie. Podczas gdy społeczeństwo amerykańskie, a jeszcze bardziej politycy w Waszyngtonie, stoi murem za Izraelem, na naszym kontynencie więcej sympatii znajdują Jasir Arafat i palestyńscy demonstranci obrzucający kamieniami żydowskich żołnierzy. Ostatnie tygodnie jeszcze silniej uwidoczniły tę różnicę stanowisk. Kiedy po decyzji Ariela Szarona izraelskie czołgi wjechały na początku kwietnia do centrum Ramallah i zamknęły Jasira Arafata w swoistym areszcie domowym, na spotkanie z palestyńskim przywódcą natychmiast udali się najpierw konsulowie z krajów europejskich, a potem specjalni wysłannicy Unii Europejskiej, Javier Solana i hiszpański minister spraw zagranicznych, Josep Pique. Telewizje pokazały potem moknących na deszczu dyplomatów i polityków stojących przed zaporami izraelskiej armii. „Szaron nie wpuścił do Ramallah wysłanników Europy”, napisał w pełnej oburzenia relacji m.in. paryski dziennik „Le Figaro”. Solana i Pique w geście protestu odmówili rozmów z izraelskim premierem. Stacje telewizyjne pokazywały izraelskie czołgi miażdżące samochody na ulicach palestyńskich miast i zwłoki zabitych Palestyńczyków. W tym samym czasie amerykański sekretarz stanu, Colin Powell, publicznie mówił, że działania Izraela są politycznie i strategicznie zrozumiałe, m.in. w kontekście walki z terroryzmem. Przełom kwietnia i maja to kolejny dowód różnicy postaw wobec bliskowschodniego konfliktu. Kiedy Unia Europejska mocno naciskała na wysłanie do palestyńskiego Dżeninu (gdzie w trakcie walk zginęło co najmniej kilkadziesiąt, jeśli nie kilkaset osób, w tym wielu cywilów) specjalnej komisji śledczej, mającej zbadać, czy nie doszło tam do zbrodni wojennej, USA zablokowały w Organizacji Narodów Zjednoczonych taką inicjatywę. Rzecznik UE uznał działania Waszyngtonu za „godne ubolewania” i oświadczył, że Izrael, odmawiając współpracy z ONZ w sprawie ustalenia faktów dotyczących izraelskiej operacji wojskowej w Dżeninie, „woli żyć w cieniu podejrzenia”. W pierwszych dniach maja Kongres Stanów Zjednoczonych poszedł nawet dalej, przytłaczającą większością głosów uchwalając w Senacie (94 głosy za i dwa przeciw) rezolucję wzywającą rządy USA i Izraela do „wspólnej walki z terroryzmem” i potępiającą samobójcze zamachy palestyńskich terrorystów, a w Izbie Reprezentantów (352:21) rezolucję potępiającą Jasira Arafata za „poparcie dla terroryzmu”. Kongres przyznał też dodatkowe trzy miliardy dolarów dla Izraela, w związku ze stratami, jakie ten kraj poniósł podczas ostatniej, wojennej fazy konfliktu. Podobnych przykładów można przytoczyć dziesiątki. Znamienne, że w ślad za różnicami w wypowiedziach polityków idą także różnice w ocenie opinii publicznej. „Europejczycy zajmują bardziej propalestyńskie stanowisko w konflikcie na Bliskim Wschodzie i uważają, że USA mogłyby zrobić więcej na rzecz pokoju w tym regionie”, ogłosiła ostatnio agencja Associated Press. Podstawą takiej opinii są wyniki sondażu przeprowadzonego przez renomowany ośrodek Pew Research Center for the People and the Press z Nowego Jorku. Wynika z niego, że w większości krajów zachodnioeuropejskich wyraźnie więcej osób popiera działania Palestyńczyków („łącznie z zamachami bombowymi”, dziwi się Associated Press) niż Izraela. Jedynie w Niemczech poparcie dla jednej i drugiej strony izraelsko-palestyńskiego konfliktu rozkłada się podobnie – 24% badanych przyznaje rację Izraelowi, 26% Palestyńczykom (patrz: tabela). W USA sytuacja jest zdecydowanie inna. Co prawda, jak wynika z najnowszego sondażu „Washington Post” oraz telewizji ABC News, w społeczeństwie amerykańskim wzrosło poparcie dla narodowych i państwowych aspiracji Palestyńczyków i powstanie państwa palestyńskiego popiera obecnie 68% Amerykanów – o 13% więcej niż w październiku 2001 r., ale niezmiennie trzy razy więcej mieszkańców USA deklaruje się jako sympatycy Izraela niż jako sympatycy Palestyńczyków. Z tego samego badania wynika, że aż trzy czwarte Amerykanów uważa, iż Jasir Arafat jest bezpośrednio odpowiedzialny za samobójcze ataki islamskich fanatyków w Jerozolimie i innych miastach Izraela, a 90% badanych nie ma wątpliwości, że nie chciał skutecznie takim zamachom przeciwdziałać. W ślad za taką oceną bliskowschodniego konfliktu idą też polityczne fakty. Komisja Europejska od wybuchu
Tagi:
Mirosław Głogowski