Fenomen „Rancza”

Fenomen „Rancza”

7 mln ludzi oglądało serial, któremu specjaliści nie dawali żadnych szans

Mamy Polskę w pigułce. Nie do końca zmyśloną, portretowaną bez patosu i nadęcia, czasem ciepłą, czasem smutną, a czasem po prostu serdecznie obśmianą. Co to, jakieś krzywe zwierciadło socjologiczne? Nie, to komediowy serial „Ranczo” w reżyserii Wojciecha Adamczyka, który przyciągnął przed ekrany telewizorów siedmiomilionową widownię. Zloty fanów, profesjonalne forum internetowe, pielgrzymki miłośników w serialowe plenery, analizy prasowe i osłupienie władz TVP, że produkcja, której wieszczono klęskę, pokonała prężną komercyjną konkurencję, w tym „Taniec z gwiazdami”. Właśnie zakończono emisję drugiej serii „Rancza”, lada dzień ruszają prace nad trzecią, a także nad filmem fabularnym na kanwie serialu. Czy stało się coś ważnego?
– Niewątpliwie tak – twierdzi Cezary Żak, podwójny odtwórca głównych bohaterów serialu, wójta i księdza, braci bliźniaków. – Bo „Ranczo” to lustro, w którym społeczeństwo, mam nadzieję, przejrzy się i zobaczy, co jest w nim dobre, a co złe. Liczę, że publiczność sama wyciągnie wnioski, ponieważ nigdy nie chcieliśmy narzucać swojej wizji. Ten serial niczego nie udaje, nie kreuje rzeczywistości, ale jest bardzo blisko życia, tego naszego, polskiego – dodaje. A Paweł Królikowski, czyli serialowy Kusy, inna ważna w filmie postać, dorzuca: – „Ranczo” jest przede wszystkim świetnie napisane. Jeśli w polskiej literaturze są jakieś wzorce wyznaczone przez Sienkiewicza, Reymonta czy Prusa, to scenariusz tego serialu powinien stać się wzorcem dla scenarzystów tego typu produkcji.

Niczego nie prześmiesznić

Scenarzystów Andrzeja Grembowicza, ukrywającego się pod pseudonimem Robert Brutter, który wcześniej napisał scenariusz do „Rodziny zastępczej” i „Ekstradycji”, oraz Jerzego Niemczuka, autora znanej telewizyjnym widzom „Stacyjki”, zainspirowała opisywana w prasie historia pewnej Amerykanki, która osiedliła się na stałe w Bieszczadach i została wybrana na sołtysa. Jej serialową odpowiedniczką jest grana przez Ilonę Ostrowską Lucy, obywatelka USA polskiego pochodzenia, która nieoczekiwanie dziedziczy dworek we wsi Wilkowyje, czyli tytułowe ranczo. Przy okazji sypie się jej życie prywatne: rozwód, coraz bardziej nużąca praca w agencji reklamowej, boleśnie doświadczane pragnienie przewartościowania swojej egzystencji. Postanawia przyjąć spadek, chce wyremontować dworek i w ten sposób wpada w sam środek polskiej prowincji.
– Wiele osób pisze do mnie, że w codziennym życiu spotyka takie postacie jak wójt, ksiądz czy właśnie Lucy, osoba z innego świata przyjeżdżająca na stałe do małego miasteczka – opowiada Cezary Żak. – Są to więc prawdziwe typy, w których widzowie często rozpoznają samych siebie lub ludzi ze swojego otoczenia. Grając obie swoje postacie, czułem, że jestem blisko polskiej prowincji. Sam pochodzę z małego miasteczka, czasami tam bywam, jeżdżę też dużo po kraju z przedstawieniami teatralnymi i obserwuję Polskę. Kiedy przeczytałem scenariusz „Rancza”, stwierdziłem, że nie odbiega on od tego, czego sam doświadczam w rzeczywistości.
I to jest chyba największa siła „Rancza” – jego bohaterowie to my. I jeśli z czegoś się śmiejemy, oglądając ten serial, to – jak chciał Gogol – sami z siebie się śmiejemy. Nie jest to jednak śmiech gorzki czy trudny, ponieważ nie ma tu szarży. Jak mówi Cezary Żak, „reżyser nie pozwolił nam na szarżowanie, tak przecież kuszące w komedii, dlatego wszyscy bardzo się pilnowaliśmy, żeby niczego nie prześmiesznić”. I dodaje: – „Ranczo” rzeczywiście jest swoistym fenomenem, choć były wcześniej próby stworzenia czegoś podobnego. Np. serial „Stacyjka”, który był, moim zdaniem, kompletnie nieudany – słabo zrealizowany i źle zagrany, w tym sensie, że zagrano go właśnie zbyt śmiesznie, w pejoratywnym sensie tego słowa. A to jest najgorsze, co może spotkać widzów, kiedy aktorzy występujący w komediowym serialu grają śmiesznie, a nie prawdziwie.

