Fikcja pomocy dla Syrii

Fikcja pomocy dla Syrii

Syrian children ride in the back of a motorcycle behind a man as others clear debris from buildings which were damaged by reported regime airstrikes in the rebel-held town of Orum al-Kubra, in the northern Syrian province of Aleppo, on January 5, 2019. - Airstrikes by Syrian regime ally Russia hit the west of Aleppo province late on January 4, the first such raids in the area since a deal between Moscow and rebel backer Ankara to stave off a massive regime offensive on the wider Idlib region in September 2018. (Photo by Aaref WATAD / AFP)

Kiedy mowa o przyjmowaniu uchodźców, polski rząd zasłania się „pomocą na miejscu”. Tyle że jest ona mikroskopijna Bawiłam się na podwórku z czterema przyjaciółkami. Nagle usłyszałam głośny huk. Pamiętam krzyki ludzi i otaczający mnie gęsty, śmierdzący dym – 13-letnia Saja opowiada o tym, jak straciła nogę, tak jakby opowiadała o czymś zupełnie zwyczajnym. Nie przestaje się uśmiechać. – Potem poczułam straszny ból. I już nic więcej nie pamiętam. Następnie widzimy, jak kuśtyka, goniąc piłkę. Ona sama uważa, że miała szczęście – jej cztery koleżanki w wyniku eksplozji zginęły na miejscu. Saja to jedna z bohaterek kilkunastominutowego reportażu Marcina Wyrwała, który w 2017 r. wyruszył do Aleppo, by pokazać, w jakich warunkach żyją ci, którzy przetrwali bombardowania: ciągnące się kilometrami zgliszcza, zrujnowane szpitale i ludzie gnieżdżący się w gruzach budynków. Między kolejnymi zdaniami reportera co chwila słychać serie z karabinów – dźwięk na co dzień towarzyszący pozostałym w Aleppo Syryjczykom. Według danych Syryjskiego Obserwatorium Praw Człowieka do marca 2018 r. w wojnie domowej zginęło 511 tys. osób, w tej liczbie – według szacunków UNICEF – co najmniej jedna czwarta to dzieci. Z powodu wojny 1,5 mln Syryjczyków jest trwale niepełnosprawnych, a dla 86 tys. oznacza to, że nie mają co najmniej jednej kończyny. Historii podobnych do przytoczonej powyżej są tysiące. Według szacunków ONZ ryzyko zetknięcia się z minami i niewybuchami, którymi usiana jest cała Syria, dotyczy codziennie ponad 3 mln dzieci. To właśnie na skutek eksplozji miny Saja straciła nogę, a cztery jej koleżanki – życie. Miny są jednak tylko jednym z problemów pozostających w kraju Syryjczyków. Największym jest trwająca od prawie ośmiu lat wojna. Tymczasem polski rząd niezmiennie powtarza argument o „pomocy na miejscu”. Tylko co to właściwie oznacza? Polska wielkoduszność w teorii i praktyce – Pomagamy uchodźcom na miejscu i w krajach, do których przybywają – chwaliła się Beata Kempa, minister w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów odpowiedzialna za pomoc humanitarną, na październikowej konferencji „Współpraca międzyreligijna w wybranych krajach świata i w Polsce”. Podkreślała, że Polska potroiła środki przeznaczone na rzecz uchodźców. Tyle że ta szczodrość w wykonaniu minister ds. pomocy humanitarnej przybiera niekiedy kuriozalną formę. Rok temu Beata Kempa pojechała do dwóch obozów w Jordanii, by „rozeznać się” w zakresie potrzeb przebywających tam uchodźców. Jak ujawnił portal NaTemat, „aby zobaczyć, jak ludzie żyją w prawdziwej biedzie, zarezerwowała sobie rządowego embraera, podobno luksusowy hotel dla siebie i ekipy, a także zaprosiła prawicowych dziennikarzy”. „Fakt” szybko wyliczył, że godzina lotu embraerem kosztuje 11 tys. zł – jeśli pomnożyć to przez pięć godzin do Ammanu i tyle samo z powrotem, wychodzi ponad 100 tys. zł za sam przelot. „Obawiam się, że koszt delegacji minister Beaty Kempy przekroczył wartość zadeklarowanej pomocy”, napisał na Twitterze poseł Stanisław Żmijan. Pełna cena wyjazdu do dziś pozostaje tajemnicą. I chyba pilnie strzeżoną, biorąc pod uwagę liczbę mniej i bardziej oficjalnych pytań o koszty i wymijające odpowiedzi KPRM. Słuchając premiera Morawieckiego i minister Kempy, można odnieść wrażenie, że Polska przoduje w pomocy ofiarom syryjskiej wojny. Zresztą oboje to sugerują: – Jesteśmy jednym z najbardziej aktywnych krajów Unii Europejskiej w Syrii i w Afryce Północnej. Przeznaczyliśmy kilkaset milionów złotych na pomoc humanitarną – mówił premier rok temu w TVP. Rzeczywiście formalnie wydatki na pomoc humanitarną znacznie się zwiększyły: z 22 mln zł w roku 2015 do 122 mln zł w 2016 r. i 166 mln w roku 2017. Przedstawiciele rządu zapominają jednak zaznaczyć, że wzrost ten wynika z podwyższenia obowiązkowych składek na tzw. Instrument Turecki – fundusz Unii Europejskiej przeznaczony na zaspokojenie najbardziej podstawowych potrzeb uchodźców przebywających w obozach w Turcji. Jak zwraca uwagę OKO.Press, według planu budżetowego rządu na rok 2018 więcej niż na pomoc humanitarną dla uchodźców z Bliskiego Wschodu poszło chociażby na obsługę Kancelarii Prezydenta (ponad 200 mln zł) czy Instytut Pamięci Narodowej (363 mln). Po odliczeniu od sum wypłacanych na rzecz uchodźców obowiązkowych składek wsparcie Polski wygląda jeszcze

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 04/2019, 2019

Kategorie: Kraj