Dzikie historie, czyli stabilizacja na chwiejnych protezach

Dzikie historie, czyli stabilizacja na chwiejnych protezach

Zazwyczaj nie dostrzega się sił ekonomicznych i politycznych, które działają nad naszymi głowami, często wbrew naszej woli oraz naszym interesom. Ale są chwile, kiedy nie trzeba być socjologiem, aby dostrzec jak na dłoni bezpośrednie powiązania i zależności między decyzjami politycznymi a interesem określonych grup i klas społecznych. Najczęściej są to okresy kryzysowe – kiedy ludzie już nie wierzą w oficjalne komunikaty, telewizyjna propaganda nie ucisza powszechnego niepokoju, coraz więcej osób podaje w wątpliwość istniejące reguły gry, przepisy i zakazy biurokratycznych instytucji. Panująca ideologia nie jest w stanie dalej rozładowywać skutecznie napięć i lęków społecznych. W takich chwilach sami funkcjonariusze systemu tracą pewność siebie i zaczynają się zastanawiać nad planem awaryjnym. Niektórzy próbują dystansować się od obowiązującej polityki. Część po chwili zaczyna mówić, że tylko wykonuje polecenia i na tym polega ich zawód. Poza tym takie są regulaminy i prawo. Cicha, mała stabilizacja zamienia się w powszechną apatię i wycofanie. System zaczyna zjadać własny ogon. Wiele wskazuje, że żyjemy w takim właśnie momencie. Niewiele już osób wzruszają konferencje prasowe rządu, kolejne zapowiedzi działań i obiecanki, których nikt nie weryfikuje. Bajki o obiektywnych prawach ekonomii i koniecznych wyrzeczeniach przestały robić wrażenie. Raczej dominuje niepewność i poczucie, że nikt do końca nie panuje nad sytuacją. Partia władzy jest coraz bardziej zużyta. Oficjalne uroczystości z okazji kolejnych nudnych i nadętych rocznic już nie przysłonią szarości i nędzy życia codziennego w wolnej RP. Zalękniony Arłukowicz i unikająca mediów podczas protestu lekarzy premier Kopacz mogą symbolizować niepewność obecnych funkcjonariuszy władzy. A już nacierają pozostawieni sami sobie górnicy. W gruncie rzeczy należy się dziwić, że na razie inne grupy zawodowe nie zaczęły się upominać o swoje interesy. Mam wrażenie, że ten rząd po odpowiedniej perswazji jest w stanie wyciągnąć wiele zaskórniaków w roku wyborczym. Zawsze to lepiej, jeśli ludzie dostaną wyższe zarobki, niż gdyby rząd miał za publiczne pieniądze kupować czołgi i rakiety, dawać ulgi Kościołowi czy organizować misje wojskowe w sojuszu z Wielkim Bratem. Właściwie w tym roku w Polsce powinien trwać non stop karnawał strajków i protestów społecznych. Choć trochę zrównoważyłoby to brak na co dzień redystrybucji w tym niesprawiedliwym systemie. Pielęgniarki, coraz bardziej spauperyzowani pracownicy uczelni, ludzie instytucji kultury, cała budżetówka – na co jeszcze czekacie? Pani premier aż się prosi, aby jej przypomnieć o potrzebach socjalnych ludu. Poza tym warto poprzeć inne grupy zawodowe – solidarność społeczna wzmacnia nas wszystkich. A to nie są partykularne interesy, jak mawia władza i jej medialni obrońcy, lecz kwestie uniwersalne i zasady dotyczące całego społeczeństwa. Co prawda, partia mająca w nazwie słowo obywatelska jak ognia boi się jakiejkolwiek spontanicznej aktywności obywatelskiej, ale to nie jest zmartwienie społeczeństwa. W tych i kolejnych czekających nas protestach mogą dopiero wyrastać przyszli liderzy lewicy – na pewno nie zostaną mianowani przez „Gazetę Wyborczą”, kampanię prezydencką ani liberalnych czy konserwatywnych publicystów, którzy podają swoje żałosne recepty dla lewej strony. Ludzie dociśnięci do ściany i narażeni na arogancję funkcjonariuszy oficjalnego porządku mogą się zachowywać jak bohaterowie genialnego filmu „Dzikie historie”. Pokazuje on kilka sytuacji, w których spokojni z pozoru obywatele przekraczają granice tzw. rozsądku, norm i wyznaczanych odgórnie reguł. Każdy ma swoją czerwoną linię wytrzymałości – po jej przekroczeniu wszelkie chwyty są dozwolone w obronie własnych praw. W każdym siedzi bestia z najgorszych snów ludzi władzy. Jeżeli pojawi się odpowiednia konfiguracja zdarzeń, ta bestia może się przebudzić na poziomie aktywności zbiorowej. Czasem zapalnikiem wyzwalającym społeczną energię może być drobiazg – kolejne kłamstwo telewizyjnego programu informacyjnego, pojedynczy przypadek naruszenia praw obywatelskich, pozornie ciche i niezauważalne wyrzucenie z pracy niewielkiej grupy pracowników, kolejna prowokacja policyjna i pokaz chamstwa stróżów prawa czy, zdawałoby się, małe, nic nieznaczące oszustwo kolejnego ministra. Wrażenie, że nic już nie wkurza Polaków i żadne masowe oburzenie nie jest prawdopodobne w obecnych czasach, może być bardzo mylące. Fala buntu zazwyczaj przychodzi niespodziewanie, choć przez długi czas

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 04/2015, 2015

Kategorie: Felietony, Piotr Żuk
Tagi: Piotr Żuk