Druga wojna z oligarchami

Druga wojna z oligarchami

Czy aresztowanie dyrektora i rewizje w koncernie Jukos to nowy etap walki o władzę między Kremlem a biznesem? „Co jest w Rosji ważniejsze: polityka czy gospodarka?”, zapytało w minionym tygodniu radio Echo Moskwy przy okazji kolejnego komentarza na temat trwającego od początku lipca kryzysu między energetycznym gigantem Jukos a władzami Rosji, na razie prokuratorsko-sądowniczymi. W kraju, gdzie jeszcze 10 lat temu marksistowskie hasła o bazie, czyli ekonomice, i nadbudowie oraz prymacie tej pierwszej nad drugą wypisane były na tysiącach sztandarów, podobna debata opiera się dzisiaj jednak nie na teoretycznej egzegezie tekstów klasyków, ale na praktycznej obserwacji rzeczywistości. Bieżącym punktem wyjścia do takiej dyskusji jest – jak to określa coraz częściej rosyjska prasa – „druga wojna Putina z oligarchami”, czego przejawem miałoby być najpierw aresztowanie 2 lipca dyrektora banku Menatep, Płatona Lebiediewa, a następnie seria wszczętych dochodzeń prokuratorskich w sprawie działalności koncernów Jukos i Sibnieft, łącznie z przeszukaniami w ich biurach i pogróżkami niektórych polityków – na razie niższych rangą – że „ci, którzy wzbogacili się nielegalnie, niech pamiętają, że przyjdzie czas sprawiedliwego rozliczenia ich przestępstw”. W Rosji takie – mniej lub bardziej zawoalowane – ostrzeżenia pod adresem rodzimych miliarderów nie są wcale czczą i pozbawioną prawdopodobieństwa pogróżką. Wszyscy tu pamiętają rok 2000 i pierwszy wielki spór władzy państwowej z oligarchami, czego efektem było wszczęcie przez prokuraturę śledztw przeciwko szefom największych holdingów i grup kapitału w Rosji. Rozpoczął się wtedy, jak określił to dziennik „Siewodnia”, „sezon polowań na biznes”. O „rzezi niewiniątek” i „ostatnich dniach oligarchów” pisały wszystkie rosyjskie gazety. Zarzuty machinacji finansowych uderzyły w grupę MOST Władimira Gusińskiego, a także w szefa holdingu Interros, Władimira Potanina, prezesa największej rosyjskiej kompanii naftowej Łukoil, i dalej w dyrektora największych rosyjskich zakładów samochodowych AwtoWAZ, Władimira Kadannikowa. Szef rosyjskiej policji podatkowej, Wiaczesław Sołtaganow, zapowiedział, że w sferze zainteresowania jego inspektorów znajdzie się także Michaił Chodorkowski, kierujący dzisiaj także naftowym koncernem Jukos. Chodorkowskiemu – który w zgodnej opinii Moskwy jest obecnie pierwszy na celowniku rosyjskiej władzy – wówczas nic się nie stało. Oligarchowie, których liczbę moskiewska prasa szacowała w 2000 r. na 12-14 w państwie, a którzy stanowili wcześniej swoisty klan nietykalnych, ponieśli jednak znaczące straty. Po okresie, kiedy stanowili bliskie otoczenie Borysa Jelcyna (osławiona „Rodzina”) i faktycznie współrządzili krajem, musieli zawrzeć z Kremlem i nowym prezydentem Rosji, Władimirem Putinem, nowy, niepisany pakt polityczno-gospodarczy. Jak przypomniał teraz Michaił Chodorkowski, Putin „zebrał wielki biznes i powiedział: stawiamy grubą kreskę – to, co było do 2000 r., to sprawa dla historyków, a po 2000 r. zaczynamy żyć według nowych praw. Kto tego nie chce, z tym się rozliczymy”. Tamta oferta – choć odległa od poczucia sprawiedliwości zwyczajnych Rosjan, którzy uważali i uważają oligarchów za symbol wszelkiego zła i marzą, by bogacze skompromitowani setkami korupcyjnych skandali dostali nareszcie prztyczka w nos – miała głęboki sens z punktu widzenia Kremla i rosyjskiego wielkiego biznesu. Po upadku ZSRR i rozpoczęciu budowy gospodarki quasi-rynkowej w Rosji przez kraj przetoczyła się przecież na początku lat 90., jak określił to nieco później Aleksander Sołżenicyn, „fala łajdackiej prywatyzacji”. W krótkim czasie, głównie za pomocą kruczków prawnych, a nierzadko po prostu prawem kaduka, kontrolę nad tysiącami najbardziej lukratywnych firm przejęły grupy regionalnych i lokalnych liderów, dyrektorów fabryk i działaczy politycznych. Komentatorzy moskiewscy są zgodni: skali tego, co działo się w Rosji, nie da się porównać żadną miarą z nieprawidłowościami pojawiającymi się na obrzeżach procesów prywatyzacyjnych w Europie Środkowej. Całkowite odwrócenie tego 10 lat później oznaczałoby rewolucję i chaos, które mogłyby zniszczyć i władzę w państwie, i biznes. Dlatego zawarto ugodę zapowiadającą niewracanie do starych grzechów w zamian za podporządkowanie się oligarchów prawu i politycznej kontroli, co – jak mówi dziś nawet sam Michaił Chodorkowski – „pozwoliło społeczeństwu na stabilny rozwój przez ostatnie trzy lata”. Ci, którzy nie chcieli się temu podporządkować, ponieśli klęskę. Jej symbolem stał się Borys Bierezowski, który za czasów

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 30/2003

Kategorie: Kraj