Palec boży

A w „Ranczu” jest właśnie prawdziwie. Są polskie wady, pokręcona mentalność i klęski naszej duszy, jest chciwość, ale i dobroduszność, zło oraz dobroć, są wreszcie problemy społeczne, z którymi nadal boryka się współczesna polska wieś, a które od przystąpienia Polski do Unii Europejskiej nie zostały nie tylko rozwiązane, ale w ogóle, u swych podstaw, nawet dotknięte. Nad wszystkim czuwa wilkowyjski chór pijaczków okupujących ławkę pod sklepem spożywczym na rynku, którzy niczym grecki chór wikłają się w filozoficzne komentarze dotyczące bieżących zdarzeń. A jest się nad czym zastanawiać…
Wójt, właściciel tartaku, pieczarkarni i dużego gospodarstwa, nie lubi Lucy, jest sprytny, rządzi całą gminą, pan na zagrodzie… Ksiądz, brat wójta, jakoś wpisał się w lokalną rzeczywistość, tu stępił ambicje, tam dorzucił rutyny, a jednak wciąż marzy o tym i owym w swoim fachu… Kusy to rozbitek, człowiek klęska, najpierw uciekł do miasta i po skończeniu Akademii Sztuk Pięknych poszedł drogą, która doprowadziła go do artystycznej i finansowej niszy, a potem wrócił do rodzinnej miejscowości, ale zmarła mu żona i po prostu się rozpił, aż nagle pokochała go Lucy… Wszystko to się przeplata i wiruje, ewoluuje i rozkręca, pojawiają się nowe postacie, a każda barwna, ciekawa i na swój sposób fascynująca. Ostatnią swoją rolę, ławkowego pijaczka, zagrał tu Leon Niemczyk, znakomity jest Franciszek Pieczka, a i innym, jak choćby Piotrowi Pręgowskiemu, Sylwestrowi Maciejewskiemu, Grzegorzowi Wonsowi czy Wojciechowi Wysockiemu, pozwolono na aktorskie popisy, wybijające tych raczej drugoplanowych aktorów z rutyniarskich kolein.
Cezary Żak: – Niecodziennie dostaje się propozycję zagrania dwóch postaci. Moim największym zmartwieniem było to, jak tych bohaterów zróżnicować, zwłaszcza że są to bracia bliźniacy. Zacząłem obserwować księży w kościołach, a także poza nimi, jak się zachowują, jak się ruszają, jak rozmawiają z ludźmi. Ten mój ksiądz jest więc zlepkiem obserwacji, bardzo napracowałem się nad tą rolą. Natomiast wójt jest odwzorowaniem mojego nieżyjącego już stryja, którego pamiętam z dzieciństwa. Był sołtysem pod moim rodzinnym Brzegiem Dolnym i trzymał krótko całą wieś. Bardzo twardo stąpał po ziemi, a przy tym był niezwykle uczciwym człowiekiem, co akurat nie ma odwzorowania w scenariuszu, no ale to jest licentia poetica scenarzystów.
Paweł Królikowski: – To jest naprawdę świetna opowieść i krwiste, autentyczne postacie, są prawdy ludzkie wypowiadane przez grecki chór miejscowych pijaków, wszystko to nabiera fantastycznego cudzysłowu i tworzy świetny rezonans do aktualnych wydarzeń w Polsce. Podczas czwartego czy piątego dnia zdjęciowego pierwszej edycji okazało się, że jeden Kaczyński jest prezydentem, a drugi zostaje premierem, no a Czarek Żak gra przecież braci bliźniaków. Tylko że nikt nie mógł tego przewidzieć, bo scenariusz powstał grubo wcześniej. Jest więc jakiś palec boży w tym naszym „Ranczu”.

