Sztuka życia

Sztuka życia

„Moja prezydentura była znakomita pod każdym względem”, mówi Donald Trump i pochlipuje, pakując manatki. Jaka ulga patrzeć na Bidena i go słuchać. Czy doczekam podobnej ulgi w Polsce?

*

Przyszła na chwilę prawdziwa mroźna i śnieżna zima. Z dziećmi na sankach. Mieszkamy na brzegu lasu, którego drzewa zdają się mieć kilkadziesiąt lat, przedtem były tu zapewne pola, na których w 1944 r. toczyły się ciężkie walki. Z dokumentów wiem, gdzie biegła linia frontu – tuż obok naszego domu. Walczyli tu też i ginęli żołnierze Berlinga. Zostały ślady po okopach i umocnieniach, które czasami tworzą wzniesienia. Mój Franio zjeżdża z nich na sankach. Taki mały pożytek z II wojny światowej.

*

Joanna Mucha odchodzi z Platformy i zadomawia się w ruchu Polska 2050. Nie dziwię się jej. W Platformie jest wielu wartościowych ludzi, dobrze myślących i mówiących polityków, ale ich suma nie daje dobrej jakości. To trochę jak z polską drużyną piłkarską. Brakuje dobrego trenera, czyli przywódcy. I ma rację Mucha, która na odchodne mówi o zakleszczeniu się PO w wojnie z PiS. Brakuje w tej partii szerszego oddechu, ducha. Zdumiewające to, biorąc pod uwagę, że właściwie wszyscy intelektualiści, cała prawie inteligencja z Platformą sympatyzuje i gotowa jest pomóc jej stworzyć nową opowieść o przyszłej Polsce. To powinna być realistyczna baśń. Mówiąc trochę żartem, tu nawet Olga Tokarczuk mogłaby wiele pomóc.

*

Przez pół roku prowadziłem audycje w Halo Radio. Cenna inicjatywa to internetowe radio. Ale poczułem nagle wielkie zmęczenie. Każda audycja to kilkoro gości, ja w studiu, a rozmówcy w telefonie, bo zaraza. Trzeba mieć za każdym razem pomysł na program, jakbym nie musiał mieć w miesiącu pięciu pomysłów na felietony, cztery do „Przeglądu”, jeden do miesięcznika „Zwierciadło”. Piszę teraz małe opowiadania, próbując z nich zrobić książkę. Każde opowiadanie to inny pomysł. I mój zbiornik pomysłów już zdaje się pusty. Ostatnio w czasie audycji, gdy byłem sam na sam z mikrofonem przy ustach, nagle poczułem wielką pustkę, nie wiem, co mówić, o co pytać, mam ochotę krzyczeć: ratunku!, ale to by jeszcze pogorszyło sytuację.

*

Odwiedzam kolegę, kiedyś sąsiada, po rozwodzie sprzedali z żoną dom. Nowi ludzie, którzy w tym domu zamieszkali, zamknęli się na głucho, nie przedstawili się, nie bardzo nawet wiem, jak wyglądają. W cywilizowanych krajach, gdy ludzie się wprowadzą, odwiedzają sąsiadów. A znajomy zamieszkał sam w nowej dzielnicy, budynki wyglądają nieźle, ale nie ma klasycznych ulic, nie ma przytulności, nie ma więc prawdziwego miasta z żywą tkanką. Aby normalnie tu funkcjonować, potrzebny jest samochód. Parkować można w podziemnych garażach, na zewnątrz zwykle nie ma miejsca. Mieszkania trochę przypominają hotelowe pokoje, to prawda, że z niezłego hotelu. Kolega z trudem dochodzi do siebie po rozwodzie, został zostawiony, a zostawieni zawsze bardziej cierpią i gorzej sobie radzą niż ci, którzy odchodzą. Ratuje się religiami Wschodu i jogą. To teraz staje się powszechne. I mieszka w tym głębszy sens, jeśli tylko umie się do niego dotrzeć.

Miałem krótki okres fascynacji jogą, ale zawsze byłem daleki, by z tego robić religię. Potraktowałem jogę jak ostatnią deskę ratunku. To było kilkanaście lat temu. Rola przypadku w życiu. Zdychałem na depresję. Wypełzłem z domu i przypadkiem spotkałem na ulicy Basię Labudę. Ma instynkt opiekuńczy, od razu z ulicy zadzwoniła do M., która wtedy zajmowała się jogą Art of Living guru Sri Sri Ravi Shankara. Chodziłem pilnie na zajęcia, potem poleciałem do Indii, do aszramu pod Bangalurem. Niezwykłe doświadczenie tego miejsca, medytująca wyspa na morzu biedy, pełna ludzi z całego świata, wszyscy w duchowym kryzysie. Wszyscy mniej szczęśliwi od tych biedaków wokół. Rozbitkowie naszej chorej cywilizacji. Polecieliśmy na dzień do Bombaju, tam kilkadziesiąt tysięcy ludzi na „mszy” celebrowanej przez Shankara, kroczył, jakby frunął po koronie stadionu, Pan Bóg w białych szatach, z długimi, kruczoczarnymi włosami i wielką brodą. Wiele kobiet doznawało duchowych orgazmów. Nagle poczułem surrealizm tej sytuacji i że to jednak bliskie sekty. Po jakimś czasie Shankar przyleciał do Polski, miał wystąpienie na Zamku Królewskim. Zostałem zaproszony. Mówił głęboko i mądrze, jak zawsze. A ja w ramach jakiejś niebywałej protekcji, chociaż niewierny Tomasz, zostałem zaproszony, by go odwiedzić, gdy odpoczywał po prelekcji; byłem w towarzystwie Jolanty Kwaśniewskiej, ona też uprawiała tę jogę. Guru był w strasznym stanie, zupełnie wyczerpany i złachmaniony, jak stary i chory, skulony w sobie gołąb. I wzruszył mnie ten kontrast między tym triumfującym, boskim i tym ludzkim, wymiętym i zmarniałym.

t.jastrun@tygodnikprzeglad.pl

Wydanie: 06/2021, 2021

Kategorie: Felietony, Tomasz Jastrun

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy