Z teatralnego Festiwalu Festiwali w Warszawie mogą być zadowoleni tylko urzędnicy Jak ziemia długa i szeroka, wszędzie festiwale teatralne. Nie tylko w Polsce, choć zdaje się, że przodujemy w liczbie festiwali, bo z jakością bywa rozmaicie, o czym świadczy dowodnie zakończony niedawno warszawski Festiwal Festiwali Teatralnych „Spotkania”. Trwał sześć tygodni, zobaczyliśmy kilkanaście przedstawień, ale niewiele z tego wynika. Zadowolona może być tylko biurokracja, która w swoich sprawozdaniach doniesie o kolejnym sukcesie polskiej kultury. Bo festiwal się odbył, goście przyjechali, a na większości przedstawień była jaka taka frekwencja. A jednak pozostaje poczucie przegranej. Fenomenalne widowisko Roberta Wilsona, „Kuszenie św. Antoniego”, do zanurzonej w tradycji afroamerykańskiej muzyki Bernice Johnson Reagon (gospell, blues, jazz i okolice), które zwieńczyło festiwal, nie zdołało przesłonić fiaska całego przedsięwzięcia. Nie pomogła nobliwa pieczęć prestiżowej Europejskiej Nagrody Teatralnej ani obecność na festiwalu spektakli niegdysiejszych wyróżnionych, ani też wydłużony czas trwania Spotkań. Trudno bowiem znaleźć jakiś klucz do tego osobliwego festiwalu poza formalnym chwytem, że pokazywane są tu spektakle kiedy indziej i gdzie indziej nagrodzone. Ani to jednak przegląd mistrzów (choć kilku wzięło udział w festiwalu), ani nadziei teatru, ani rysujących się tendencji, ani nowych poszukiwań, ani lustro teatru współczesnego. Brak wyraźnej linii programowej i brak atmosfery, która tak kiedyś jednoczyła widzów podczas Warszawskich Spotkań Teatralnych. Nie zdarzało się wówczas, aby na widowni pozostawały wolne miejsca… WST jednak padły ofiarą ambicji budowania na gruzach czegoś nowego (czytaj: lepszego). Założenie okazało się złudne. Warszawa straciła najważniejszy polski festiwal – przegląd najlepszych spektakli sezonu, a także biennale międzynarodowe, pomyślane jako rodzaj lustra, w którym polski teatr mógł się przeglądać. W tym roku dyrektorzy festiwalu festiwali próbowali przy okazji zrealizować wersję mini niegdysiejszych WST, przedstawiając w programie kilka spektakli polskich (z tym że tylko dwa spoza Warszawy, a trzy spoza rodzimego Teatru Dramatycznego), ale nie mogło to zastąpić prawdziwego przeglądu spektakli z Polski. To prawda, co napisał Piotr Cieślak w programie Spotkań – Polska jest krajem autentycznego urodzaju festiwali teatralnych, są ich dziesiątki, na dobrą sprawę trudno je nawet zliczyć. Tym bardziej więc warto się zastanowić, po co organizować kolejny, żeby był z tego jakikolwiek pożytek. Cieślak objaśnia: „Ludzie potrzebują kontaktu z autorytetami, aby uporządkować swoją skalę wartości”. No dobrze. Porządkujmy więc. Festiwale jako marketing Festiwale teatralne cieszą się popularnością na całym świecie, nie tylko w Polsce. Okazały się doskonałą formą marketingu. Coś, co sprzedaje się słabo bez festiwalu, dzięki festiwalowi sprzedaje się znacznie lepiej. Ludzie lubią wiedzieć, że uczestniczą w czymś doniosłym, choćby to był pozór. Wtedy robią to chętniej i w poczuciu (skrytym) misji. Sergiej Szub z Petersburga uratował swój teatr przed zapaścią albo upadkiem dzięki pomysłowi na festiwal, na który wpadł w roku 1990. Praktycznie przekształcił ledwo dyszący teatr w organizatora festiwali, tzw. Bałtycki Dom, ten właśnie festiwal zdobył największy prestiż, ale to niejedyny, który pod skrzydłami Szuba się organizuje. W Teatrze-Festiwalu Bałtycki Dom przeprowadzane jest biennale monodramu (też międzynarodowe), festiwal spektakli muzycznych itp. Co więcej, pomysł marketingowy okazał się z czasem pomysłem kulturowym: wymiana teatralna krajów basenu Bałtyku stała się swego rodzaju wspólnotą poszukiwań. Inaczej rozumiane są festiwale teatralne w USA – tam pod nazwą festiwal skrywa się często letni sezon pokazów prac wydziałów teatralnych uniwersytetów. Tak jest na przykład z festiwalem szekspirowskim w Buffalo, który polega na pokazywaniu przez wiele tygodni kilku plenerowych inscenizacji Szekspira, przygotowanych na tym uniwersytecie w ramach warsztatów studenckich. Na spektakle te przychodzą tłumy – całymi rodzinami, często po kilka razy na to samo przedstawienie. W Polsce festiwal teatralny ma zwykle trojakie skutki marketingowe: po pierwsze, promuje teatr-organizatora, często istniejący gdzieś na marginesie życia teatralnego; po drugie, przynosi pożytki sponsorom, którzy mogą ukazać swoje bardziej ludzkie oblicze w świetle jupiterów. Po trzecie, zachęca publiczność, która skuszona choćby wątłym blaskiem festiwalowym, czuje, że bierze udział w czymś wyjątkowym. A dzisiaj przecież coraz trudniej się wyróżnić. Każdy
Tagi:
Tomasz Miłkowski