Ranczersi atakują

No, jest, skoro po wyemitowaniu w telewizyjnej Jedynce kilku pierwszych odcinków serialu wiosną 2006 r. ówcześni decydenci z Woronicza wróżyli mu sromotną klęskę, twierdząc, że nie ma co liczyć na większą widownię, bo „Ranczo” jest po prostu za mądre. Gdy przymierały już plany kręcenia drugiej serii, bo oglądalność istotnie nie była jeszcze najlepsza, nagle ożywili się widzowie, którzy za pośrednictwem internetu rozpoczęli kampanię na rzecz obrony „Rancza”. I wygrali, choć dla panów od marketingu od początku miał to być strzał kulą w płot. Pomylili się, ponieważ właśnie druga seria, wsparta powtórkową emisją pierwszej, niczym magnes przyciągnęła przed telewizory siedmiomilionową rzeszę widzów.
Paweł Królikowski, który swego czasu współpracował z TVP, a jako aktor złapał właśnie drugi i pełny oddech, mówi wprost: – Praca z telewizją jest mało przyjemnym doświadczeniem dla scenarzysty, o czym sam się niejednokrotnie przekonywałem. W telewizji, czy to w TVN, czy w Polsacie, czy w TVP, liczy się tylko marketing i badania, czy jakaś produkcja się opłaci, czy nie. To się w głowie nie mieści, że ludzie o lichej kondycji duchowej i intelektualnej, za to o niesłychanym sprycie, decydują w telewizji o takich sprawach. „Ranczo” zaś wygrało z tym idiotyzmem dzięki swojej wewnętrznej sile i widzom, mimo że właśnie faceci od marketingu nie wróżyli temu serialowi sukcesu.
Nie wróżyli i mają, czego nie chcieli przewidzieć: że popkultura nie musi być tylko kolorową papką, którą wpycha się do gardeł złaknionym rozrywki widzom, ale że może nieść jakieś przesłanie, mieć świetną podstawę scenariuszową, być znakomicie zagrana i profesjonalnie zrealizowana. To kwestia wyboru. Dobrze wiedzą o tym skupieni wokół internetowego forum www.ranczo.org ranczersi, a więc ludzie, którzy współtworzą sukces tego serialu, jego wierni fani. Oni wiedzą wszystko: co, gdzie, kiedy, po co i dlaczego, wymieniają się wrażeniami, śledzą losy serialu, rozsiani są po całej Polsce. I nie tak dawno spotkali się na zlocie w Jeruzalu, czterystuosobowej wsi w gminie Mrozy nieopodal Mińska Mazowieckiego, która znakomicie gra serialowe Wilkowyje.

