Etat za życie

Etat za życie

Wynajęli odpowiedzialnych fachowców, zapłacili im koncertowo, tylko ściana się zawaliła Mariusz Rodak nie był ani razu na miejscu zdarzenia. Nie był tam również Alojzy Jażdżyk. Pani Anna Wieteska była tylko jeden raz, ale w innej sprawie, budową się nie interesowała. Kiedy jednak doszło do katastrofy, bezbłędnie odgadli jej przyczynę. Musiały zostać podkopane fundamenty ściany szczytowej, inaczej być nie mogło. To dla fachowca najzupełniej jasne nawet na odległość. Mariusz Rodak jest znanym w Radomiu architektem z chlubną tradycją rodzinną. Jego ojciec był przed laty architektem miejskim. Syn odziedziczył talent i rozmach. Pan Mariusz jest właścicielem i prezesem dwóch firm w tej branży. “Royal-Biuro Projektowe. Architekci i Inżynierowie” spółka z o.o. oraz “Royal-Projekt. Agencja Usługowo-Handlowa” spółka cywilna. Jażdżyk wraz z żoną Wenantą jest współwłaścicielem i dyrektorem tej drugiej. Obie wiodą prym w usługach budowlanych. Dyktują też ceny, jako że ich kwalifikacje zawodowe i renoma są niepodważalne. Projekt zabudowy posesji przy ul. Stare Miasto na zlecenie firmy “Kovat-ex” s.c. kosztował 50 tysięcy plus VAT i osobno wszystkie koszty różnych ekspertyz. A było to przedsięwzięcie w sumie niewielkie, ot, takie sobie. Współwłaściciele “Kovat-eksu”, Marek Mróz i Jerzy Korwicki, podnoszą to nieustannie. Wynajęli odpowiedzialnych fachowców i zapłacili im koncertowo, są na to dowody, więc o co chodzi? On nie winien, ona winna Zleceniodawcy asekurowali się też z drugiej strony. Zbigniew Zakowany, któremu powierzono wykonanie całości robót, zanim w ogóle do nich przystąpił, od razu musiał podpisać zobowiązanie: “Firma Remontowo-Budowlana Zbigniew Zakowany poniesie również odpowiedzialność i konsekwencje za ewentualne wypadki przy pracy, lub inne zdarzenia losowe powstałe z winy wykonawcy przy realizacji prac na ww. obiekcie”. Zbigniew Zakowany nie podpisał umowy o wykonanie prac na ww. obiekcie, bo nikt mu tego nie proponował, ale zobowiązanie do pełnej odpowiedzialności za skutki, owszem, parafował. Zbigniew Zakowany nie miał bowiem żadnych uprawnień budowlanych. Z wykształcenia jest mechanikiem samochodowym. W swoim zawodzie nie pracuje jednak, bo konkurencja jest tu bardzo silna, a on fachowcem słabym. Znacznie większą szansę dla siebie upatrzył w budownictwie. Jakieś tynki, malowania, posadzki, ocieplenia itp. Faktycznie do drobnych usług umiejętności wielkich nie potrzeba, a czasem obrotny język ważniejszy jest od pędzla czy szpachli. Zakowany zarejestrował tego rodzaju działalność jeszcze w 1997 r. i partolił ją aż do progu roku 2000. Twierdzi, że partolił sam, ale z wyjaśnień wdów wynika niezbicie, że zatrudniał na czarno. Sam chyba niewiele robił, bo i nie umiał, skupiał się głównie na organizowaniu pełnego portfela zamówień. Autopromocję robił zaś znakomicie. Brał taniej, ale i tak wychodził na swoje, bo kantował fiskusa i ZUS. Działał w Ostrowcu Świętokrzyskim, a do Radomia trafił na fali sukcesu. Jednemu ze współwłaścicieli “Kovat-eksu” poleciła go znajoma pani. Odmalował jej ściany i wzmocnił sufit. “Kovat-ex” jest zakładem pracy chronionej. Zatrudnia około 100 pracowników, w tym połowę inwalidów, którzy szyją odzież ochronną. Trzeci wspólnik rozprowadzał ją na Śląsku. Interes idzie dobrze i szefowie postanowili zakład powiększyć. Na posesji, gdzie mieści się ich biuro, stoi też smętna rudera i jest trochę wolnego placu. Nic prostszego, niż wyremontować i dobudować jeszcze ze dwa budynki. Będą służyły za magazyny. Tani Zakowany, po ciężkich wydatkach na Mariusza Rodaka, był w sam raz. – Pierwszy raz miałem podobne zadanie – szczerze wyznał Zakowany. Ale tremy żadnej nie czuł… To musi runąć Powaga przedsięwzięcia wymusiła jednak na nim konieczne kroki. Zatrudnił fachowca. Był nim Jacek Koprowski, mieszkaniec Ostrowca, który legitymował się uprawnieniami. W Radomiu jednak nigdy nie był, ani się tam nie wybierał. Miał jedynie firmować te roboty i tylko za to brał jakieś pieniądze. Umowa z Koprowskim została sporządzona 1 listopada. Za jednym zamachem podpisał pan Zbigniew również krótkoterminowe umowy-zlecenia z połową swoich robotników. Dostali więc wreszcie papier na rękę, po rocznym i więcej okresie stażu. Szczęśliwcami byli: Kostępski, Tomaszewski, Mikołajczyk i Bańcer. Zostali zatrudnieni oficjalnie aż do Wigilii. Nie zasłużyli sobie natomiast jeszcze na papier Adamczyk i Śliwowski. Chojnacki w ogóle się nie upomniał, gdyż: “Pracę, jaką wykonywałem, była mi zlecona jako podwykonawcy, ponieważ zarejestrowany jestem jako prowadzący działalność gospodarczą w Urzędzie Miejskim

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2000, 24/2000

Kategorie: Kraj
Tagi: Piotr Smyk