Trzy kraje, 10 dni, 14 uczestników i wiele granic do pokonania. Tych geograficznych, od Berlina po Lwów, i tych w głowach – Znowu siedzę w pociągu – śmieje się Denis z Niemiec, który niedawno w niemieckich, polskich i ukraińskich środkach komunikacji spędził wiele godzin. Podróże pociągami i towarzyszący im kontakt z granicami były jednym z założeń niemiecko-polsko-ukraińskiego projektu Moving Borders (Przekraczając granice). Najpierw Berlin, niezauważona granica niemiecko-polska, wciąż w strefie Schengen, Warszawa. Spotkania, warsztaty, dyskusje i jazda pociągiem do Przemyśla. Przesiadka w Łańcucie: torby uwięzione w windzie na dworcu, piknik z bułami i ogórkami konserwowymi. Upchanie uczestników w ostatnim busiku do pieszego przejścia granicznego z Ukrainą w Medyce. Wspinaczka razem z miejscowymi oraz z przygranicznymi handlarzami korytarzem ogrodzonym połataną siatką, przez ziemię niczyją – można iść tylko w jednym kierunku. Na granicy Unii Europejskiej z Ukrainą czekanie. Ci z Niemiec i Polski w kolejce dla obywateli UE, wyraźnie krótszej; ci z Ukrainy w długiej, cierpliwej, pod bacznym spojrzeniem ukraińskich pograniczników. Nie co dzień pojawia się w Medyce barwna grupa młodzieży z plecakami, torbami oraz transparentami pod pachą: „Don’t border me”, „Come out of the closet”; żywa wieża Babel. Niemcy i Polacy szybko tracą pewność siebie. „U nas tak zawsze”, mówią spokojnie Ukraińcy. Potem marszrutką do Lwowa. Wojna w głowie i -izmy Ukraińcy przyjechali z „wojną w głowie”. Polacy wnieśli bezwiednie swój nacjonalizm i pojęcie „narodu”. Niemcy przeciwnie, kontestowali je. Bywało, że kombinacja tych trzech schematów przeszkadzała. Te różnice szczególnie odczuli w Muzeum Powstania Warszawskiego, w którym przewodniczka miała się skupić na mieszkańcach miasta podczas wojny. Nie udało się. Jej emocjonalne komentarze, bezrefleksyjne w pochwale tragicznych wydarzeń 1944 r., krytycznie odbierali nie tylko młodzi Niemcy i Ukraińcy, ale także niektórzy Polacy. 19-letnia Nelly, studentka z Berlina, pytała: – Jak można być dumnym ze śmierci młodych powstańców? Na co dzień pracuje z uchodźcami w Berlinie, działa przeciw rasizmowi, ksenofobii, nacjonalizmom. Innym doświadczeniem wizyta w muzeum była dla Ukrainki Viki (po raz pierwszy za granicą). Nie weszła do zainscenizowanego kanału. Bała się. – Idąc do metra, myślałam o ruinach Warszawy, a widziałam wielkie miasto. Kolega, Lucas z Austrii, mówił mi, że Drezno też było strasznie zbombardowane, zginęło wielu ludzi. Wojny powodują mnóstwo zniszczeń, jak temu zapobiec? Muzea, książki, filmy – to za mało. Tylko silna wola ludzi może to uczynić. Zwiedzanie Muzeum Powstania Warszawskiego wywołało dyskusję o tożsamości narodowej i patriotyzmie. – Niemcy nie mają takiego poczucia tożsamości narodowej jak my. Tutaj bliżej nam do Ukraińców – zauważył Michał, który studiuje w Berlinie, organizuje debaty polityczne i obywatelskie, a planuje jeszcze studia w Rosji. Nelly zastanawiała się, czy w narodzie jest coś pozytywnego. Weronika, studentka z Warszawy, zobaczyła nowy obraz rodaków: – Okazuje się, że można nas uznać za ortodoksyjnie patriotycznych, przywiązanych do nacji i historii. Całkiem inny jest patriotyzm Lucasa, który urodził się w Wiedniu. Rok zastępczej służby wojskowej spędził jako wolontariusz w Mołdawii, dziś studiuje w Berlinie. – Wiedeń to moje miejsce, ukształtował mnie językowo, bo tu jest inny niemiecki, z wpływami czeskimi, węgierskimi, on wpływa na to, jaki jestem, jak myślę. I to miejsce urodzenia dało mi wolność przemieszczania się. Uchodźcy z bliska Ania, studentka z Warszawy, dowiedziała się przed trzema laty, że ma nieuleczalną chorobę, która wiąże się z długotrwałymi pobytami w szpitalu, ograniczeniami. – Wtedy musiałam przekroczyć tę najważniejszą barierę w głowie, że jest coś więcej w moim życiu niż choroba. Nie chcę być kojarzona na uczelni tylko z nieobecnościami, pobytami w szpitalu. Staram się jak najwięcej robić. Jestem wolontariuszką w Polskiej Akcji Humanitarnej, w wolontariacie sportowym, choć nie mogę uprawiać sportów – śmieje się kolorowo ubrana, efektowna blondynka. Razem z kolegami z projektu była po raz pierwszy w ośrodku dla uchodźców w Berlinie. Wcześniej tłumaczyła z rosyjskiego relacje uchodźców z Donbasu. Ale oni są w lepszej sytuacji – nadal mogą mieszkać w tym samym kraju, w tej samej kulturze, mówić w swoim języku, pracować w swoich zawodach. – W berlińskim schronisku miałam opory przed wchodzeniem do pokojów, nie chciałam naruszać czyjejś prywatności. Tymczasem otwierano przed nami drzwi,
Tagi:
Beata Dżon-Ozimek