Różowa seria, wyd. II poprawione

Różowa seria, wyd. II poprawione

Dyskusja o dziennikarstwie nie może być prowadzona, jakby chodziło o twórczość pojedynczego dziennikarza, np. Jerzego Urbana

Kiedy władza za swe porażki wini dziennikarzy – rzecz jest znana i zwyczajna. Ostatnio jednak, zapewne nie bez związku z rozsypką rządzącego obozu politycznego, z niespodziewaną samokrytyką własnego zawodu wystąpili dziennikarze. Nie wszyscy, oczywiście. Głos zabrali moraliści.
Najpierw odezwała się tzw. Rada Etyki Mediów, apelując o “podjęcie dyskusji nad stylem i poziomem” dziennikarstwa (“zwłaszcza” mediów publicznych). Uprzedzając dyskusję, Rada stwierdza, że “tzw. dziennikarstwo drapieżne, agresywne, owocujące tekstami i wypowiedziami bulwersującymi opinię publiczną, jakże często bez pokrycia w faktach i bez dostatecznych ku temu powodów, nie powinno być głównym sposobem informowania społeczeństwa i uprawiania publicystyki”. Rada przypomniała, że

pierwszym kryterium zawodu dziennikarskiego

“jest taki sposób przekazywania treści i komentowania informacji, aby pomagał odbiorcy rozumieć otaczającą go rzeczywistość i rozpoznawać, co w niej najważniejsze, a co drugorzędne. Dotyczy to również – a może przede wszystkim – kreowania opinii o własnym państwie i społeczeństwie. Tymczasem sytuacja jest taka, że o wiele lepiej niż my sami postrzegają nas inni”. (…)
Maciej Łukasiewicz, współredaktor dodatku “Rzeczpospolitej” “Plus-Minus” i członek tejże Rady Etyki, przyznaje, że “pies z kulawą nogą tego oświadczenia nie zauważył” – i wobec tego sam zorganizował postulowaną dyskusję w swoim dodatku. Kto chciał, mógł się z nią zapoznać w
nr. z 27-28 maja.
Nikt z dyskutantów nie zakwestionował pewności Rady Etyki Mediów, że inni postrzegają nas o wiele lepiej niż my sami – choć tymczasem ogłoszono np. bulwersujący raport Banku Światowego o korupcji w Polsce. Stefan Bratkowski wystąpił raz jeszcze jako prorok pozytywnych wzorców i przykładów, a Janusz A. Majcherek, z krakowskiej Akademii Pedagogicznej, do niego się przyłączył. Magdalena Bajer, jak zwykle ekumeniczna, pytała, “Czy nie powinno się sprzyjać dziennikarstwu ukazującemu odbiorcom jakieś obszary zgody, obszary niekwestionowanego wspólnego dobra? ”.
W tym

zalewie szlachetnych intencji
wychowawców narodu

nie zauważono nawet, że dyskusja o podmiocie zbiorowym, takim jak “dziennikarstwo”, nie może być prowadzona, jakby chodziło o twórczość pojedynczego dziennikarza, np. Jerzego Urbana, tego przysłowiowego Urbana, radości egzorcystów z Rady Etyki Mediów. O “dziennikarstwie” można dyskutować sensownie (z trudem!) tylko w kontekście przedstawianej przez nie rzeczywistości społecznej – i równie zbiorowego, społecznego odbioru. W takim zaś kontekście nie da się moralizować bez śmieszności. Wtedy widać natychmiast, że dziennikarz robi to, co robi, ponieważ oczekuje tego jego czytelnik i że wiedza dziennikarza jest wiedzą jego czytelników, ułożoną w zdania czy obrazy. Samodzielna kreacja świata jest sprawą tylko największych artystów – niekiedy i gdzieniegdzie. Jeśli tak, to ze wspomnianego apelu i dyskusji pozostaje tyle tylko: instrukcja, żeby

malować bardziej na różowo.

