Dzieci do seksu!

Dzieci do seksu!

Polskie prawo traktuje kobietę jak opakowanie do dziecka poczętego Wszyscy zakłopotali się polityką tak bardzo, że zewsząd słyszę rozważania na temat tego, co będzie z SLD, kto będzie z SLD i w SLD. Boże, głowa mi boli, jak mówiła moja znajoma Niemka, bo jej trochę szwankowały polskie zaimki. Już nie mogę, ale muszem się zajmować prognozami politycznymi, bo niestety ma to jakiś związek ze sceną polityczną tego kraju, a ten kraj ma związek ze sceną mojego życia i tak to się zazębia. Ludzie to rozumieją, a politycy tym związkiem przeważnie się nie przejmują. W nagrodę za to wysyłamy ich do Sejmu, żeby nas reprezentowali jako wybrani apatycy lub maniacy tego kraju. Gdyż nagradzamy złych, a karzemy troskliwych, takie są zasady życia społecznego i tak każe tradycja. Wczesne uświadomienie? Pękniemy ze śmiechu Np. w „Przekroju”, gdzie czytam sobie, kto spada, a kto się wzbija, w numerze, w którym była rozmowa z Kwaśniewską. Więc spada pewna posłanka z SLD, Joanna Senyszyn, ponieważ – jak szyderczo głosił komentarz – chciała „dzieci zapędzić do seksu”. Chodzi o to, że opracowała wraz z pozarządowymi organizacjami kobiecymi projekt ustawy o zdrowiu i prawach reprodukcyjnych zawierający szkolny program uświadomienia seksualnego i chciała, żeby się zaczynał od pierwszej klasy podstawówki. Co śmieszyło i oburzało redaktora, a palec pokazał, że ta pani leci w dół. Nie wiem, dlaczego projekt uznano za niedobry, nie poinformowano mnie. Może nie był dobry. Ale jeśli tylko dlatego, że program uświadomienia dotyczył siedmioletnich dzieci, to może był bardzo dobry! Bo myślę, że „zaganianie dzieci do seksu” ma wielką przyszłość. Właściwie widzę w tym jedyną przyszłość rodzaju ludzkiego. Który inaczej rozsadzi planetę i sam siebie. Ordon – tak, macica i orgazm – nie! Nie ma żadnego powodu, żeby kłopotać siebie i czytelników „Przekroju” pełnym niepokoju oczekiwaniem na to, „jak małe dziewczynki przyjmą wiadomość, że „gdzieś w sobie mają wargi sromowe i macicę””. („Gdzieś w sobie”, to dobre.) No jak? Zawyją jak wilczyce i wściekną się? Oczy postawią w słup? A może przyjmą tę wiedzę podobnie jak wiadomość, że mają „gdzieś w sobie” odbyt, płuca i jelita, i tyle? Bardzo potrzebny jest projekt przyswajania sobie przez dzieci, a potem młodzież, wiedzy na temat własnego ciała, zdrowia, seksualności, płodności, reprodukcji i praw reprodukcyjnych (to sformułowanie brzydzi redaktora, ale cóż, ludzie się rozmnażają, czyli reprodukują). Taka wiedza ma różne poziomy, inne sprawy interesują dzieci młodsze, inne starsze, a jeszcze inne nastolatki. Jest wiele bardzo potrzebnych rzeczy, których powinniśmy się uczyć w szkole, od pierwszej klasy, ale się ich nie uczymy. Uczymy się innych, o wiele mniej potrzebnych. Czy naprawdę ćwiczenie się w patriotyzmie według XIX-wiecznego wzorca – a wdraża go spora część programu szkoły np. w doborze lektur – jest ważniejsze niż nauka dotycząca własnego ciała i organizmu, własnej psychiki? Holendrzy (tak, ja wiem, że Holandia dla konserwatystów to szatan, Babilon, aborcja i eutanazja) zagonili dzieci do seksu. Uświadamiają je od małego (u nas od przedszkola jest religia), antykoncepcja jest łatwo dostępna, mają bardzo liberalną ustawę dotyczącą przerywania ciąży – i najmniejszą liczbę aborcji w Europie. Przypominam też, że w Europie Zachodniej, gdzie dzieci i młodzież są o wiele wcześniej i rzetelniej uświadamiane, praktycznie nie ma dzieci do adopcji. Dzieci adoptuje się ze wschodniej Europy, w tym z Polski. Tu także znajdzie się na śmietniku noworodka, szkielety dzieci na strychu, trupy dzieci w beczce, dziecko wrzucone do rzeki. Wiadomo, dobrze jest skończyć kursy, żeby gotować zupę w restauracji, żeby masować komuś plecy czy układać bukiety. Ale żadnych kursów nie trzeba skończyć po to, żeby mieć dziecko. To może każdy, także ten/ta który/a nie chce, nie powinien/powinna, nie umie. Takim kursem mógłby być dobry szkolny program edukacyjny. Ale w Polsce takich programów nie ma, słyszy się raczej o wręcz przeciwnych. Takich, w których wiąże się antykoncepcję z „cywilizacją śmierci” i gdzie się mówi o syndromie poaborcyjnym, zabójczym dla kobiet. No rzeczywiście, Kościół i inne instytucje pod jego wpływem od lat zajmują się produkcją poczucia winy, które stanowi podstawę syndromu poaborcyjnego, który następnie się leczy, nieco łagodząc poczucie winy, np. pisaniem listów do nienarodzonych dzieci. Oj, bogini, głowa mi boli. Czy ciąża znosi autonomię człowieka

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 07/2004, 2004

Kategorie: Opinie