Dlaczego za dużo lewic?

Dlaczego za dużo lewic?

Specyfika wyborów do europarlamentu zwiększa prawdopodobieństwo uzyskania mandatów przez obie listy lewicowe Decyzja Rady Krajowej SLD o samodzielnym starcie wyborczym pod szyldem Sojuszu Lewicy Demokratycznej jest ryzykowną grą polityczną. Jednak często wskazuje się błędne przyczyny owego ryzyka. Nie jest tak, że „w tych wyborach 5-procentowy próg wyborczy jest tylko formalny. Aby wprowadzić swoich kandydatów do PE, trzeba przy obowiązującej ordynacji zdobyć ponad 10% poparcia” (Janina Paradowska „Za dużo lewic”, „Polityka” nr 9/2009). Jest zupełnie inaczej. Ordynacja wyborcza do PE przydziela partiom mandaty na podstawie ich ogólnopolskiego wyniku. To znaczy, że cały kraj stanowi jeden duży, 50-mandatowy okręg, w którym realny próg wyborczy odpowiada formalnemu. Praktycznie każda partia, która uzyska ponad 5% głosów w skali kraju, otrzyma mandat, a tak duży okręg wyborczy, niespotykany w żadnych innych polskich elekcjach, skutkuje wysoką proporcjonalnością wyniku. To znaczy, że jeśli partia zdobędzie 10% głosów, może liczyć na otrzymanie 10% mandatów. Np. w wyborach do PE w 2004 r. PSL uzyskało 6,3% głosów i 7,4% mandatów, PiS 12,7% głosów i 12,9% mandatów, UW 7,3% głosów i 7,4% mandatów. Podobne rezultaty otrzymamy w wyniku symulacji wyniku innych wyborów w warunkach ordynacji do PE. Przykładowo, nie wdając się w rezultaty innych partii, SLD w 2005 r. w wyborach parlamentarnych uzyskał 11,3% głosów i otrzymywałby w jednym 50-mandatowym okręgu 6 mandatów (12%), w 2007 r. LiD uzyskał 13,25%, co dawałoby w warunkach ordynacji do PE 7 mandatów (14%). Trzeba też pamiętać o specyfice wyborów do Parlamentu Europejskiego: niższej niż w wyborach krajowych frekwencji oraz drugoplanowym charakterze elekcji. Powoduje to, że wyniki wyborów do PE są bardziej korzystne dla mniejszych lub nowych partii, a spadek poparcia odnotowują partie rządzące. Z racji niższej stawki głosowania wyborcy oddają częściej głos na partie antysystemowe czy też partie protestu, niż są to gotowi zrobić w znacznie bardziej dla nich ważnych wyborach krajowych. Mniejszym partiom sprzyja także czynnik frekwencyjny. Niższe uczestnictwo jest zazwyczaj korzystne dla partii o bardziej zdyscyplinowanym elektoracie, a z reguły im mniejszy jest elektorat, tym jest bardziej zdyscyplinowany. W takich wyborach wielką rolę odgrywają także, przyciągające uwagę wyborców, bardzo znane nazwiska kandydatów. Ryzyko dla szeroko rozumianej lewicy w wyborach europejskich nie polega więc tylko na tym, że obie potencjalne jej listy przegrają wybory. Specyfika tych wyborów zwiększa prawdopodobieństwo, iż obie listy lewicowe przekroczą próg wyborczy i uzyskają mandaty. Jeśli strategią SLD miałoby być „wykrwawienie lewicowej konkurencji”, to może okazać się nieskuteczna. W konsekwencji pytania w stylu „samodzielnie czy w szerszej koalicji” mogą wrócić przed kolejnymi wyborami. A przyszłe strategie będą ograniczane przez skutki dzisiejszych decyzji. Sojusz może być zmuszony do rozmawiania z partnerami relatywnie silniejszymi niż dzisiaj. Ale także odwrotnie, to oni mogą mieć do czynienia z mocniejszym niż obecnie SLD. Zastanawiające skądinąd, że lewica, jeszcze nie tak dawno silna i dobrze zorganizowana, za jeden z głównych celów swojej obecności w polityce i uczestnictwa wyborczego stawia rywalizację z konkurentami po tej samej stronie politycznych podziałów. Inną kwestią jest to, że wybory do PE są kiepskim poligonem doświadczalnym do budowania koalicji. Łatwość zdobycia mandatu przy niskim wyniku może powodować, że ewentualna koalicja nie uzyska żadnej wartości dodanej, że mandatów otrzyma tyle, ile przy samodzielnych startach. Efekt koalicji zawartej w wyborach do PE może być odłożony w czasie. Pozytywne skutki mogą być widoczne dopiero w kolejnej elekcji. Decydując się na koalicję, lewica musiałaby ten fakt uwzględnić. Musiałaby zawiązać ją nie tylko na te jedne wybory, ale dać potencjalnym zwolennikom sygnał, że rzeczywiście tworzy trwalszy byt polityczny, że buduje nie „jednorazowy komitet wyborczy pod znamienitym patronatem na rzecz uzyskania mandatów przez równie znamienite osobistości”, ale tworzy coś, w co warto inwestować swoim głosem wyborczym na przyszłość. Trudności przed koalicyjnym startem w wyborach do PE powoduje też wynikający z przepisów ordynacji rozdział mandatów wewnątrz partii. Nie są one przecież przydzielane bezpośrednio w okręgach, jako efekt rywalizacji między partiami, ale w wyniku ustalenia rankingu wyników konkretnej partii w poszczególnych okręgach wyborczych. Uzyskanie mandatu w okręgu jest więc wynikiem wewnątrzpartyjnej rywalizacji. W dodatku rywalizacji,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 11/2009, 2009

Kategorie: Opinie