Głusi głosu nie mają

Głusi głosu nie mają

Ośrodek w Gołotczyźnie otwierał głuchym dzieciom drogę do normalnego życia. Teraz grozi mu likwidacja Kiedy w czasie nocnego dyżuru Dariusz Stasiełuk, kierownik internatu Specjalnego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego w Gołotczyźnie, wszedł na pierwsze piętro, gdzie są sypialnie chłopców, zobaczył na środku korytarza małego Langowskiego. Chłopiec miał szeroko otwarte usta, gwałtownie łapał powietrze, jego dłonie wczepione były w nogawki piżamy. – Mariusz był przerażony. Nie reagował na mój głos, pokazywał tylko coś palcem. Spostrzegłem przycupniętą pod ścianą mysz. Zrozumiałem, że wyszedł do łazienki, a wracając, napotkał gryzonia. Odprowadziłem Mariusza do łóżka, zaczekałem, aż zaśnie. To były jego pierwsze dni u nas… – wspomina Stasiełuk. – Dziś to zupełnie inny chłopak. Może nie wszedłby do klatki z lwem, ale byle myszka go nie wystraszy – żartuje kierownik. Od nikogo dobrego słowa Mariusz był głuchy od urodzenia i żaden specjalista nie wpadł na to, aby znaleźć chłopcu szkołę, w której nie czułby się inny. Mariusz chodził do podstawówki w Mławie. Po trzech latach nauki był analfabetą. Zamknął się w sobie, czuł się gorszy. Dzieci szydziły z niego, więc się bronił. Najczęściej pięściami. – Byłam wzywana do szkoły – opowiada matka – i musiałam się tłumaczyć. Rzuciłam pracę, gdy on rzucił w kąt pokoju teczkę i powiedział, że nigdy nie wyjdzie z domu. Nie pomogły jej mławska poradnia wychowawczo-zawodowa ani Centrum Pomocy Rodzinie. – Wydałam mnóstwo pieniędzy na wyjazdy. Ale gdy przyjechałam do Gołotczyzny, kamień spadł mi z serca. Wiedziałam, że wreszcie znalazłam to miejsce – wspomina tamten dzień. Nie pomyliła się. Mariusz jest już w drugiej klasie gimnazjum. Dużo czyta, uczy się pilnie, a kiedy przyjeżdża z internatu, chętnie wyrusza z rodziną na spacery po miasteczku. Utrzymamy się? Gołotczyzna, wieś w powiecie ciechanowskim, 120 kilometrów na północ od Warszawy. Uczniowie właśnie wracają z krótkich ferii. Przed trzypiętrowy budynek szkoły, lśniący w słońcu błyskami wypucowanych okien, zajeżdżają wysłużone maluchy i podżarte rdzą polonezy. Z rannego autobusu wysiadają ci bez samochodów. Uczniowie idą do internatu ukrytego wśród parkowych drzew. Język migowy to ich telegraf. Przekazują nim wrażenia z pobytu w domach. Mowy dłoni nauczyli się w ośrodku. Bez słów zaszyfrowanych w gestach byliby milczącymi, agresywnymi istotami zamkniętymi w skorupie ułomności. Nauka w tej szkole otwiera im drzwi do normalnego życia. Jest ich 90. Tylko 14 z pobliskich miejscowości. Większość pochodzi ze wsi, ale są też uczniowie z Gliwic, Białegostoku i Łodzi. Rodzice na korytarzu mijają galerię zdjęć. To roczniki absolwentów. Otwiera je rok szkolny 1959/60. Fotografia z datą 2001/2002 może być ostatnią. Ośrodkowi grozi likwidacja. – Utrzymamy się? – pytają już na progu dyrektorskiego gabinetu. – Nie wiem – odpowiada dyrektor Beata Łukasiewicz. Niektórzy proszą o radę, gdzie i jak przygotować podanie o zapomogę. Większość dzieci pochodzi z rodzin, gdzie dochód na osobę wynosi 150 zł. Niektórym dzięki ośrodkowi udało się wyrwać z patologicznych środowisk, są też lokatorzy domów dziecka. Ich dom Nad dziećmi czuwa w Gołotczyźnie 50 pedagogów oraz 23 pracowników administracji i obsługi. – Nauczyciele mają studia pedagogiczne, specjalizacje i odpowiednie predyspozycje. – To fachowcy z dużym doświadczeniem – mówi dyrektorka. – Młodzież lubi to miejsce. Nie mamy problemów z alkoholem czy narkotykami. Kiedy kończą szkołę, przysyłają kartki z pozdrowieniami. Odwiedzają nas – mówi specjalistka od języka migowego, Teresa Perdion. Bracia Archaccy trafili do ośrodka z podstawówki w Jednorożcu. Wojtek ma 17 lat. – Było słabo. Koledzy bili. Nic nie rozumiałem na lekcjach – wspomina poprzednią szkołę. Teraz jest wzorowym uczniem. Jego brat Tomasz to prawdziwy „pistolet”. Kiedy przyszedł tu do piątej klasy, przypominał raczej straszak. Wysoki 20-latek o blond czuprynie może zawrócić w głowie niejednej nastolatce. – W poprzedniej szkole się bałem. Z nikim nie rozmawiałem. Po zawodówce chciałem iść do technikum. Musiałem jechać do Krakowa. Tam dowiedziałem się o ośrodku w Gołotczyźnie i wysyłałem SMS-y z prośbą o ratunek. Udało się. O zamknięciu szkoły nie ma mowy – oznajmia stanowczo. Przychodzą zagubieni, nieśmiali. Opuszczają Gołotczyznę gotowi zmierzyć się ze światem czekającym za bramą ośrodka. – Na ubiegłorocznym ogólnopolskim konkursie języka

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 18/2002, 2002

Kategorie: Reportaż