Film zrobił swoje

Film zrobił swoje

Szukacie przejawów rasizmu w „Przeminęło z wiatrem”? Po co sięgać tak daleko? W polskim kinie jest ich pod dostatkiem W Stanach wajchę przesunęli na całego. Platformy streamingowe film „Przeminęło z wiatrem” (1939) wyświetlają wyłącznie z prostującym wymowę komentarzem, a takie giganty telewizyjne jak Fox zdecydowały, że „aktorzy zatrudnieni do dubbingowania animowanych bohaterów będą etnicznie dopasowani do owych postaci”. Znaczy – Afroamerykanom podkładać głos mogą tylko Afroamerykanie, Hindusom – Hindusi, Indianom wyłącznie Indianie. Na razie cicho jeszcze o tym, że należałoby podrasować nie zawsze piękne charaktery tych kolorowych postaci rysunkowych. A seriale typu „Simpsonowie” czy „Family Guy” są z zasady prześmiewcze. Ale to zapewne kwestia niedługiego czasu. My mamy tu swoje, całkiem pokaźne, zaszłości. Oj, nazbierało się filmów, które mogłyby być pokazywane tylko z prostującym komentarzem. A przecież sami z nich się śmialiśmy. Czarne jest czarne, a białe jest białe… … i nikt nas nie przekona, że jest inaczej. Na co dowodów dostarczał już film przedwojenny. I co mu wypomniała komedia retro „Vabank” (1982). Tam kasiarz Kwinto wrabia bankiera Kramera w dęte alibi. Potwierdzić ma je elegancki czarnoskóry dżentelmen z rasowymi chartami na smyczy, którego Kramer spotkał na klatce warszawskiej kamienicy. Kiedy Kramer w towarzystwie komisarza Przygody stuka do tych samych drzwi, otwiera jednak paniusia w papilotach. Kramer pyta „o tego Murzyna, który mieszka u pani”. „A niech mnie Matka Boska broni – oburza się gospodyni. – Pod jednym dachem z antychrystem?!”. Dlaczego przebiegły Kwinto wpuścił swojego wroga właśnie w takie alibi? Bo był pewny, że policja absolutnie nie uwierzy, by stateczna Polka i katoliczka tolerowała pod swoim dachem Afrykańczyka. To było nie do pomyślenia! Nie tylko w filmie, w życiu też. Na co dowodu dostarczył choćby romans brylantowego amanta naszego przedwojennego filmu, Eugeniusza Bodo, z aktorką z Tahiti o pseudonimie Reri (1912-1977, właśc. Anne Chevalier). Tę córkę Tahitanki, potomka francuskich kolonizatorów i wyspy Bora-Bora poznał Bodo podczas jej występów w Warszawie. Zakochany z miejsca wypłacił jej 5 tys. zł i zainstalował we własnym mieszkaniu, które dzielił z mamusią. Ta bardzo chciała doczekać wnuka (Bodo w 1933 r. miał już 33 lata), choćby i takiego o znacznie ciemniejszej karnacji niż przeciętny rodak. Na planie filmu „Czarna perła” (1934, sceny z Polinezji kręcono na Helu) Reri śpiewała swojemu Eugeniuszowi: „Dla ciebie chcę być biała, bielutka tak jak ty”. Nie pomogło. Romans białego gwiazdora, Polaka katolika z „Murzynką” był w przedwojennej Polsce skazany na klęskę. Bodo został zasypany listami od wielbicielek, które oświadczały, że nigdy mu tego nie wybaczą, że ich noga więcej na jego filmie nie postanie. A tej publiczności amant nie mógł zlekceważyć. Jego afekt do Tahitanki szybko wygasł i aktor zaczął szukać okazji, by się pozbyć dziewczyny. Pretekstu dostarczyła mu ona sama, bo coraz bardziej zaniedbywana przez ukochanego zaczęła popadać w alkoholizm (Bodo był abstynentem). I pewnego dnia gwiazdor dosłownie wcisnął dziewczynę do samolotu. Zrobił swoje… „The black man is to entertain the white man”, czarnego pan Bóg stworzył na uciechę dla białego człowieka – tę starą amerykańską rasistowską zasadę nasze powojenne kino ilustrowało na dziesiątki sposobów. Mijały lata, zmieniał się ustrój, tendencje i mody, ale ciemnoskóry w polskim kinie pozostawał pajacem, który Polakowi i katolikowi z miejsca poprawiał humor. W „Misiu” (1980) prezes Ochódzki i jego nowa panienka oglądają w telewizji popisy koszykarzy. „Niesamowici są ci Murzyni – mówi dziewczyna i zaraz się poprawia – nie w tym znaczeniu, ale w ogóle”. Na to prezes, że on w młodości też był Murzynem, też grał w kosza, ale „potem mu przeszło”. Z tym, że nie „w tym znaczeniu”. W kryminale „Przepraszam, czy tu biją?” (1976) warszawski cwaniak napuszcza oficerów milicji na melinę, która okazuje się ambasadą jakiegoś afrykańskiego kraju. W dodatku nieczynną z powodu tamtejszego święta, co płynną polszczyzną oznajmia czarnoskóry pracownik placówki, świeżo spod prysznica, w lekkim szlafroczku. Przy nim milicjant w burej kurtce (gra go bokser Jan Szczepański) i pod krawatem do za ciasnej koszuli wygląda jak parobek wystrojony na sumę. Milicjant z miejsca dostrzega tę przewagę obcego nad sobą i nie może tego tak zostawić. Rzuca więc jedyny tekst, na jaki pozwala mu znajomość angielskiego: „Oł rajt,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2020, 28/2020

Kategorie: Kultura