Dulska trzyma się mocno

Dulska trzyma się mocno

Dziś, żeby być gwiazdą, nie trzeba wcale studiować w szkole teatralnej czy filmowej. Wystarczy stać się znanym z tego, że jest się znanym Z Grażyną Barszczewską rozmawia Przemysław Szubartowicz – Czy sztuka wysoka ratuje nas jeszcze przed agresywnym światem? – Tak powinno być, ale wiele zależy od tego, co rozumiemy pod pojęciem sztuki wysokiej. Dziś tak się stało, że niektórzy uważają, iż sztuką wysoką są sitcomy i telenowele, a tą nieco niższą – ogródki piwne nad Wisłą. Nie spodziewałam się, że dożyję takich czasów, w których poprzeczka tak drastycznie zostanie obniżona, głównie zresztą przez telewizję i kolorowe media. Temu przykremu trendowi, tej komercjalizacji opiera się jeszcze radio publiczne, choć z drugiej strony wiadomo, że niektórzy radiowi decydenci chcieliby się ścigać ze stacjami komercyjnymi i wypychają żywe słowo z eteru, zastępując je prostymi rytmami. Na szczęście jest jeszcze teatr, jest film, gdzie pojawia się coraz więcej utalentowanych ludzi, którzy chcą czegoś więcej od życia i od sztuki. n Kiedy pani zaczynała budować swoją karierę, proporcje były inne, ale także oczekiwania i potrzeby publiczności różniły się od dzisiejszych. Nawet to, co uchodziło za popularne, dziś mogłoby być uznane za coś z najwyższej półki. Dziś jest, jak jest, ale pani się temu opiera… – No, staram się opierać. Po to, żeby patrząc w lustro, nie mieć na swój widok odruchu zwrotnego… W niewoli oglądalności – „Plebania”, w której pani grała, to też serial, choć uchodzący za taki z ambicjami. Jak pani traktuje ten epizod w swojej karierze? – Jako pewnego rodzaju doświadczenie. Cóż, czynimy usługi dla ludności i w każdej propozycji powinniśmy bronić się naszym rzemiosłem, chociaż w tego typu przedsięwzięciach nie jest to łatwe… Mimo bardzo przychylnej atmosfery w tej produkcji zawiesiłam swoją rolę, przygotowując się do trzech dużych realizacji teatralnych. Ale właśnie, co to dzisiaj znaczy popularny serial? Jak bardzo różni się od dawnych seriali, takich jak „Kariera Nikodema Dyzmy”, „Dom”, „S.O.S” czy „Blisko coraz bliżej”? Te dawne seriale to były właściwie filmy pocięte na odcinki, nie mówiąc już o czysto filmowym sposobie ich produkcji. Dziś właśnie te stare seriale są najbardziej kochane przez publiczność, i to młodą, co jest optymistyczne, bo pokazuje, że nie wszyscy dali się zwieść dzisiejszej telewizyjnej „papce”. – Zwieść? – Poprzeczka szklanego ekranu jest coraz niżej… – A dlaczego tak się dzieje? – Moim zdaniem, to po prostu cyniczna polityka pieniądza. – Czyli nie zachłyśnięcie się Zachodem? – Jeśli tak, to bardzo powierzchowne. Wie pan, w dobrej ofercie „kulturalnej palety” powinny być różne barwy i formy. Z przerażeniem patrzę, jak w kwestii „oglądalności” i „słuchalności” zwariowało wiele osób, wydawałoby się świadomych tego, do czego doprowadzi masowe uczenie bezmyślności, złego smaku i nierzadko chamstwa. W polskiej telewizji, w godzinach tzw. dobrej oglądalności, pokazuje się często bezwartościowe głupoty, a programy z wyższym znakiem jakości nadawane są późno w nocy. Gdzie tu misja? A przecież wiele światowych, ale i naszych produkcji udowadnia, że można pokazać program ambitny w formie atrakcyjnej, komunikatywnej dla przeciętnego zjadacza chleba i na wysokim poziomie artystycznym. Przykładów na szczęście jest sporo. Jak słyszę, że milion czy dwa miliony widzów oglądających jakiś np. Teatr Telewizji to jest mała oglądalność, to… no, nie mogę tego zrozumieć. – Bo liczy się duża oglądalność. I żeby było śmiesznie… – I tu mam problem. Bo mnie coraz mniej rzeczy śmieszy, a np. Kabaret Starszych Panów był i jest wspaniałą rozrywką nie tylko dla mnie, lecz i dla wielu „średnich inteligentów”. Ilu ich jest? No, mimo wszystko jeszcze sporo… chociaż nie jest to grupa widzów, słuchaczy i czytelników, którzy domagają się kolejnej głupoty i bez zająknięcia odpowiadają, ile razy i które części ciała powiększała sobie znana gwiazdka. I dla tych (bardzo licznych na szczęście!), którzy bawią się i wzruszają, kiedy czytam im „Kwiaty polskie”, gram Szekspira, Zapolską, Czechowa, „wgryzam się” w pogmatwaną i tragiczną duszę Witkacego, dla tych, którym nie jest obojętna nasza rzeczywistość, dla nich bardzo chcę i lubię się „spalać”, i doskonalić swój warsztat, bo warto. To bardzo radosny proces. Aktorstwo to nie są łatwe pieniądze

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2007, 29/2007

Kategorie: Wywiady