Fałszywi spadkobiercy

Fałszywi spadkobiercy

Jak zostać w Warszawie bogatym kamienicznikiem? Najlepiej podrobić testament byłego właściciela Wszyscy lokatorzy na Tykocińskiej 40 pamiętają, że Irena Krzeszewska była w karakułach. Może dlatego, że oni bez płaszczy, w kapciach, marzli na strychu, gdzie ich zgoniła, aby od drzwi wykrzyczeć, że jest właścicielką tej kamienicy, dotychczas komunalnej, a przed wojną należącej do Florentyny i Rocha Krzeszewskich. To było zaraz po Bożym Narodzeniu 2002 r. – Ja zapytałam – wspomina Hanna Mochecka – czy to spotkanie zapoznawcze powinno być na stojąco, w kurzu poddasza. – To wyście powinni mnie zaprosić do któregoś z mieszkań, bo tu wszystko jest moje – odparowała. – Ta kamienica i cztery następne, wedle numerów: 30, 36, 38, 42. I jeszcze na Hożej, Wspólnej. Wszystko dostaliśmy z moim mężem Mirosławem w spadku po cioci Florentynie Krzeszewskiej. – Zrobiło się nieprzyjemnie, bo gdy zaczęła mówić: ciocia to, ciocia tamto – dodaje mieszkająca piętro wyżej Barbara Grzeszykowska – chcieliśmy wiedzieć, gdzie byli, gdy chora pani Flora potrzebowała opieki. Odpowiedziała krzykiem i wtedy przyszło nam do głowy, że może ona tylko udawała, że ma papiery właściciela… – Trzeba sprawdzić – zdecydowali. Najlepsza będzie do tego Hanna Mochecka. Społecznica z charakteru, przez kilka kadencji radna (obecnie już nie) niejedną trudną sprawę na warszawskim Targówku przepchnęła. Kilka dni później skrzyknęli się z całej uliczki, bo Hanka (zasiedziali mieszkańcy znają się od dziecka, mówią sobie po imieniu) miała dla nich ważne wiadomości. – Jest gorzej, niż myślałam – zaczęła. – Ci Krzeszewscy dostali kamienice w testamencie pani Flory, spisanym przez nią w 1982 r., kilka miesięcy przed śmiercią. Na wszystko są orzeczenia sądowe. – Ciekawe – zauważył ktoś z obecnych – czy o tej spadkowej sprawie wiedziała Jola. Jola, dziś koło siedemdziesiątki, mieszkała ze swoją ciotką Florentyną Krzeszewską przez 16 lat, aż do wyjazdu na studia. A i potem, razem z siostrami Elżbietą i Martą, były na każde zawołanie owdowiałej krewnej. I do końca jej życia w 1983 r. tylko one z rodziny pojawiały się na Tykocińskiej. Mieszkańcy Tykocińskiej nie znali jej obecnego adresu. – A czy wiadomo, jak brzmiał ten testament? – zapytała lokatorka, która od 1945 r. była sąsiadką Florentyny i zapamiętała słowa starszej pani, że gdyby kiedyś państwo zwracało majątek zabrany dekretem z 1945 r., to ona wszystko ofiaruje Kościołowi. – Wiadomo – zapewniła Mochecka. Zdobyła kopię odręcznie napisanej ostatniej woli Florentyny Krzeszewskiej z 1982 r.: – „Będąc świadomą, zapisuję cały swój majątek na rzecz mojego kuzyna Mirosława Czesława K., syna Franciszka, zam. w Bedlnie (…)”. Uwiarygodniony przez sąd testament utorował bedlniakom drogę do Urzędu Mieszkalnictwa i Rozwoju Miast. Złożyli tam żądanie unieważnienia orzeczenia Prezydium Rady Narodowej, jakie Florentyna Krzeszewska otrzymała w roku 1965. Wtedy odebrano jej prawo własności tak do gruntu, jak i nieruchomości. 16 maja 2001 r. prezes urzędu stwierdził, że wywłaszczenie w czasach PRL nastąpiło z pogwałceniem prawa. W ślad za tą decyzją burmistrz gminy Warszawa Targówek cofnął skutki dekretu z 1945 r. i przyznał dzieciom Franciszka K. – Mirosławowi, Jerzemu i Krystynie – prawa użytkowania wieczystego gruntu pod kamienicą przy Tykocińskiej 40. Administracja Domów Komunalnych Targówek przeniosła na spadkobierców prawa własności budynku. Na marginesie swej decyzji burmistrz nieśmiało zaznaczył, że w latach 1982-1983 kamienica przeszła remont kapitalny, m.in. została nadbudowana jedna kondygnacja. Część mieszkań sprzedano dotychczasowym użytkownikom. Radna zawiadamia prokuraturę – No to już z nami koniec. Ja na tak wysoki czynsz, jak ta w karakułach zapowiada, na pewno obrazami nie zarobię – zmartwił się artysta malarz z sąsiedniej kamienicy, która też przeszła w ręce spadkobierców z Bedlna. Mocheckiej nie dawała spokoju jedna myśl. Zastanawiała się na głos: – Jak to się mogło stać, że pani Flora właśnie Mirosławowi zapisała cały swój majątek? Czy to jakaś rodzinna tajemnica? Kto na Tykocińskiej słyszał o wizytach krewnych z Bedlna? Nie ma innego – trzeba Jolę. Tylko ona może coś wiedzieć. Dr Jolanta Kisielewska jest anestezjologiem w jednym z warszawskich szpitali. I tam wpadają sobie z Mochecką w ramiona. Bratanica pani Florentyny ze zdumieniem wysłuchuje opowieści swej dawnej koleżanki z podwórka. Nigdy nie słyszała

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2007, 45/2007

Kategorie: Reportaż