Geografia nierówności

Geografia nierówności

Jeśli połamana polska lewica zastanawia się, co wziąć na sztandary, powinna to być przede wszystkim równość 25 lat transformacji rządzący Polską świętowali jako „25 lat wolności”. I rzeczywiście z wolnością w Polce jest nie najgorzej. Szczególnie jeśli zdefiniujemy ją w typowo liberalny sposób. Znacznie gorzej wygląda sytuacja z równością. W codziennym życiu Polacy co rusz potykają się o brak równości. Tracą na tym niemal wszyscy. Nie tylko najsłabsi. Przede wszystkim traci klasa średnia. Nauka nierówności Główną troską milionów rodziców z klasy średniej (i nie tylko) jest wykształcić swoje dzieci, zapewnić im dobre życie i bezpieczną przyszłość. Dlatego co roku, gdy tylko stopnieją śniegi, rodzice przeglądają rankingi szkół. Rozpoczynając od rankingów szkół podstawowych. Jeśli wczytają się w nie uważnie, zobaczą, że w takiej Warszawie najlepsza publiczna podstawówka zajęłaby dopiero 20. miejsce w zestawieniu obejmującym placówki niepubliczne. W skali kraju w 2015 r. uczniowie ze szkół niepublicznych uzyskali lepsze rezultaty od tych ze szkół publicznych, z języka polskiego jest to odpowiednio: 79% poprawnych rozwiązań w sprawdzianie szóstoklasisty i 72%, z matematyki: 72% i 60%, z angielskiego – 88% i 77%. Dlatego w Warszawie wielu rodziców, których stać na opłacenie czesnego, posyła dzieci do szkół niepublicznych. Z pozoru same plusy: szkoła ma „wyższy poziom” i opiekuje się dzieckiem od godz. 7 do 17. Uczeń się rozwija, nie nudzi, nie ma czasu na głupoty. Oczywiście portfel jest chudszy o kilkanaście tysięcy złotych rocznie. Są jednak ludzie, których na to stać. Problem polega na tym, że nie stać na to społeczeństwa jako całości. Z publicznego systemu oświaty znikają bowiem najaktywniejsi rodzice, którzy dzięki swojej energii mogliby wnieść wiele dobrego do lokalnych szkół. Ponadto ich dzieci chowane są pod kloszem, nie poznają świata w całej jego złożoności. Nie dostrzegają, że społeczeństwo nie składa się z samych prawników, lekarzy i menedżerów, bo są jeszcze np. kierowcy autobusów, pielęgniarki i sprzedawcy. Wielkim problemem jest też to, że rodzice, płacąc czesne, przestają widzieć sens płacenia podatków. Państwo polskie jest słabe, niedofinansowane, nie spełnia oczekiwań społecznych. I dlatego… z każdym rokiem staje się jeszcze słabsze. Jeśli chcemy odbudować państwo, musimy najpierw zainwestować. Stworzyć publiczne podstawówki oferujące wysokiej jakości opiekę nad dzieckiem do godz. 17. W dodatku w postaci nie tylko świetlicy, ale też zajęć sportowych, wyrównawczych czy kółek zainteresowań. Dla wszystkich. Taka szkoła będzie kosztować, ale będzie też przyciągać rodziców z klasy średniej. I będzie dawała im namacalny dowód, że warto płacić podatki. Pokaże, że idą one nie tylko na urzędników, ale również na szkołę dla ukochanego dziecka. Wielkomiejska klasa średnia może ponownie zacząć posyłać dzieci do publicznych szkół. I tak robi! Ale nie od poziomu podstawówek, tylko od poziomu gimnazjów. Strategia jest prosta. Najpierw wysyła się pociechę do prywatnej podstawówki. I płaci się, czyli „inwestuje”. Następnie dziecko zdaje do jak najlepszego gimnazjum – już publicznego. Tu się nie płaci, czyli inwestycja się zwraca. Przynajmniej w Warszawie najlepsze są publiczne gimnazja z klasami językowymi. Dlatego plan wygląda tak: najpierw dziecko w niepublicznej podstawówce ma osiem godzin angielskiego tygodniowo, a potem śpiewająco zdaje test kompetencji językowych. I dostaje się do gimnazjum najlepszego z możliwych. Teoretycznie bowiem gimnazja są rejonowe. System jednak można obejść. Takim obejściem są klasy językowe, do których przyjmuje się najzdolniejsze dzieci spoza rejonu. Ten mechanizm będzie utrwalało wprowadzenie na egzamin szóstoklasisty testu z języka. I tak po raz kolejny równościowa w zamyśle reforma – jaką miały być gimnazja – prowadzi do pogłębienia nierówności. Znacznie gorzej sytuacja wygląda poza stolicą. Przed laty, jeśli ktoś chodził do szkoły na tzw. prowincji, ale był dobry z co najmniej kilku przedmiotów, bez problemu mógł się dostać na studia. Na egzaminach wstępnych mógł błysnąć. Nowa matura ze swoją standaryzacją to utrudnia. Trzeba być dobrym z większej liczby przedmiotów. I tutaj zyskują uczniowie z wielkich miast. Przykład? W zeszłym roku z miasta S. żaden uczeń nie dostał się na medycynę. Nie znaczy to, że nie próbowali. Próbowali, ale polegli. Szkoły średnie z miasta S. nawet najlepszym uczniom nie gwarantują dostania się na wymarzone studia. Co to oznacza? Że w tym mieście będzie wielki problem z dostaniem się do lekarza. Kto chce pracować w powiatowym mieście? Najczęściej

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc 30,00 zł lub Dostęp na 12 miesięcy 250,00 zł
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2015, 28/2015

Kategorie: Opinie