Dlaczego wyjechałem z Polski na długie lata

Dlaczego wyjechałem z Polski na długie lata

ANDRZEJ WALICKI: Przekonałem się, że nowo ukształtowana, pozasystemowa opozycja nie tylko nie życzy sobie racjonalnej dyskusji z „ludźmi środka”, ale wręcz do niej nie dopuszcza Nakładem Instytutu Historii Nauki Polskiej Akademii Nauk ukazała się książka prof. Andrzeja Walickiego pt. „Idee i ludzie. Próba autobiografii”. Poniższy fragment (wybrany przez redakcję, pominięto w nim przypisy) opisuje lata 1978-1981 i przedstawia relacje prof. Walickiego z opozycją i powody jego wyjazdu z Polski na wiele lat. Trzecim powodem moich waszyngtońskich trosk był rozwój sytuacji politycznej w Polsce. W czasie mojego pobytu w Wilson Center uległa ona zasadniczej zmianie. Pojawiła się mianowicie zorganizowana opozycja antysystemowa, działająca w sposób ostentacyjnie jawny, a więc świadomie prowokujący represje, dyskontowane na rzecz delegalizacji systemu i mobilizacji inteligencji przeciwko władzy. Było to sprzeczne z zasadami oporu wewnątrzsystemowego, który uprawiałem od czasów „odwilży”, a właściwie przez całe życie: oporu polegającego na przeciwstawianiu się ideologii systemu przez stwarzanie faktów dokonanych, rozszerzających sferę wolności bez jawnego atakowania socjalistycznej fasady państwa i budzenia w ten sposób czujności władz oraz zmuszania ich do reakcji pod groźbą całkowitej utraty autorytetu. Nowe formy działania, wybrane przez ludzi skądinąd bardzo mi bliskich, jak np. dalekiego przecież od radykalizmu Jerzego Jedlickiego, stawiały mnie przed koniecznością wyraźnego opowiedzenia się „za” lub „przeciw”, a tego właśnie pragnąłem uniknąć: nie chciałem bowiem ani podporządkowywania swej pracy wymaganiom opozycji politycznej, ani wspierania istniejących władz przez zalecanie opozycji kompromisu lub wybór ostentacyjnej neutralności. Ta bardzo niekomfortowa moralnie sytuacja skłoniła mnie do napisania w Wilson Center trzech rękopiśmiennych „memoriałów”, w których starałem się wyjaśnić moje stanowisko kilku osobom z mojego środowiska – przede wszystkim J.J. Lipskiemu i (za jego pośrednictwem) twórcom Towarzystwa Kursów Naukowych (styczeń 1978 r.), organizującego w sposób ostentacyjnie jawny serie odczytów na tematy drażliwe politycznie. Wśród reprezentantów wewnątrzsystemowej pracy organicznej odbiorcą „memoriałów” miał być prof. Jan Szczepański. Intencją moją było przekonanie przywódców opozycji o szkodliwości wciągania humanistyki polskiej w konflikt bezpośrednio polityczny. Przewidywałem jednak, że nic nie powstrzyma uruchomionych procesów polaryzacji i radykalizacji. (…) Po powrocie do Polski przekonałem się, że nowo ukształtowana, pozasystemowa opozycja nie tylko nie życzy sobie racjonalnej dyskusji z „ludźmi środka”, ale wręcz do niej nie dopuszcza, za rzecz nadrzędną uważa bowiem „dawanie świadectwa wartościom” niezależnie od konsekwencji. Nie mogłem nie zauważyć, że odrodziły się metody zorganizowanej presji psychicznej, co uważałem za przekreślenie wolności sumienia. Odpychał mnie styl działania polegający na celowym stwarzaniu sytuacji zmuszających potencjalnych sympatyków do wyborów, których pragnęliby na razie uniknąć, na manipulowaniu lękami przed potępieniem moralnym, utraceniem „wiarygodności” i środowiskową izolacją. O tym, że miałem podstawy do takiego właśnie postrzegania nowego klimatu moralno-politycznego w Polsce, świadczy następujący fragment z bardzo obiektywnej historii opozycji politycznej w PRL pióra Andrzeja Friszke: „Styl życia wewnętrznego środowisk [opozycyjnych] i presja moralna były silnym czynnikiem cementującym, a nawet ujednolicającym poglądy. Osoba kwestionująca autorytety obowiązujące w środowisku czy jego styl zachowania i działania była w sposób naturalny wypychana na margines czy nawet poza obręb środowiska w sensie zarówno politycznym, jak towarzyskim”. Dla mnie osobiście było to totalnie nie do przyjęcia. Już w roku 1954 obiecałem sobie przecież, że w każdych okolicznościach wierny będę priorytetowi wewnętrznej wolności i jednostkowej niezależności. Bolało mnie oczywiście, gdy słyszałem, że dystansowanie się od jawnej opozycji jest po prostu asekuranctwem w myśl zasady: „siedzieć cicho i nie szurać”. Ale jeszcze bardziej chyba oburzały mnie sugestie, że ocena całego mojego dorobku życiowego zależeć będzie od tego, czy uznam bezwzględność racji reprezentowanych przez opozycję i potwierdzę to jakimś symbolicznym gestem. Sytuacja ta podważała sens kontynuowania mojej pracy w Polsce. Skłaniało mnie to do myślenia na serio o idei, którą od dawna sugerował mi Berlini że mógłby, bez wybierania emigracji politycznej, objąć profesurę na którymś z uniwersytetów zachodnich. (…) Pisząc wspomniane wyżej „memoriały z USA”, pragnąłem nie tylko wyjaśnić swe poglądy kilkunastu osobom w Polsce, lecz również odpowiedzieć na pewne zasadnicze pytania samemu sobie. Dlatego też w niniejszej autobiografii nie mogę ich pominąć – aczkolwiek postaram się przedstawić ich treść w maksymalnym skrócie. W pierwszym z nich, z lutego 1978 r., pt. W sprawie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 20/2010, 2010

Kategorie: Książki