Nie wolno ulec pomysłom prof. Balcerowicza, który chce, by OFE żyły sobie nadal jak pączki w maśle, a w zamian proponuje obniżenie zasiłku chorobowego z 80% do 60% wysokości wynagrodzenia – Od ponad 20 lat państwo pozbywa się odpowiedzialności za kolejne sfery życia: gospodarkę, usługi, pracę, służbę zdrowia, oświatę. W 1999 r. państwo przeniosło część odpowiedzialności za emerytury do prywatnych otwartych funduszy emerytalnych. Teraz rząd chce odebrać OFE większość składek i przekazać je państwowemu ZUS. To przeczy dotychczasowej logice przemian. Skąd ta zmiana? – Przez ponad dziesięć lat obowiązywania systemu emerytalnego nikt się nie interesował, jak on działa. Mam na myśli zarówno zwykłych Polaków – przyszłych emerytów, jak i władze. Dopiero gdy deficyt finansów publicznych wzrósł do 8%, rządzący zaczęli gorączkowo poszukiwać przyczyn takiego stanu rzeczy. Nagle odkryli coś, co od dawna było wiadome: aby przekazać pieniądze do OFE, państwo musi się zadłużyć. – Nie wszyscy rozumieją związek między działalnością OFE a zadłużaniem się państwa. – To dosyć prosty mechanizm. Płacimy składki, np. w 2009 r. było ich w sumie 70 mld zł. Całkowite zobowiązania wobec emerytów wyniosły wówczas 104 mld. Gdyby wszystkie składki pozostawały w ZUS, państwo musiałoby dołożyć do wypłacenia emerytur 34 mld. Ale ponieważ z tych 70 mld ok. 20 poszło do OFE, to budżet dopłacił 20 mld więcej. – Tak się dzieje, bo choć miliony pracujących płacą co miesiąc składkę emerytalną, państwo nie ma żadnych odłożonych pieniędzy na emerytury. – Oczywiście, ZUS realizuje system repartycyjny, w którym na wypłacane emerytury składają się wszyscy aktualnie pracujący. Wracając do zadłużenia generowanego przez OFE: żeby zapłacić funduszom, państwo musi sprzedać obligacje, które wymagają obsługi – płacenia odsetek. Za same odsetki od obligacji, których emisja była związana z uregulowaniem należności wobec OFE, państwo w ciągu 11 lat istnienia funduszy zapłaciło ponad 60 mld zł. Na tym jeszcze nie koniec – OFE przeznaczają 60% uzyskanej kwoty na zakup obligacji od państwa. To wynik ustawowego zapisu, który ogranicza funduszom możliwość inwestowania w akcje. Ten mechanizm przypomina węża, który zjada własny ogon: bez sensu zwiększa zadłużenie państwa i deficyt finansów publicznych. Reforma źle skonstruowana – Reforma emerytalna nie miała sensu? – Stary system emerytalny był nie do utrzymania, bo stopa zastąpienia – wielkość uzyskanej emerytury w stosunku do średniego wynagrodzenia – była za wysoka w stosunku do możliwości finansowych państwa. Ktoś zarabiający 10 tys. zł musiałby otrzymać 6 tys. emerytury. OFE wprowadzono, by zmniejszyć stopę zastąpienia z 60% do ok. 40%. – Przekonywano nas, że reforma jest nie po to, by emeryci mieli mniej, lecz by opływali w dostatki, wylegując się pod palmami. – To miało odwrócić uwagę od prawdziwych celów. Chciano uniknąć afery politycznej, którą musiałaby wywołać informacja o tak dużej redukcji stopy zastąpienia. To się udało, bo rok 1999 był idealny do wprowadzenia systemu kapitałowego – indeksy giełdowe szalały, ich załamanie nastąpiło dopiero w 2001 r., gdy pękła tzw. bańka internetowa powstała w wyniku przeszacowania wartości branży informatycznej. Reforma, choć niezbędna, od początku była źle skonstruowana. Nie tylko z powodu zadłużania państwa, lecz także napędzania pieniędzy grupie firm, które absolutnie na to nie zasługiwały. Jestem pewien, że kilkunastu specjalistów zgromadzonych w jednym miejscu wykonałoby pracę, którą wykonuje 14 funduszy emerytalnych, przy tym za drobny ułamek kwoty, którą przeznaczają na swoje utrzymanie OFE. Jednak sam, gdy wprowadzano reformę, nie byłem taki mądry. Zresztą sądzę, że autorzy reformy działali w dobrej wierze – nie chcieli szkodzić państwu i kosztem państwa udzielać szczodrej pomocy prywatnemu biznesowi. Była w nich prawdziwa wiara w to, że choć stopa zastąpienia w ZUS się zmniejszy, to po częściowym urynkowieniu systemu emerytalnego prywatne OFE będą ze sobą konkurowały, co znakomicie wpłynie na efektywność inwestowanych składek i wysokość przyszłych emerytur. Dziś wiemy, że tak się nie stało. – Jak wytłumaczyć fakt, że kierowany przez liberałów rząd forsuje etatystyczne, jak się je nazywa, rozwiązanie? – To prawda, że premier Donald Tusk i grupa jego współpracowników wywodzą się z Kongresu Liberalno-Demokratycznego.
Tagi:
Krzysztof Pilawski









