Etiopski Obama

Etiopski Obama

(FILES) In this file photo taken on September 15, 2019 Ethiopian Prime Minister Abiy Ahmed gestures after receiving a horse as a gift from the elders of the Kafficho ethnic group during a visit to Bonga, the main town in Kaffa province, in south western Ethiopia. - Ethiopian PM Abiy Ahmed wins Nobel Peace Prize, the Nobel Academy announced on October 11, 2019 in Oslo. (Photo by MICHAEL TEWELDE / AFP)

Pokojowy Nobel dla premiera Etiopii jest wsparciem na drodze do pokoju z Erytreą. Ale do trwałej zgody jeszcze daleko Premier Etiopii Abiy Ahmed Ali już od dłuższego czasu był jednym z faworytów do Pokojowej Nagrody Nobla, przede wszystkim za pojednanie z odwiecznym wrogiem – Erytreą. Popularność zawdzięcza głównie temu, że jego obietnice nie okazały się wyłącznie wyborczą retoryką. Świeżo upieczony noblista podsumowuje dziś swoją dotychczasową politykę jednym hasłem: Medemer (jednoczyć, pojednać). To zobowiązanie zostało przezeń spełnione w zawrotnym tempie. Zaledwie kilka miesięcy po objęciu teki szefa rządu w kwietniu 2018 r. 43-letni Abiy Ahmed Ali zawarł pokój z sąsiednią Erytreą, z którą Etiopię łączy i dzieli krwawa historia. W żadnej chyba innej sprawie nie przejawiała się u etiopskich rządzących taka niedojrzałość polityczna i płynące z niej niezrozumienie konieczności zażegnania konfliktu, toteż za swoje historyczne osiągnięcie premier już miesiąc temu został uhonorowany w Niemczech Pokojową Nagrodą Hesji. Niektórzy porównują go z innym noblistą – Barackiem Obamą. I podobnie jak dziesięć lat temu w wypadku byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych szybko pojawiły się w mediach wątpliwości, czy przyznanie tej prestiżowej nagrody nie było przedwczesne. „Czy na Pokojową Nagrodę Nobla zasługuje człowiek, który rządzi swoim krajem od półtora roku? Który wcześniej był zwolennikiem autorytarnego rządu i sam jako młody żołnierz walczył z Erytreą? Który nie potrafi sobie poradzić z konfliktami etnicznymi we własnym kraju?”, pyta niemiecki dziennik „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. Konflikt z Erytreą Z drugiej strony nagroda przyznawana – w tym roku po raz setny – przez Norweski Komitet Noblowski ma być dla laureatów także wsparciem na obranej drodze i zachętą do kontynuacji działań. Z tego punktu widzenia podjęto decyzję najrozsądniejszą z możliwych. Wbrew wszelkim przeciwnościom poparcie Etiopczyków dla kursu zainicjowanego przez szefa rządu nadal jest wysokie, a przyznanie mu nagrody zwraca uwagę świata na targany konfliktami etnicznymi Półwysep Somalijski, wciąż pogrążający się w biedzie i potrzebujący od Zachodu bardziej pomocy niż medialnych laurów. Wymaga wsparcia, które uczyni dotychczasowe działania premiera nieodwracalnymi. Większość Etiopczyków ma dość niszczącego ich ojczyznę konfliktu z Erytreą (nazywaną przez zachodnich komentatorów Koreą Północną Afryki), ochoczo podkręcanego także przez własne elity. Gdy w 1993 r. Erytrea ogłosiła niepodległość, Etiopia straciła dostęp do Morza Czerwonego. Pięć lat później wybuchła między tymi spokrewnionymi krajami tzw. wojna graniczna, która w ciągu zaledwie dwóch lat pochłonęła ponad 90 tys. ofiar śmiertelnych. Granica rozdzieliła wiele rodzin, dlatego mimo podsycanej przez oficjalną propagandę nienawiści duża część mieszkańców regionu trwała w przeświadczeniu o jedności Etiopii i Erytrei. Odprężenie na linii Addis Abeba-Asmara jest rzeczywiście w dużej mierze zasługą nowego premiera, który odmienia oblicze swojego kraju w rekordowym tempie, nie tylko w kwestii stosunków z Erytreą. Zniósł trwający od lat stan wyjątkowy i doprowadził do uchwalenia ustawy o amnestii, otwierającej bramy kilkuset więzień, w których przetrzymywano tysiące dysydentów. Przeprosił ich też oficjalnie za krzywdy i za swoich poprzedników. Zapowiedział również m.in. stopniową prywatyzację koncernów państwowych i dalsze reformy, które mają zdemokratyzować Etiopię. Nie dziwi więc, że uśmiechniętą twarz szefa rządu widać nie tylko na plakatach i transparentach, ale także na ścianach barów i bibliotek, a nawet w prywatnych domach. I nie jest to zarządzane odgórnie, Etiopczycy robią to z własnej woli. Nawet taksówkarze mają małe zdjęcia premiera w samochodach. Abiy Ahmed Ali, syn muzułmanina i chrześcijanki, zdaniem rodaków ma umiejętności pozwalające mu pojednać kilkadziesiąt grup etnicznych żyjących w Etiopii. Z tym przekazem trafił zwłaszcza do młodych ludzi, a ci uwierzyli, że ich lider może zmodernizować kraj, który z ponad 203 mln mieszkańców jest drugim po Nigerii najludniejszym państwem w Afryce, a zarazem jednym z najuboższych. Wykształcony parweniusz Urodzony 15 sierpnia 1976 r. w etiopskim miasteczku Beshasha Abiy Ahmed jest jakby ucieleśnieniem plemiennego pojednania. Jego ojciec jest muzułmaninem z etiopskiej grupy etnicznej Oromo, matka zaś chrześcijanką, należącą do drugiej największej grupy w kraju – Amharów. Abiy – Etiopczycy zwracają się nawet do swoich elit po imieniu – studiował m.in. ekonomię i informatykę, także w USA. W pracy doktorskiej

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2019, 43/2019

Kategorie: Świat