Góralu, czy ci nie żal?

Góralu, czy ci nie żal?

Na Podhalu żartują: Nie pytaj, co premier zrobi dla ciebie. Pytaj, jak temu zapobiec Zaciągnięte kredyty trzeba spłacać, a tu sąsiad mówi: Twoi klienci mogą mnie zarazić, umrze moja matka, szpital się zablokuje, a twoje dziecko, jeśli się zrani, może nie doczekać na pomoc, bądź odpowiedzialny. Żyjące z turystyki Podhale w czasie zarazy, którą zwalcza się, zakazując turystyki, jest miejscem kumulacji ogromnych emocji. Przygotowania do świąt trwają mimo niepewności. Pozwolą otworzyć czy nie? Oszczędności powoli się kurczą, a ci, którzy ich nie mieli, muszą korzystać z pomocy rodziny lub przyjaciół. Szczęśliwie spektakularnych bankructw nie było, za to rozgrywa się wiele cichych dramatów osób niezdolnych do krzyku, a pozbawionych możliwości pracy. Są też ludzie, których romantyczny pomysł na życie w górach z pracy z turystami legł w gruzach. Mieszkańców Podhala elektryzuje pytanie, co będzie, jeśli zakażą podróżowania i nikt nie przyjedzie. W zamkniętych restauracjach pojawiły się dekoracje świąteczne, w mroźne noce pracują armatki śnieżne. Nie wyłączono ich nawet w ów dzień, kiedy wicepremier Gowin wieszczył zamknięcie stoków narciarskich. Hotele są zamknięte, nie wiadomo, co z rezerwacjami na okres świąteczno-noworoczny. – Rząd do 27 grudnia chce nas poinformować, czy możemy przyjmować rezerwacje na święta, przecież to absurd – wytyka właścicielka hostelu. Sylwester stał się tematem tabu. Nikt nie chce o tym rozmawiać, epidemia jest żywiołem niezależnym od woli, ale decyzje polityków też są traktowane jak taki żywioł. – Stwierdziłem, że głową muru nie przebiję, wziąłem młotek, rylec i zacząłem rzeźbić w kamieniu. Człowiek w życiu nawbijał się tych haków (chodzi o zakładanie asekuracji w czasie wspinaczki – przyp. aut.), mam więc doświadczenie w biciu młotkiem i tak dotrwałem do teraz. W sezonie miałem tylko cztery dniówki, zacząłem więc sprzedawać moje obrazy. A jeszcze przygarnąłem do domu bezdomnego. I nie jest łatwo, jest nawet bardzo ciężko – mówi Julian Klamerus, artysta, przewodnik tatrzański żyjący z oprowadzania po górach wycieczek szkolnych lub grup. – Zorganizowanie ferii zimowych w jednym terminie to absolutna bzdura! Jak w czasach, kiedy należy utrzymywać dystans, można wpaść na pomysł skumulowania ludzi w jednym miejscu i czasie? Zamiast pomyśleć o rozciągnięciu ferii na dłuższy okres, co spowodowałoby, że jednorazowo w Zakopanem będzie mniej ludzi, oni robią odwrotnie – tu Wojtek Gąsienica, góral, który pracuje jako przewodnik tatrzański, zaczyna używać barwnych, lecz niezbyt nadających się do druku określeń. – Zabili sezon letni, chcą zabić zimowy, blokują nam możliwość egzystencji, zakazują wykonywania pracy i nie dają żadnej rekompensaty. Święta? Nie denerwuj mnie nawet, jestem ateistą, ale Wigilię jako dzień spotkania z najbliższymi zawsze celebrowałem. Po pierwsze, bezprawnie zawłaszczyli stare pogańskie święto, a po drugie, nie postawią przecież policjanta przed każdą góralską chałupą. Jeśli zakazujesz komuś pracy, to powinieneś jakoś mu to wynagrodzić, chyba że skazujesz go na śmierć głodową. Przepisy uderzają w najbiedniejszych, pracę tracą pokojówki, sprzątaczki, kelnerki, parkingowi, chłopi odśnieżający podwórka pensjonatów, instruktorzy jazdy na nartach itd. Premier mówi: przebranżowić się. Jak ma wyglądać moje przebranżowienie z przewodnika tatrzańskiego? Jeśli zakażą przemieszczania się, to nawet nie będę mógł uciec do Holandii, żeby się zatrudnić przy patroszeniu ryb. Tymczasem, mimo niemal całkowitego braku zorganizowanych grup, z których żyła większość przewodników, we wrześniu został pobity rekord, jeśli chodzi o liczbę osób, które weszły na teren Tatrzańskiego Parku Narodowego. We wrześniu również, po zakończeniu wakacyjnego sezonu, w działających z ograniczeniami restauracjach zabrakło miejsc, a elegancko ubrani ludzie ustawiali się w długich kolejkach. Zwykle działo się to zaraz po zmierzchu, czyli po powrocie z gór. Turyści stali parami, cicho i spokojnie rozmawiając w oczekiwaniu na możliwość zajęcia miejsca przy stole. Zarazem mimo wrześniowego rekordu trudno spotkać osoby, które podsumowując lato 2020 r., odnotowały wzrost dochodów lub utrzymały się na podobnym poziomie co rok wcześniej. – Miałem klientów w sezonie, nie narzekam, choć przychodu miałem 30% ubiegłorocznego – przyznaje Stanisław Styrczula, przewodnik i właściciel parku linowego w Chochołowie. Dodaje jednak, że biura, które wysyłały do niego klientów ze Stanów, odwołały dosłownie wszystkie rezerwacje. Cierpliwie czekających na swoją kolej

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2020, 52/2020

Kategorie: Kraj