Gilotyna zamiast sanacji

Gilotyna zamiast sanacji

Początek tego roku w polityce to głównie lista pytań. Pytających jest wielu, bo też wielu chciałoby wiedzieć, co myśleć o parlamencie, który ledwo dotrwał do pierwszego kwartału, a już kombinuje nad przyspieszonymi wyborami. Jak oceniać rząd, który już po kilku tygodniach traci pierwszego ministra, w kolejce czekają zaś następni. Ludzie mają też kłopot ze zdefiniowaniem spraw najbardziej elementarnych. Kto jest kim w polskiej polityce na początku 2006 r.? Kto naprawdę rządzi rządem? Które partie są w opozycji, a które w koalicji z PiS? Czy Kaczyńskim uda się przenieść główny ośrodek władzy do pałacu prezydenckiego? Czego jeszcze można się spodziewać, jeśli tak szybko koroduje nowa władza? Przerażające wrażenie robi lista zarzutów, jakie mają wobec siebie sejmowi konkurenci. Niełatwo się w tych relacjach połapać, bo konkurenci to niedawni przyjaciele jak PiS i PO lub ówcześni wrogowie, a dziś partnerzy, jak PiS i Samoobrona lub czasowi sojusznicy becikowi jak PO i LPR. Można by tę wyliczankę ciągnąć, ale kto dobrze życzy Polsce, nie chce przecież katastrofy systemu demokratycznego. Komu może zależeć na tak gruntownej kompromitacji parlamentaryzmu, że łatwo mu będzie zyskać posłuch dla koncepcji pełnej władzy w rękach silnego człowieka? Kandydatów na wodzów na pewno nie zabraknie. Zamiast szumnie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 02/2006, 2006

Kategorie: Felietony, Jerzy Domański