Jeruzalskie klimaty

No właśnie, Jeruzal… 70 km od Warszawy. Niewielki rynek, dwa sklepy, w tym ten słynny, pod którym na ławeczce popija winko serialowy chór (niestety, zamiast ławeczki w rzeczywistości stoją tam stojaki na rowery), XVIII-wieczny zabytkowy kościół i życzliwi ludzie. Na rynku spotykamy pana Czesława Sęktasa, miejscowego rolnika, który zaprasza nas na swoje łąki, gdzie kręcono jedną ze scen „Rancza”. On sam, zapracowany, nie mógł statystować w żadnym odcinku. – Ale dużo ludzi ze wsi grało – opowiada. – Kręcili sceny u mnie, zakopali się nawet na łące, na szczęście dobrze się skończyło. Mam konie, krowy, chcieli, żeby zwierzęta też zagrały w serialu, ale za późno się do mnie zgłosili. W którąś niedzielę chcieli, żebym zaprzągł konia do wozu, ale jak to zrobić, skoro wóz pół roku nie ruszany…
Czy wtargnięcie ekipy filmowej na cichy jeruzalski rynek zmieniło coś w życiu mieszkańców? – Jasne – mówi sprzedawczyni z małego sklepiku, usytuowanego naprzeciwko tego serialowego – kiedy serial jest kręcony, coś się dzieje, przyjeżdżają fani „Rancza”, wielu pojawiło się ostatnio w długi majowy weekend – dodaje. Ale, choć sama zagrała w kilku odcinkach, nie chce się zwierzać z wrażeń: – E tam, nie ma o czym mówić, lepiej popytajcie księdza…
Dla proboszcza tamtejszej parafii, przemiłego ks. Andrzeja Sobczyka, fakt, że realizatorzy „Rancza” wybrali właśnie to miejsce, wiąże się z ożywieniem życia we wsi i okolicach. – Jeruzal został wybrany na miejsce akcji zupełnie przypadkowo – opowiada. – Reżyserowi spodobał się tutejszy klimat i malownicze plenery. Ten przypadek bardzo nam zresztą pomógł w remoncie naszego zabytkowego drewnianego kościoła, który jest w bardzo złym stanie. Dzięki akcji zainicjowanej przez Cezarego Żaka udało nam się zebrać pieniądze na remont prezbiterium – dodaje, pokazując nam zniszczenia, jakich dokonał czas.
W zbiórce funduszy brali udział także inni aktorzy „Rancza”, m.in. Franciszek Pieczka i Artur Barciś, ale i tak wciąż brakuje 300 tys. zł, by kościół odzyskał dawną świetność. Ks. Sobczyk robi więc, co może: w kwietniu, na odpuście w dzień św. Wojciecha, zorganizował loterię fantową, we wsi można kupić pocztówki związane z serialem, z czego dochód przeznaczony zostanie na remont, zachęca też przybywających w odwiedziny ranczersów, by wpłacali pieniądze na specjalne konto (Bank Spółdzielczy Mrozy, nr 24 9227 0004 0000 0794 200000 10, z dopiskiem „Na remont kościoła w Jeruzalu”).
– Sam chętnie oglądam „Ranczo” – przyznaje ks. Sobczyk. – Jest takie z życia wzięte, pokazuje naszą polską rzeczywistość. Współpraca z ekipą odbywała się bez problemu, ponieważ to otwarci i bardzo sympatyczni ludzie. Gdy było trzeba, konsultowali z nami scenariusz. Zresztą dzięki temu serialowi ludzie są bardziej dowartościowani. To teren dużego bezrobocia, a serial jest dla miejscowości dobrą reklamą, coraz więcej osób przyjeżdża, żeby zobaczyć to miejsce. Teraz wszyscy stali się sobie bliżsi, przychodzą bezinteresownie pomagać przy remoncie kościoła…
Pani sołtys Barbara Wróblewska także uważa, że serial przyniósł wsi i jej mieszkańcom wiele dobrego. – Tak tu cicho zawsze, pusto było, a teraz wreszcie coś się dzieje – mówi z uśmiechem. – A jak w telewizji akurat leci odcinek, to na ulicach robi się pusto, wszyscy oglądamy. Poza tym kręcenie serialu w ogóle nam nie przeszkadza. Ekipa wcześniej dzwoni, umawia się z nami, gdzie będą kręcili. Jak jest jakiś problem, to idą do księdza i wszystko jest w porządku – dodaje.
Jedynym problemem wydaje się zamknięcie centrum miejscowości na czas kręcenia scen pod sklepem i w okolicach kościoła. Spotkana przez nas mieszkanka wsi, pani Renata, zapewnia jednak, że są to przejściowe trudności i nie robią nikomu szkody.
Trafiamy wreszcie do serialowego domu wójta, czyli tak naprawdę do pani Anny Skarżyńskiej, która już dwukrotnie pozwoliła ekipie wkroczyć do swego domu położonego w pobliskim Latowiczu. Mówi, że wizyta kierowników produkcji była dla niej wielką niespodzianką, a ponieważ dzieci bardzo chciały, by to właśnie u nich kręcono serial, od razu się zgodziła. – Oczywiście, przekształcanie domu w plan filmowy nie jest łatwą sprawą, bo trzeba uważać, żeby nic się nie zniszczyło – przyznaje pani Anna. – Ale dzięki temu poznaliśmy wielu wspaniałych aktorów, dzieci zdobyły autografy, a córka Natalia wystąpiła nawet w jednym odcinku. Po siedmiu dniach wszyscy byliśmy już zmęczeni, ale w tym roku znów pielęgnowałam ogród, żeby był gotowy na kolejne odcinki.
Co jakiś czas u pani Anny pojawiają się wielbiciele serialu z aparatami fotograficznymi, aby uwiecznić piękny ogród i fasadę domu. Tak było i tym razem. Jeszcze w Jeruzalu spotkaliśmy państwa Agatę i Wojciecha Zielińskich, fanów „Rancza” z Warszawy, którzy przybyli w te strony, by z bliska zobaczyć to, co dotychczas znali tylko z ekranu. – Kochamy „Ranczo” za to, że jest to ciepły, serdeczny i dowcipny serial – mówią. – Jest normalny, wszystko toczy się w tych samych miejscach, w ciągu jednego dnia. Naprawdę niesłychanie wyróżnia się na tle innych rodzimych produkcji tego typu. Pokochaliśmy go od pierwszego wejrzenia – podkreślają. Jedyne, co martwi małżeństwo Zielińskich, to brak słynnej już ławeczki przed sklepem, która gdzieś zniknęła. – A tak bardzo chciałem na niej przysiąść – rozmarza się pan Wojciech.

To są nowi „Sami swoi”

Paweł Królikowski: – Dzięki „Ranczu” jestem rozpoznawany na ulicy. Kusy ma wzięcie. Chyba dlatego, że moja postać oraz postać Lucy pokazują, że jak się w życiu rozpadnie wszystko, to jedyne, co jest w stanie człowieka uratować, to prawdziwa, głęboka, wręcz ewangeliczna miłość.
Cezary Żak: – Najbardziej cieszy mnie, że „Ranczo” porównywane jest przez widzów do „Samych swoich” oraz do słynnego „Przystanku Alaska”. To naprawdę znaczące porównania, które sugerują, że nasz serial wkroczył do kręgu niezwykle specyficznych, długo pamiętanych i ważnych dla polskiej kultury popularnej zjawisk filmowo-telewizyjnych. To coś nowego i świeżego. A w ostatnich latach tak mało powstaje przecież dobrych scenariuszy komediowych o Polsce, że tym bardziej warto było „Ranczo” zrobić. I warto je kontynuować, zwłaszcza że scenariusz fabuły, który właśnie czytam, jest znakomity…

Przemysław Szubartowicz
Współpraca Zuzanna Alicja Pęksa

 

Wydanie: 2007, 26/2007

Kategorie: Media

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy