Nowy prezydent USA obejmie urząd w czasach kryzysu i wojny 20 stycznia 2009 r. stanie się historyczną datą. Tego dnia Barack Obama złoży przysięgę prezydencką. Zostanie 44. gospodarzem Białego Domu i pierwszym ciemnoskórym politykiem, który obejmie ten urząd, związany z ogromną odpowiedzialnością i władzą. Uroczystości inauguracyjne, które odbędą się w Waszyngtonie, zapowiadają się bezprecedensowo. Organizatorzy spodziewają się rekordowych tłumów – 5 tys. biletów na trybuny, z których będzie można zobaczyć tradycyjną paradę między Kapitolem a Białym Domem, zostało wykupionych w ciągu minuty. Udział w koncertach zapowiedzieli liczni artyści: Beyoncé, U2, Bruce Springsteen, Stevie Wonder, Usher, Mary J Blige, Sheryl Crow i inni. Niektórzy z nich przygotowali okolicznościowe utwory. Sam Cooke zaśpiewa song o charakterystycznym tytule: „Nadchodzi zmiana”. 47-letni Obama oczekiwany jest bowiem przez Amerykanów jako nowy J.F. Kennedy, który znajdzie rozwiązanie problemów będących w znacznym stopniu wynikiem ośmioletnich rządów George’a W. Busha (poziom niepopularności tego ostatniego sięgnął rekordowych 73%). Wielu spodziewa się, że ciemnoskóry, charyzmatyczny przywódca zapoczątkuje nową erę nie tylko w dziejach Stanów Zjednoczonych. Obama wprowadza się do Białego Domu w czasie wojen (Afganistan, Irak, konflikt izraelsko-palestyński) oraz najostrzejszego kryzysu finansowo-ekonomicznego od końca II wojny światowej. Komentatorzy podkreślają, że nowy prezydent nie będzie miał miodowego miesiąca czy taryfy ulgowej. Oczekuje się, że od razu podejmie energiczne, często nowatorskie i przede wszystkim skuteczne próby rozwiązania palących problemów. Wielu zarzucało Obamie, że nie zaczął uprawiać polityki zagranicznej jeszcze przed złożeniem przysięgi. Panuje powszechnie opinia, że Izraelczycy zdecydowali się na wojnę z Hamasem w Strefie Gazy tylko dlatego, że chcieli wykorzystać ostatnie dni rządów przychylnego im Busha. Kiedy na Bliskim Wschodzie polała się krew, prezydent elekt milczał. Krytykowany, oświadczył, że Stany Zjednoczone mają tylko jednego urzędującego gospodarza Białego Domu. Ale po 20 stycznia Obama będzie musiał zabrać głos i doprowadzić do wygaszenia wojny w Gazie. Zapewne mu się to uda, przywódcy izraelscy raczej nie będą chcieli zrazić sobie lidera z Waszyngtonu na samym początku jego kadencji. Oczywiście żaden radykalny polityczny zwrot nie nastąpi. Stany Zjednoczone związane są strategicznym sojuszem z państwem żydowskim. Obama i Hillary Clinton, mianowana na sekretarza stanu w nowej administracji, podkreślają, że Izrael ma prawo do obrony. Być może jednak nowy prezydent będzie miał nieco inne podejście. Brytyjski dziennik „Daily Telegraph” napisał, iż Obama zamierza złamać tabu i rozpocząć na niskim szczeblu rozmowy z Hamasem, który nie uznaje prawa Izraela do istnienia i uważany jest przez USA i Unię Europejską za organizację terrorystyczną. Negocjacje miałyby się odbywać za pośrednictwem służb wywiadowczych. Oficjalnie rzecznicy Obamy zaprzeczyli, że istnieją takie zamiary. Pewne jest jednak, że bez kontaktów z Ruchem Islamskiego Oporu złagodzenie izraelsko-palestyńskich waśni nie jest możliwe. Hamasowcy szermują wprawdzie radykalnymi hasłami, ale są gotowi do pragmatycznych ustępstw, np. do długotrwałych rozejmów, które potrafią zręcznie uzasadnić racjami natury religijnej. Obama i jego współpracownicy zapewniają, że od pierwszych dni podejmowane będą wysiłki na rzecz znalezienia trwałego rozwiązania konfliktu na Bliskim Wschodzie. Nie zostanie popełniony błąd Billa Clintona, który usiłował doprowadzić do ugody izraelsko-palestyńskiej pod koniec swoich rządów. Czy jednak nowy gospodarz Białego Domu osiągnie na tym polu większe sukcesy niż Clinton? „Pokojowe rozwiązanie konfliktu bliskowschodniego” stało się rytualnym hasłem, w którego realizację niewielu tak naprawdę wierzy. Barack Obama stwierdził, że jednym z największych wyzwań jego administracji stanie się problem irański. Teheran realizuje program nuklearny, którego celem, jak obawiają się niektórzy politycy, może być stworzenie bomby atomowej. Prezydent George W. Bush nie odważył się zbombardować instalacji jądrowych Iranu i nie udzielił Izraelowi pomocy wojskowej, niezbędnej do przeprowadzenia takiego ataku. W wywiadzie dla telewizji ABC prezydent elekt oświadczył: „Będziemy musieli zająć nowe stanowisko. Uważam, że powinniśmy zacząć od dialogu”. Także Hillary Clinton zapowiedziała w Senacie, że Stany Zjednoczone staną się inteligentnym mocarstwem (smart power), które wykorzysta w polityce wszystkie dostępne środki, w tym dyplomatyczne. Obama pragnie zaproponować Iranowi rekompensatę gospodarczą
Tagi:
Jan Piaseczny