Pomimo najdłuższej wojny w amerykańskiej historii znów u władzy w Afganistanie są talibowie. Co poszło nie tak? Jest 11 września 2021 r. Prezydent Joe Biden podczas podniosłej gali przemawia do zgromadzonych Amerykanów. Wśród honorowych gości obok rodzin i potomków ofiar zamachów są prezydenci demokratycznego Iraku i Afganistanu, a bardzo eksponowane miejsca przeznaczono także dla kobiet – liderek społeczeństwa obywatelskiego w tych krajach. Media z wielkim namaszczeniem odnotowują, że są wśród nich członkinie parlamentów i ambasadorki, których dłonie ściskają aktualna pierwsza dama, Jill Biden, i Michelle Obama. Cała ceremonia symbolicznie łączy 11 września 2001 r., tragedię narodu amerykańskiego sprzed 20 lat, z ostatecznym zwycięstwem demokracji i pokonaniem fundamentalizmu islamskiego jako liczącej się siły na świecie. Dzięki poświęceniu żołnierzy na misjach oraz medyków i ratowników na miejscu, dzięki wysiłkom dyplomatów oraz kolejnej generacji przywódców Ameryka i świat są dziś bezpieczniejsze. Ten scenariusz się nie zrealizuje. Ale wcale nie jest tak odległy od tego, co urzędujący prezydent – czwarta już głowa państwa czasów wojny z terroryzmem – chciał powiedzieć. Przynajmniej do niedawna. Biały Dom planował wykorzystać historię, a historia się odwinęła. Nieprzypadkowo przecież zapowiedziano, że amerykańscy żołnierze zostaną wycofani z Afganistanu najpóźniej do 11 września. Jeszcze w środku lata do mediów z Waszyngtonu płynęły sygnały, że wszystko postępuje zgodnie z planem, a prezydent planuje przemówienie, w którym – tu cytat – pokaże, jak domknął się „20-letni rozdział historii”. W przewrotnym sensie niestety tak się stało. Ale tylko dlatego, że pomimo najdłuższej wojny w amerykańskiej historii znów u władzy w Afganistanie są talibowie, dochodzi do krwawych zamachów, a jastrzębie polityki zagranicznej przekonują, że odpowiedzią na nieudaną wojnę jest jeszcze więcej wojny. Pod tym względem rzeczywiście rok 2021 i 2001 wiele łączy. Globalny strach Dwie dekady temu porwane przez członków Al-Kaidy samoloty uderzyły w Pentagon i w biurowce WTC, wówczas jedne z najwyższych budynków na świecie. „Gdziekolwiek byście byli, dosięgnie was śmierć, nawet gdybyście byli na wyniosłych wieżach” – to zdanie z Koranu, powtarzane często jak wróżba czy groźba przez Osamę bin Ladena, było również sygnałem dla zamachowców do rozpoczęcia akcji. Oba górujące nad panoramą Nowego Jorku drapacze chmur zawaliły się nieco ponad 100 minut od pierwszego uderzenia. Obraz płonących budynków i unicestwienia jednego z symboli Ameryki miałby olbrzymi propagandowy skutek bez względu na wszystko – nawet gdyby nikt nie stracił wtedy życia. Ale w Nowym Jorku zginęły 2753 osoby, nie licząc porywaczy, a wszystkich niewinnych ofiar 11 września, łącznie z załogami i pasażerami czterech porwanych samolotów, ratownikami czy strażakami, było prawie 3 tys. Zdjęcia płonących wież stały się ikonicznymi obrazami końca milenium i początku nowego wieku. Choć porywacze byli w większości podobnie jak bin Laden Saudyjczykami, dowodził nimi Egipcjanin, a główny pomysłodawca ataków pochodził z Pakistanu, to konsekwencje i szok rozlały się po całym świecie. Nawet jeśli niekoniecznie w pierwszym szeregu w ojczyznach autorów ataku. „Wydarzyło się coś, co jest poza naszymi wyobrażeniami, poza dotychczasowymi doświadczeniami i co prawdopodobnie powoduje, że nie tylko ten świat nie będzie taki sam, ale i my sami nie będziemy już tymi ludźmi, co jeszcze wczoraj”, mówił 11 września 2001 r. prezydent Aleksander Kwaśniewski. Miał rację. Polska nieproporcjonalnie mocno do zagrożenia i więzi z Ameryką przeżyła zamachy. Po części dlatego, że właśnie wtedy startowały w naszym kraju całodobowe kanały informacyjne, a powszechniejszy stał się dostęp do internetu. Śledziliśmy tragedię zamachów i wojen z terrorem po raz pierwszy jako pełnoprawni odbiorcy światowego obiegu informacyjnego, a nie tylko ubożsi i peryferyjni kuzyni. Bezpośrednie zagrożenie islamskim terroryzmem dla naszego kraju nigdy nie było duże. Nawet tego tragicznego pierwszego dnia przypomniał to rodakom Kwaśniewski, studząc nieco rozgorączkowanie zarówno komentatorów, jak zwykłych obywatelek i obywateli. Ale to nie powstrzymało Polski przed zaangażowaniem się w wojnę z terrorem. Jako jedno z pierwszych państw ogłosiliśmy żałobę narodową, dołączyliśmy do montowanej przez prezydenta Busha antyterrorystycznej koalicji, wysłaliśmy wojska zarówno do Iraku, jak i Afganistanu, a w końcu pozwoliliśmy amerykańskiej CIA na prowadzenie w Polsce tajnych ośrodków, okrytych niesławą black sites. Przez 20 kolejnych lat w misjach w Afganistanie