To już było – i starsi z uczestników dyskusji powinni to pamiętać z PRL. Stąd wzmianka “wyd. II”. A dlaczego “poprawione”? Bo w PRL instrukcje przychodziły z KC PZPR i nikt tego nie ukrywał.
Inną z najnowszych manifestacji niezadowolenia z mediów jest Teresy Boguckiej “Pomóż miłościwy Panie” (“Gazeta Wyborcza”, 27-28 maja), krytyka informacji, reportażu i publicystyki społecznej w TVP. Redakcja “GW” wydobywa w taki oto sposób istotę tego tekstu: “Najważniejsza jest władza. Ludzka aktywność o tyle się liczy, o ile do tej władzy się odnosi – żąda, protestuje, potępia. Władza – wszechmocna, podejmująca słuszne decyzje – winna zająć miejsce suchego prawa, które nie broni ludzi przed pułapkami losu lub własnych decyzji. Taki z grubsza program ma telewizja publiczna”. Dodam jeszcze, aby na tym skończyć z cytowaniem, że Boguckiej “wydaje się, że telewizja publiczna uległa marksistowskiej pokusie zmieniania świata – zamiast opisywać go i wyjaśniać. Interwencyjne pasje, które ogarniają wiele programów, zapewne załatwiają różne sprawy, ale wcale nie jest powiedziane, że najsłuszniej”. “Telewizja ściga przedstawicieli władzy za brak wrażliwości społecznej, za to, że ktoś czuje się przez nich skrzywdzony, za nieliczenie się z opinią zainteresowanych środowisk. Tymczasem pierwszą zaporą przed samowolą rządzących jest prawo”. Telewizja zaś “przenosi uczucia ponad prawo”.
Teresa Bogucka przygotowała swój materiał dowodowy bardzo starannie, aczkolwiek nie pojmuję, dlaczego dopiero dziś zauważyła, jak TVP przedstawia powódź (“pokazuje ludzką rozpacz, ale przede wszystkim skargę na władze” (…) na koniec TVP podkreśla, że tylko jej ekipa stawiła się w danej wiosce”). To bowiem w 1997 r. Marysia Wiernikowska z TVP w gumiakach właziła w błoto (“Widziałam… ”) i piętnowała nieprzygotowanie i bezradność władz SLD-PSL. Potem na forum wszystkich w świecie wojen przeniósł to doświadczenie Waldemar Milewicz, który z każdego okopu piętnuje kunktatorstwo i bezduszność Zachodu wobec komunistycznych (rosyjskich, serbskich) agresji. Brakuje mi go teraz w Afryce…
Ale – poważnie. Mam równie jak Teresa Bogucka niechętny stosunek do telewizyjnej produkcji,

telewizyjnych manier
i telewizyjnych gwiazd.

Ale na pewno nie mogę żądać od ludzi z okienka, żeby “nie przenosili uczuć nad prawo”. Po pierwsze, dlatego, o czym Bogucka świetnie wie, że kult prawa wyradza się z łatwością w bezduszność. Po drugie, dlatego, że jak w uczniackim dowcipie: – Jakie ptaki najszybciej mnożą się w Polsce? Papugi – prawo jest coraz częściej bezwstydnie eksploatowane jako źródło (legalnych!) dochodów prawników. Po trzecie, wreszcie – i najważniejsze – nie mam zaufania do jakości i sprawiedliwości społecznej prawa stanowionego w forsownym marszu do neoliberalnego raju: zupełnie wolnego rynku i całkowicie suwerennych korporacji. Reporter telewizyjny nie może dyskutować o prawie, może je tylko atakować przykładami. Jak w owej historii eksmisji na bruk, w której każdy widz rozumie, że prawdziwe zło nie tkwi w komorniku, lecz w ustawie.
Nie sądzę wreszcie, by owe tępione przez Teresę Bogucką nawyki miały pomóc Millerowi. Mam tylko nadzieję, że kiedy już SLD wygra wybory, będą nadal kultywowane. I że oboje będziemy je uważać za pożyteczne.

Autor jest komentotorem politycznym paryskiej “Kultury”

Wydanie: 2000, 23/2000

Kategorie: Opinie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy