Folwark wyborczy

Swarliwa scena polityczna w naszej młodej demokracji, do złudzenia nieraz przypomina folwark z głośnej książki G Orwella „Folwark zwierzęcy”, będącej ostrą satyrą przeciw ustrojom z pozoru tylko demokratycznym czy wręcz totalitarnym. Ujemne cechy natury ludzkiej ujawniają się zwłaszcza w okresach kampanii wyborczych. Najbardziej odrażającym objawem demokratycznych wyborów jest służalczość kandydatów wobec wyborców. Człowiek owładnięty żądzą władzy przyrzeka ludziom, od których zależy jego wybór złote góry, wiedząc, że nie będzie w stanie rzuconych na wiatr obietnic spełnić. Prawdziwa cnota „nie goni za łaską ludu, jak podmuch wiatru chwiejną”, pisał ponad dwa tysiące lat temu Horacy, poeta rzymski, w jednym ze swych utworów („Augustam amice”, „Carmina”, ks. III). Który z obecnych polityków tą cnotą się odznacza? Kandydaci niczym wierne pieski podlizują się swemu elektoratowi, zatracając poczucie własnej godności. Walczą natomiast między sobą jak lwy o draśnięty honor przed sadami, obrażają się o byle głupstwo i każdą krytykę wypowiedzianą w ferworze walki politycznej traktują jako obrazę własnego majestatu. Wrażliwość na obelgi uchodziła wśród ludzi z tzw. wyższych sfer za jedną z cech człowieka honoru. Osoby obrażone szukały satysfakcji honorowej w pojedynkach, które traktowano zwykle nader poważnie. T. Boy-Żeleński opisał w jednym z felietonów zabawny przypadek: w czasie powodzi dwaj sekundanci dopłynęli łodzią pod dom przeciwnika, weszli przez okno do jego mieszkania w przepisowych czarnych tużurkach i zostawili mu bilety wizytowe z wyzwaniem na pojedynek. Procesy sądowe wytaczane dziś przez kandydatów do parlamentu swym konkurentom nie są z reguły podyktowane wyłącznie słuszną reakcja tych ludzi na urażoną dumę. Są przede wszystkim okazją do pokazania się w mass mediach jako ciężko skrzywdzeni przez swych przeciwników. Oskarżycielami w tych procesach są po prostu zwykli gracze polityczni, a nie ludzie honoru. Kampania wyborcza jest zawsze walką prowadzoną przez ludzi z różnych formacji politycznych, a nie grą towarzyską opartą na wzajemnej adoracji. Według T. Kotarbińskiego walka nie musi jednak polegać na działaniach wrogich. Wybitny teoretyk prakseologii rozróżniał dwie postacie kooperacji (współdziałania): negatywną (nazywaną tradycyjnie walką), będącą starciem antagonistycznych sprzeczności, ale nie podyktowaną motywacją nieżyczliwą dla przeciwnika, oraz pozytywną polegającą na współdziałaniu „dodatnim”, czyli na zachowaniach zmierzających do wspólnego celu („Traktat o dobrej robocie”, Ossolineum 1973, s. 96-98). Nasi politycy nie mają na ogół nawet elementarnej wiedzy prakseologicznej i zachowują się wrogo względem siebie, nie rozumiejąc, że walka w demokratycznym ustroju parlamentarnym polega na współzawodnictwie będącym formą kooperacji. Najgorszą wszelako przywarą kampanii wyborczych w naszym „folwarku” jest nieprzestrzeganie reguł prowadzenia walki zgodnie z wykształconymi w kulturze europejskiej zasadami. Nie upowszechniły się dotąd w naszym życiu politycznym wzorce tzw. ethosu rycerskiego, o których pisała szeroko prof. M. Ossowska w książce „Ethos rycerski i jego odmiany” (Warszawa 1973). Ethos solidarności to coś zupełnie innego. Nie mieści się w nim ani postępowanie fair play wobec pokonanych przeciwników z poprzedniej formacji, ani dotrzymywanie zawsze dżentelmeńskich umów („gentelman agreement”). Przeciętnemu politykowi naszych czasów obce są cnoty prawdziwego dżentelmena ukazane w ogólnym, ale nadal aktualnym zarysie przez Arystotelesa w jego „Etyce Nikomachejskiej”. Stagiryta ukazał ideał człowieka zasadnie dumnego, który jest prawdomówny, umie puszczać krzywdy w niepamięć, nie jest mu bowiem obca cnota wspaniałomyślności. Nie jest też nadmiernie ambitny, ale nigdy nie zniża się do pochlebstw. Wobec ludzi na wysokich stanowiskach przybiera postawę raczej wyniosłą, a powściąga swą dumę wobec ludzi niższego stanu, wynoszenie się bowiem ponad tych ludzi jest czymś prostackim, tak jak okazywanie swej siły słabym. Prawdomówność, męstwo umiarkowanie i skromność uznane zostały w nowożytnej literaturze za bezpośrednio pożyteczne społeczeństwu (E. Dupréel, „Traktat o moralności”, Warszawa 1969, s. 277). Według M. Ossowskiej, prawdziwy dżentelmen w angielskim stylu jest człowiekiem zasługującym na sprawowanie rządów jako osobnik prawy, bezinteresowny, zdolny do poświęcania się dla tych, którymi włada. Jest opanowany, zachowuje zimną krew i pozbawiony jest wszelkiej afektacji i chełpliwości („Ethos rycerski”, jw. s. 178). Którzy z obecnych polityków zasługują na miano mężów stanu? Chyba niewielu, bo ludzie obdarzeni

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2001, 37/2001

Kategorie: Felietony