Gimnazjum straszy

Gimnazjum straszy

Agresja, seks, używki, wkuwanie do testów zamiast rzetelnego zdobywania wiedzy – to codzienność 1 mln 217 tys. gimnazjalistów Dwie pijane 13-latki przyszły na lekcję w gimnazjum w Przywidzu (pow. gdański). Jedna miała we krwi 0,3, druga 0,6 promila. Przed lekcjami piły wódkę, którą przyniósł im o rok starszy kolega ze szkoły. Uczniowie tego samego gimnazjum, również 13-letni, zostali złapani na piciu alkoholu w czasie szkolnej dyskoteki. 13-letnia Angelika z gimnazjum w Srokowie na Mazurach przez osiem miesięcy dręczyła koleżankę z klasy, Justynę. Na porządku dziennym było bicie, popychanie, kopanie, poniżanie na wszelkie sposoby. O tym, co się działo, wiedziała cała klasa. Uczniowie kibicowali Angelice i podjudzali ją do dalszych ekscesów. Nagrywali komórkami filmy, które mogła potem obejrzeć cała szkoła. Te same filmy stały się później dowodami w sądzie dla nieletnich. Od 12 lat w nagłówkach gazet regularnie pojawiają się historie, których negatywnymi bohaterami są gimnazjaliści. Wydzielenie tego etapu edukacji miało pomóc w wychowywaniu nastolatków. Tymczasem coraz więcej osób mówi głośno: gimnazja psują młodzież, a nauczyciele nie radzą sobie z patologiami. Reforma bez poparcia Reforma edukacji była jedną z czterech wielkich reform rządów Jerzego Buzka, a jednocześnie największą rewolucją w powojennej historii polskiej szkoły. Szóstoklasiści, którzy otrzymali świadectwa w 1999 r., nie szli już, jak dawniej, do siódmej klasy podstawówki, ale dumnie wkraczali w progi nowo powstałego gimnazjum, a po trzech spędzonych w nim latach decydowali o wyborze szkoły ponadgimnazjalnej. Tylko przez pierwsze dwa lata reformy koszty jej wdrażania wyniosły prawie miliard złotych. Środki te przeznaczono m.in. na dostosowanie budynków, zorganizowanie dowozu dzieci, zmianę programów nauczania, podręczniki, dodatki funkcyjne dla dyrektorów i motywacyjne dla nauczycieli. Założenia były szczytne. Zmiany w szkolnictwie miały służyć (według ówczesnych publikacji MEN) „podniesieniu poziomu edukacji społeczeństwa poprzez upowszechnienie wykształcenia średniego i wyższego, wyrównaniu szans edukacyjnych i poprawie jakości edukacji rozumianej jako integralny proces wychowania i kształcenia”. „Gimnazjum jest katalizatorem innych zmian w całym naszym systemie”, zapowiadał w Sejmie Mirosław Handke, ówczesny minister edukacji. Gimnazjum nie zyskało powszechnej akceptacji. Ani 12 lat temu, ani dziś, kiedy w ponad 6,4 tys. gimnazjów uczy się 1 mln 217 tys. nastolatków. Niedawny sondaż Grupy IQS pokazał, że 56% Polaków chciałoby powrotu ośmioletnich podstawówek, a tylko 28% jest przeciwne takiej decyzji. Na Facebooku stronę „Tak dla ośmioletniej szkoły podstawowej! Nie dla szkół gimnazjalnych” popiera ponad 10 tys. osób. Sprzeciw deklaruje półtora tysiąca. – Dziecko po sześciu latach nauki, w bardzo trudnym momencie rozwojowym, zostaje wyrwane ze swojego środowiska, przeniesione do odległej szkoły, gdzie jest anonimowe i musi się odnaleźć w nowym kręgu towarzysko-kulturowym – mówi prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego Sławomir Broniarz. – To utrudnia proces wychowawczy, tym bardziej że zaledwie po trzech latach przechodzi do kolejnej placówki. To poważny stres dla uczniów i problem dla wychowawców. – Mam poczucie, że gimnazjaliści, kończąc szkołę, wiedzą mniej i są mniej dojrzali niż ich poprzednicy z ośmioletnich podstawówek. Mimo że są o rok starsi – zauważa Honorata Chojnacka, polonistka, wicedyrektor III Gimnazjum w Skierniewicach, która przed reformą uczyła w szkole podstawowej. Mirosław Handke podał się do dymisji w 2000 r., po pomyłce w szacowaniu kosztów podwyżki dla nauczycieli. Brakowało, bagatela, 700 mln zł. Na ministerialnym stołku zastąpił go Edmund Wittbrodt, a rok później władzę przejął SLD. I były minister od lat w wywiadach skarży się, że kolejna minister edukacji, Krystyna Łybacka, „wszystko mu popsuła”. Czyli, przede wszystkim, zezwoliła na łączenie podstawówek z gimnazjami. Zgodnie z założeniami reformy gimnazja miały się mieścić w oddzielnych budynkach. Często okazywało się to niemożliwe, więc starano się zapewniać młodszym dzieciom przynajmniej oddzielne wejście, a szkołę dzielono, nierzadko po prostu kratą przez środek korytarza. Część placówek zamknięto, bo sześcioletnie podstawówki nie miały wystarczającej liczby uczniów. Dzieci i młodzież wozi się zatem do szkół w innych miejscowościach. Gimnazja, zwłaszcza w dużych miastach, stały się molochami. W mniejszych często są katalizatorem problemów

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2011, 36/2011

Kategorie: Kraj
Tagi: Agata Grabau