Ostrożnie, Ukraina!

Ostrożnie, Ukraina!

Co wynika z napaści Putina dla Rosji, Europy i świata – polemika z Anne Applebaum

Sobotnio-niedzielny magazyn „Gazety Wyborczej” z 25-26 lutego w całości poświęcony został Ukrainie, w tym oczywiście toczącej się tam od roku wojnie. Otwiera go krótki, oryginalny esej Anne Applebaum. Jego oryginalność polega na tym, że nie tylko opisuje i analizuje określony stan rzeczy, ale przede wszystkim zawiera próbę odtworzenia stanu niedoszłego, alternatywnego, wydarzeń, jakie miałyby nastąpić, gdyby Ukraina szybko i całkowicie przegrała wojnę. Już sam tytuł jest oryginalny: „Ukraińcy, uratowaliście nas!”, przy czym to „nas” oznacza Polskę, Zachód i „demokratyczną” resztę świata.

Uwagi wstępne Applebaum pozostają poza dyskusją: rozpoczynając inwazję na Ukrainę, Rosja liczyła na szybki i całkowity sukces i się przeliczyła, a Ukraina stawiła twardy i skuteczny opór.

Gdyby nie Ukraińcy, to…

Po tych wstępnych wyjaśnieniach autorka niemal enumeratywnie wyjaśnia, przed czym Ukraińcy uratowali nas i siebie. Otóż, gdyby nie ich heroiczny opór, to:

  • prezydent Zełenski, jego żona i dzieci zginęliby „z rąk grasujących po stolicy bojówkarzy”,
  • władzę nad Ukrainą przejęliby „kolaboranci”,
  • w całym kraju miałyby miejsce „masakry, egzekucje, masowa przemoc”; wypełniłby się on „obozami koncentracyjnymi, mordowniami i prowizorycznymi więzieniami”,
  • niszczone byłyby ukraiński język i kultura („ukraińskie książki znikłyby ze szkół i bibliotek. W miejscach publicznych nie rozbrzmiewałaby już ukraińska mowa”), mało tego, „całe pokolenie ukraińskich pisarzy, artystów, polityków, dziennikarzy i działaczy społecznych” zostałoby wymordowane,
  • liczni młodzi mężczyźni zostaliby przymusem wcieleni do armii rosyjskiej przygotowującej się do ataku co najmniej na Europę Środkową, ale również na Niemcy.

Tyle na poziomie Ukrainy. Na poziomie międzynarodowym, w stosunkach Rosji z Zachodem i resztą Europy, doszłoby do:

  • szybkiego „pogrążenia się NATO w chaosie”,
  • następnie (czy może równolegle) doszłoby do „nieuchronnej” inwazji rosyjskiej na „Warszawę, Wilno i Berlin”,
  • miliony uchodźców ukraińskich, pozbawionych nadziei na powrót do ojczyzny, zalałyby na stałe Europę, która szybko straciłaby dla nich całą początkową życzliwość z bolesnymi tego konsekwencjami,
  • powstałaby „federacja rosyjsko-białorusko-ukraińska” i z pewnością do wejścia do niej szybko zostałaby przymuszona Mołdawia, co byłoby poprzedzone załamaniem się jej gospodarki.

Ponieważ „katastrofa nie ograniczyłaby się do Europy”, w stosunkach międzynarodowych na poziomie globalnym stałoby się, co następuje:

  • Chiny dokonałyby inwazji na Tajwan,
  • „irańscy mułłowie” ogłosiliby posiadanie broni jądrowej,
  • rozzuchwalone zwycięstwem Rosji liczne reżimy autorytarne i dyktatorskie globalnego Południa („od Wenezueli przez Zimbabwe po Myanmar”) stałyby się jeszcze bardziej represyjne i okrutne,
  • „cały demokratyczny świat poczułby się przeraźliwie postarzały” (tego oryginalnego spostrzeżenia nie sposób nie zacytować dosłownie).

Następnie Applebaum przechodzi od trybu warunkowego i budowania narracji retroalternatywnej do trybu oznajmującego, czyli od wymienienia zagrożeń, których oddalenie, jeśli nie wręcz stłumienie w zarodku umożliwił opór Ukrainy, do przedstawienia korzyści, które stały się naszym udziałem. I tak:

  • pod wpływem ukraińskich zwycięstw oddaliły się w amerykańskim życiu politycznym widmo izolacjonizmu oraz „kult autokracji”, który zawładnął częścią elit („częścią amerykańskiej prawicy”),

a poza Ameryką:

  • przywódcy europejscy (z wyjątkiem premiera Orbána) stanęli na wysokości zadania, przeciwstawili się rosyjskiej dezinformacji i szantażowi i ruszyli na pomoc Ukrainie; podobnie „ludzie na całym świecie”,
  • zachwianiu uległ („padł”) mit militarnej potęgi Rosji,
  • „Chinami i Iranem wstrząsają niepokoje”,
  • „świat demokratyczny” wzmocnił się.

Rządy kolaborantów?

Co zatem najważniejsze, nic nie wydaje się stracone. Tu jednak pojawiają się pewne wątpliwości. Ograniczmy się do przedstawienia najważniejszych.

Bardzo trudno przyjmować całkowicie na wiarę kategoryczne stwierdzenia charakteryzujące ten horror, jaki Rosjanie mieliby wprowadzić na Ukrainie, gdyby szybko zawładnęli nią, tym samym kończąc wojnę. Skąd pewność, że cała rodzina prezydenta zostałaby wymordowana, a wraz z nią „całe pokolenie” koryfeuszy ukraińskiej kultury i nauki? Nawet przy uznaniu, że wojnę na Ukrainie Rosja prowadzi w sposób bezwzględny, przy użyciu środków i metod godnych potępienia, to czy stwierdzenie, że cała Ukraina pokryłaby się „obozami koncentracyjnymi, mordowniami i prowizorycznymi więzieniami” jest uprawnione? W przypadku „mordowni” mamy pewne wątpliwości wynikające już choćby z braku ostrości tego pojęcia. W kwestii „obozów koncentracyjnych” pojawia się ich jeszcze więcej. Może dobrze byłoby tu wskazać już istniejące na obszarach zajętych i kontrolowanych od roku przez armię rosyjską. A może przykład Krymu, pozostającego w mocy Rosji od dziewięciu lat, wart byłby w tym kontekście przywołania? Ilu tam wybitnych przedstawicieli ukraińskiej kultury i nauki pomordowano, ile „mordowni” potworzono, ile „obozów koncentracyjnych”?

Gdyby nawet zgodzić się z opinią, że na podbitej Ukrainie rządy przejęliby „kolaboranci”, to tu również przeszkadza nieczytelność terminu kolaboracja. Czy Wiktor Medwedczuk, zwolennik par excellence orientacji prorosyjskiej wypowiadający się za zachowaniem ścisłych związków i ścisłej współpracy Ukrainy z Rosją, jest takim „kolaborantem”? Najpewniej Applebaum ma na myśli to, że stałby się nim po klęsce Ukrainy. Był wysokim rangą funkcjonariuszem państwa ukraińskiego w jego odleglejszej historii, był szefem wielkiej, zgoda, że prorosyjskiej, partii opozycyjnej, posłem do ukraińskiego parlamentu. Działał legalnie, a swoich poglądów nie ukrywał. Nadzwyczajnie ciekawy wywiad, jakiego udzielił jeszcze dwa lata temu „Rzeczpospolitej” („Przyszłość tylko z Putinem”, 19.04.2021), dostarcza w tej materii dobrych wskazówek. Miliony obywateli Ukrainy narodowości rosyjskiej (Rosjan etnicznych), rosyjskojęzycznych i najpewniej wielu innych podzielało jego poglądy. Po wybuchu wojny ukrywał się. Czy nie z obawy o swoje życie? Czy nie z tej samej obawy uciekł do Rosji w 2014 r. prezydent Janukowycz? Był, jaki był, ale niewątpliwie był legalnie wybranym prezydentem Ukrainy, a obalony został w wyniku zamachu stanu/przewrotu politycznego wyraźnie inspirowanego z zewnątrz (i to nie z Rosji!).

Idźmy dalej. „Ukraińskie książki znikłyby ze szkół i bibliotek. W miejscach publicznych nie rozbrzmiewałaby już ukraińska mowa”, alarmuje Applebaum. Znowu pytanie, skąd ta pewność. Czy postępowanie władz „okupacyjnych” na terenach kontrolowanych przez Rosję dostarcza wskazówek uprawniających do wyciągania aż tak kategorycznych wniosków? A pewną wstrzemięźliwość w formułowaniu tego rodzaju oskarżycielskich konkluzji należałoby zachować z jeszcze jednej przyczyny, którą jest – tu już schodzimy do poziomu faktów – represyjna i wynaradawiająca polityka państwa ukraińskiego wobec swoich mniejszości narodowych, nie tylko mniejszości rosyjskiej/rosyjskojęzycznej. Przyjęta jeszcze za prezydentury Poroszenki, widocznie przyśpieszyła po objęciu stanowiska przez Zełenskiego. W przypadku języka rosyjskiego zmierza ona wyraźnie do całkowitego wypchnięcia go ze szkoły, z przestrzeni publicznej i skąd tylko się da. To przeciwko niej protestują gwałtownie Węgrzy.

Nam nie przeszkadza.

Najbardziej zaskakujące są uwagi Anne Applebaum dotyczące NATO. Pisze ona, że szybkie zwycięstwo Rosji zmusiłoby Sojusz do wydatkowania ogromnych sum na obronę. Zauważmy jednak, że brak tego zwycięstwa również spowodował kolosalne wydatki w państwach NATO. Wzrastać zaczęły one już od 2014 r., od zeszłego roku zaś mamy do czynienia z prawdziwą galopadą. Daleko nie trzeba sięgać. Obydwie ojczyzny Anne Applebaum dostarczają aż nadto przykładów.

Zdumiewa przypuszczenie, że w wyniku szybkiego zwycięstwa Rosji nad Ukrainą (niebędącą państwem natowskim) NATO „pogrążyłoby się w chaosie”. Sojusz, powiedzmy sobie szczerze, nie nawojował się w swojej historii. Uznawane, nie bez racji zresztą, za epokowe zwycięstwo nad obozem komunistycznym odniósł walkowerem. Przeciwnik sczezł samoistnie, po prostu. Mamy wprawdzie w epoce pozimnowojennej pewne znaczące manifestacje militarnej aktywności Sojuszu, takie jak podjęcie albo przyłączenie się do konfliktów zbrojnych na obszarze pojugosłowiańskim (zwłaszcza w Serbii/Kosowie), w Afganistanie czy w Libii, ale w porównaniu z wojną międzyblokową, nieuchronnie przecież jądrową, do której Sojusz od powstania się sposobił, wszystkie one były konfliktami odległymi i o ubocznym znaczeniu. Teraz oto miałaby nadejść godzina próby.

NATO stanęłoby w obliczu frontalnego konfliktu z Rosją (jej ataku?), a przecież w ostatnim 30-leciu niesłychanie się rozwielmożniło w Europie i świecie, a Rosja jest słabszym przeciwnikiem, niż był nim swego czasu Związek Radziecki. I co? Otóż NATO pogrążyłoby się w chaosie na widok rosyjskich żołnierzy „okopanych na polskiej granicy”, czyli jeszcze przed podjęciem przez Rosję wspomnianej „nieuchronnej inwazji na Warszawę, Wilno i Berlin”, w czym Applebaum zdaje się być twórczą kontynuatorką myśli samego prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Do czego dążył Putin

Zauważmy, że autorka z jej poglądem na postawę Sojuszu Północnoatlantyckiego wobec tak daleko zakrojonej agresji Moskwy paradoksalnie bliska jest prezydentowi Rosji. Raz po raz pojawiają się wszak informacje, że prezydent Putin, przygotowując inwazję na Ukrainę, liczył na szybkie i łatwe zwycięstwo nie tylko nad tym państwem, ale również nad Sojuszem, poprzez zastraszenie go, i to przy użyciu samej groźby rozszerzenia wojny na jego tzw. obszar traktatowy, tak by stał się niezdolny do działania, a nawet znalazł się na krawędzi rozkładu i upadku. Czyli zostałby doprowadzony do tego stanu, do którego tak liczni na Zachodzie chcieliby doprowadzić Rosję.

O ile można by się jeszcze zgodzić z opinią o załamaniu się „mitu” potęgi Rosji, o tyle zastrzeżenia budzi sugestia, że taki, a nie inny przebieg wojny na Ukrainie wywołał (przyczynił się do wywołania?) niepokoje „wstrząsające” Chinami i Iranem. W przypadku Chin przede wszystkim trudno je uznać za „wstrząsające”, chociaż na pewno mają one znaczenie. Jeszcze trudniej wskazać oczywisty i bezpośredni związek między niepokojami społecznymi w Chinach oraz Iranie a wojną ukraińską. Podobnie nieostrożna jest teza, że w przypadku opanowania przez Rosję całej Ukrainy Chińczycy (jeszcze wiosną minionego roku?) dokonaliby najazdu i aneksji Tajwanu.

Ostatnią z kategorycznych konkluzji Anne Applebaum jest to, że „świat demokratyczny” wzmocnił się. Teza ta, głęboko mylna, nie powinna nam umknąć. Otóż konflikt ukraiński, bez względu na wynik, przyniesie skutki niszczycielskie dla tego, co autorka nazywa „światem demokratycznym”. Wydaje się, że z oceną, od czego Ukraińcy nas (a nawet samych siebie!) uratowali, a od czego wprost przeciwnie, jeszcze trzeba poczekać. Ale już teraz rozejrzenie się po rozległym geopolitycznym obszarze „od Lizbony (od Vancouver?) po Władywostok” dostarcza w tej materii doświadczeń zniechęcających, a często zatrważających. Prawie wszystko prawie wszędzie zdaje się iść ku gorszemu. Strach się bać! Być może autorce pomyliło się wzmocnienie „świata demokratycznego” ze wzmocnieniem pozycji Stanów Zjednoczonych w jego obrębie, co niewątpliwie ma miejsce. Nie są to jednak zjawiska tożsame.

Już jedynie na deser zostawmy pewną osobliwą sugestię, jaką odnajdujemy w omawianym tekście: „cały demokratyczny świat” (ten, który miałby się poczuć „przeraźliwie postarzały”) zdefiniowany został przez Applebaum tak niezrozumiale, że znowu uciec się trzeba do cytatu: „od Waszyngtonu po Londyn i od Tokio po Canberrę”, czyli właściwie ograniczony do tzw. osi anglosaskiej. Czy to dyskretne pominięcie całej unijnej i natowskiej Europy kontynentalnej jest intencjonalne? Nawet jeśli ma służyć dyskretnemu spostponowaniu Paryża i Berlina, to dlaczego skrzywdzona została Warszawa?

Spostrzeżenia i uwagi Applebaum są śmiałe i daleko idące, ale w licznych punktach zwyczajnie dyskusyjne. Autorka zdaje się niekiedy zapominać o starej prawdzie, że co przesadzone, to nieprawdziwe (a przy tym przynoszące skutek odmienny od zamierzonego). Dążąc do osiągnięcia nawet najbardziej zbożnych celów, dobrze jest zachować do końca zdrowy rozsądek i miarę rzeczy. Może też zwykłą ostrożność. Stąd tytuł.


Dr hab. Leszek Kuk jest profesorem UMK, historykiem, wykładowcą na Wydziale Politologii i Studiów Międzynarodowych UMK


 

Wydanie: 14/2023, 2023

Kategorie: Opinie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy