Falstart

Jesteśmy krajem walczącym. Najechaliśmy na Irak, który okupujemy. To fakt autentyczny, jak mówią prezenterzy. W odróżnieniu od faktu nieautentycznego, jakim były wiadomości o broni zadekowanej w Iraku oraz goszczeniu tam Al Kaidy. Kłopoty to nasza specjalność. Myśleliśmy, że pakując się w wojnę, zyskamy coś od najlepszych przyjaciół. G… z tego wyszło.
W czasach zagrożenia terrorystycznego wszyscy dają ciała, czyli odcisk palca w tuszu, ale żądanie go od nas, gdy wpuszcza się Francuzów, a mieszkają u nich setki tysięcy muzułmanów, to gruba przesada. Prócz prawa do odcisków (także tych, które robią się od stania po wizy) przyjaciele dali nam zamiast kontraktów tyle, ile nasi przodkowie, co na mchu jadali.
Politycy piórka husarskie poczęli stroszyć: my nie dla interesu na wojnę poszliśmy!, my wszystko dla idei, za wolność naszą i waszą! A mów za siebie, jeden z drugim. Za moją chłopcy nie muszą siedzieć na pustyni. Nad bezpieczeństwem niech czuwają antyterroryści, szpiedzy, a nawet detektyw Rutkowski, jak mu się podejrzany nawinie, to ujmie go swym wdziękiem. Terrorysta to niewidzialny przeciwnik, wojsko jest w tej sprawie bezradne. Ściska mi się serce na samą myśl, co może się tam i tu zdarzyć.
Nasi żołnierze przebywają w piaskach pustyni, dlatego że nas wydymano, pardon, zwodzono, och, co to był za zwód, a nawet wzwód, jeden wielki orgazm. Wojna! – krzyczała wielkim głosem prawica, ale i lewica dała nam popalić. Upojona wielkością była nasza klasa polityczna. Rzeczywiście faceci nieźle musieli być upojeni. Będziem mocarstwem! – jak jeden mąż krzyczeli, jasne, że nie jak żona. Bo żony, zwłaszcza żołnierzy, to mają z tego tylko wojnę nerwów.
Wkroczyliśmy, by uciśniony lud wyzwolić, głównie od tego, czego tam nie było, a co teraz jest. Nie było Al Kaidy, nie było rzeczonej broni, nie było walk plemiennych, był dyktator, i dobrze, że go nie ma, ale niejeden dyktator w świecie rządzi, a innych się nie obala, nie wkracza się, by wyzwolić umierające z głodu dzieci, torturowanych w obozach ludzi, bo i po co wkraczać gdzieś, gdzie ropy nie ma, gdzie tyle jej, ile we wrzodzie na tyłku.
Oprócz walk wyzwoleńczych potykają się też w kraju, na udeptanej ziemi, na asfalcie, na arenie w Sejmie, wszędzie walczą między sobą, toczą się boje wewnątrzpartyjne i wewnątrzkomisyjne, w Komisji Śledczej, która dawno zapomniała, po co się zebrała. Raporty rozmnażają się na wiosnę przez pączkowanie, każdy pisze swój, a co? Szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie, liberum veto! Dziś lepiej rozumiem, dlaczego doszło do rozbioru ubranej dziewicy – ukochanej naszej Polski.
Największym wzięciem cieszy się ostatnio walka na śmierć (za Niceę) i życie (na kredyt), czyli naparzanka Barbarzyńców ze Złodziejami. Ludzie obstawiają faworytów jak na Służewcu.
Poszły konie! Łeb w łeb prują. Jeden ogier szlachetny, choć bez grzywy, czołem świeci, niezrównoważony cokolwiek, nozdrzami gniewnie rusza, policzki wydyma i nóżką o cienkiej pęcinie uderza nerwowo, bo za Niceę chce umrzeć, a mu nie dają. Człowiekiem roku jest! Politykiem roku! I śledczym tysiąclecia! Ten ci Rokita ogierem roku został! A teraz kasy obiecanej, przez jego hasło i tępy upór polityków, Europa nie chce chłopom dać.
Jak mówiłam i pisałam, że to najgłupsze hasło, że za to naród beknie, nikt nie podjął tematu na łamach, dziś gazety pełne zatroskania, hak im w smak.
Drugi to perszeron, ten znów chrapy rozdęte ma i grzywę do tyłu zaczesaną, spokojny i twardy, rży na rżysku, do bitwy się rwie. Trenerów lepszych ma, uczy się przeszkody przeskakiwać. Koń by się uśmiał, gdyby zobaczył, ile okładek mu poświęcono, ilu wywiadów udzielił, w ilu programach wystąpił. Kogo na łopatki rozłożył. Ten kopytami ognia krzesze, pożar może wywołać. Do zwycięstwa prze. Rżenie jego niesie się hen po kraju, lud prosty werbuje jak jaki Wernyhora. Ludowi kasę obiecuje, skok na bank chce wykonać.
Przez demokrację, przez anarchię do oświeconej dyktatury, taki jest jego program. Kto żyw, kto nie zawiśnie, nie pojedzie do kamieniołomów, nie zostanie wykastrowany, ograbiony z tego, co przez całe życie uskładał, ten kto ma choć trochę szmalu na czarną godzinę, założy sobie konto gdzieś w Europie, w euro.
Na razie między ogierami trwa walka. Na okładki pism kolorowych – a wszystkie są kolorowe – i na programy. Nie o programy wyborcze tu chodzi, co to, to nie, żadne tam takie, ino telewizyjne i radiowe. Ogłoszono, że na śniadaniu u pierwszej dziennikarki, Moniki Olejnik, rasowy arab Rokita rozniósł perszerona Leppera. 70% miał po swojej stronie. Mocna rzecz, prawie spirytus. Movens. Spirytus trawens.
A czy widzieliście Leppera u Michała Wiśniewskiego, który prawdziwym idolem publiczności jest? Tenże Lepper miał tylko trochę mniej punktów niż idol, a widownia liczyła sobie kilka milionów. Śniadania z Radiem Zet słuchają inteligenci, a jest ich za mało na szali.
Lepper ludzi w małych miastach i wsiach odwiedza, a tym krakowski nicejczyk się nie pohańbi. Naprawdę może być kiepsko, świat według Kiepskich na skalę europejską. I rypnie się to, co w górę idzie, gospodarka, durniu! A wiecie dlaczego? Bo wszyscy ze wszystkimi są skłóceni, tylko te dwa koniska zostały. Tertium non datur. Reszta śpi. Możemy liczyć jedynie na to, że się koniki wyprztykają przed wyborami, że pojawi się trzecia siła. Wyłoni się jak Wenus z piany, partia z partii. Jest tam parę kobiet i paru facetów do rzeczy. Ja im kibicuję. Mają jeszcze szansę, bo kampania Rokity i Leppera zaczęła się przedwcześnie. To falstart!

 

Wydanie: 14/2004, 2004

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy