Gliniarze i uchole

Gliniarze i uchole

W Polsce jest 150 tys. tajnych współpracowników policji Spotkali się w bramie warszawskiej kamienicy. Mężczyzna z aparycją żula mówił o poruszeniu, jakie w lokalnym półświatku wywołało zabójstwo młodej dziewczyny z sąsiedztwa. Przystojny blondyn słuchał z uwagą, kiwając głową. Po chwili był już pewien, że za morderstwem nie stoi żaden z miejscowych lumpów… To scena z kultowego „07 zgłoś się”. Blondyn to oczywiście por. Borewicz, jego rozmówca zaś to informator, w policyjnym żargonie określany ucholem. Tutaj – pijaczyna, któremu milicjant na pożegnanie dobrotliwie pogroził palcem. Ale życie to nie film. To, co dla aktora jest elementem jego pracy, dla widza zaś po prostu rozrywką, w rzeczywistości i dla prawdziwego informatora może być sprawą życia i śmierci. Motywy współpracy – W trakcie spotkania obie strony ryzykują dekonspiracje – wyjaśnia Jerzy Dziewulski, były policjant, poseł SLD. – Tyle że oficer rozliczany z kontaktów z agenturą stawia na szali co najwyżej premię. A informator? W półświatku za bycie ucholem można dostać butelką po łbie albo, co bardziej dokuczliwe, zostać skazanym na towarzyski ostracyzm. Gorzej, gdy mówimy o zdemaskowaniu agenta siedzącego w prawdziwym podziemiu. Tam gadka jest krótka: „Współpracowałeś, giniesz”. A jednak mimo ryzyka dekonspiracji policja rozbudowuje własną agenturę. Kim są ludzie, którzy decydują się na współpracę? Jakie motywy nimi kierują? Czy są świadomi ryzyka? A może po prostu nie mają innego wyjścia? Czy suma korzyści, jakie dzięki nim można osiągnąć, jest wyższa niż 50 mln zł rocznie? Tyle bowiem środków przeznaczanych jest na fundusz operacyjny, z którego opłaca się agentów. Gdy usiłowałem namówić policyjnego psychologa do nakreślenia portretu agenta, usłyszałem, że to niemożliwe. Trudno bowiem mówić o jakichś wyjątkowo charakterystycznych cechach, może poza odpornością na stres wynikający ze świadomości zagrożenia wpadką. – Każdy informator jest inny – mówi Jerzy Dziewulski, dodając, iż w trakcie służby prowadził sześciu TW (tajnych współpracowników). – Ale gdybym miał kategoryzować, podzieliłbym ich ze względu na motywy, jakimi się kierowali, wyrażając zgodę na współpracę. Krótko mówiąc, na zmotywowanych ideologicznie, finansowo oraz „zachęconych” do współpracy szantażem. – Ci pierwsi to ludzie z poczuciem misji, wierzący, że współpraca to ich obywatelski obowiązek – precyzuje emerytowany oficer Komendy Głównej Policji. – Tacy społecznicy o mocnych nerwach. Drudzy traktują dostarczanie informacji jako formę zarobkowania, najczęściej dodatkowego. Trzeci zaś to przestępcy, którzy wpadli w ręce policji. Panicznie boją się więzienia i dlatego przystają na układ „informacje w zamian za przymknięcie oka na dotychczasowe przewinienia”. Oczy i uszy policji O ile trudno przedstawić charakterystykę modelowego informatora, o tyle prościej zdefiniować rolę policyjnej agentury w funkcjonowaniu państwa. Dzięki niej aparat bezpieczeństwa i wymiar sprawiedliwości mają dostęp do hermetycznego świata przestępczego. Od liczebności, rozlokowania i jakości agentury zależy, na ile ów dostęp przekłada się na kontrolowanie podziemia – twierdzą socjolodzy, dodając przy tym, że nawet najliczniejsza i najlepsza siatka informatorów nie zapewni państwu absolutnej kontroli. Optymalne spełnienie tych trzech warunków może co najwyżej znacząco wyhamować eskalację praktyk kryminalnych. Tyle badacze społeczni – a co na to fachowcy od zwalczania przestępczości? – Sprawność policji zależy od informatorów – mówi oficer Komendy Stołecznej Policji i przywołuje przykład USA. – Nieodnoszący się wprost do policyjnej roboty, ale adekwatny – zastrzega. – W penetracji zagrożeń terrorystycznych Amerykanie zaniechali pracy agenturalnej na rzecz techniki. I co z tego mieli? 11 września… Nie tylko nie można więc ignorować agentury. Trzeba również, by tworzyło ją jak najwięcej osób mających wiedzę na temat przestępstw jeszcze niepopełnionych. W opinii prof. Andrzeja Siemaszki, szefa Instytutu Wymiaru Sprawiedliwości, korzyści z dysponowania siecią informatorów ujawniają się nie tylko na poziomie profilaktyki. Jego zdaniem, przy wykrywaniu sprawców przestępstw już dokonanych tajni współpracownicy odgrywają największą rolę – bez porównania większą niż odciski palców czy choćby najbardziej wyczerpujące badania DNA. – To oczy i uszy policji – ujmuje rzecz krótko Roman Kurnik, bliski współpracownik gen. Marka Papały. – Bez agentury policjanci działaliby po omacku. – Nie chodzi tylko o samo przekazywanie informacji – mówi gen. Józef

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 25/2004

Kategorie: Kraj