Gorzkie myśli i słowa

ZAPISKI POLITYCZNE Rządząca obecnie “krzaklewszczyzna” używa słowa “Solidarność” raczej jako ksywy pewnej łapczywej grupy politycznej. Pooperacyjne komplikacje zmusiły mnie do szukania pomo­cy w szpitalu. Przynależałem do Instytutu Geriatrii. Zapisałem się do tej lecznicy siłą rozpędu, gdyż dawniej była to klinika Mi­nisterstwa Zdrowia, gdzie jako urzędnik sejmowy byłem co ro­ku poddawany, z mocy prawa, kontrolnym badaniom. Razem ze mną leczyło się tam wiele tysięcy pisarzy, uczonych, dyplo­matów. Mówiono, że prawo do korzystania z tej lecznicy ma około 20 tysięcy osób, a zatem był to, jeśli liczyć klientelę, ro­dzaj szpitala powiatowego. Po reformie służby zdrowia przyrzekano nam, starym ludziom, utrzymanie tej placówki o dobrej opinii medycznej. Powstało nawet stowarzyszenie pacjen­tów tego szpitala. Pojechałem więc jak w dym do siebie. Po drodze kupiłem gazetę, z której dowiedziałem się, że właśnie tylko co szpital zlikwidowano, mimo iż temu stowarzyszeniu pa­cjentów przyrzekano jego utrzymanie. W tym samym czasie siostry franciszkanki, właściciel­ki gmachu, otrzymały pismo, iż ministerstwo nie zamierza przedłużać umowy dzierżawnej. Praktyczne siostry znalazły natychmiast innego najemcę, jakąś spółkę lekarską. Nie jest dla mnie i dla wielu innych byłych pacjentów jasne, jakie będzie źródło finansowania zamierzo­nej, gigantycznej przebudowy gmachu, by stworzyć tam prywatną luksusową lecznicę. Oby siostry nie natrafiły na kłopotliwego najemcę. W drzwiach lecznicy tkwiło dwu rosłych panów. Powiadomili mnie, że szpitala już nie ma. Ze środowiska naukowego otrzymałem później in­formację, że lekarze nadal tam siedzą i pilnują sprzętu. Ponoć nikt im do tej pory pracy nie wypowiedział, ale przyszłość mają niejasną. Z kręgów naukowców dotarło do mnie ogromne poruszenie sposobem likwidacji lecznicy, wywożeniem ciężko chorych pacjentów do innych placówek, jakby nie można było tego wszystkiego rozłożyć w czasie, ograniczyć przyjęcia i powoli wyciszać pracę lecznicy. Wzbu­rzenie i potępienie budzi także w kręgach polskich uczonych niemówienie przez władze praw­dy o zamierzeniach, dawanie obietnic, nigdy nie dotrzymanych, no i sam fakt zostawienia na lodzie olbrzymiej grupy bardzo dla kraju zasłużonych, starych ludzi nauki, których prace przy­nosiły Polsce przez długie lata wiele korzyści i zaszczytów. Mogłoby się wydawać, że do­świadczenia nabyte w przeprowadzaniu źle przygotowanej reformy służby zdrowia nauczyły czegoś ludzi za kłopoty odpowiedzialnych. Nic podobnego. Nierzetelność i chaos nadal pa­nują w organizacji lecznictwa. Usłyszę zapewne w odpowiedzi, że reformy zastarzałych struktur zawsze budzą sprzeciw i opór środowisk, których dotyczą. Odpowiadam zawczasu. Nie reformy jako takie budzą opór i zniechęcenie. Ludzie doceniają dobre, mądre i uczciwie przeprowadzone zmiany. Sprzeciw i opór budzą reformy spartaczone. Budzą rozżalenie, krzywdzą bezradnych ludzi. Warto te zjawiska skojarzyć z rozpaczliwie niskimi notowaniami w opinii publicznej, jakie ma w tej chwi­li obóz rządzący, czy też kandydujący na stanowisko prezydenta Marian Krzaklewski. Z mi­liona takich nierzetelności i nieudolności, z jakimi mamy do czynienia od kilku lat, bierze się ta katastrofa, tak się z lubością nazywającego obozu posierpniowego. Każdy może sobie przypisać dowolną nazwę. Ważna nie jest jednak sama nazwa, lecz treść i uczciwość działań. Kiedy się widzi, jak obrzydliwie jest konsumowane przez prawicę niedawne zwycięstwo wyborcze, trudno uznać to zbiorowisko ludzi za sukcesorów starej i wielkiej “Solidarności”, która samym swoim zaistnieniem “ruszyła z posad bryłę świata”. W tygodniu, kiedy ukaże się nasz “Przegląd”, przypadnie 20. rocznica buntu, który zaowocował utworzeniem NSZZ “Solidarność”. Nie należałem do grupy intelektualistów, którzy stali się ekspertami i doradcami powstającego ruchu społeczne­go. Miałem złe doświadczania z poprzednich wydarzeń. Partyjni aparatczycy natychmiast wy­korzystywali moje nazwisko, pochodzenie i przeszłość, by “demaskować” mój udział we wszelkich poczynaniach buntowniczych, jako wrogie działanie polskiej reakcji. Wziąłem nato­miast udział w organizowaniu “Solidarności” w Polskim Radiu, gdzie pracowałem przez wie­le lat. Tam też wybrano mnie delegatem na zjazd Regionu Mazowsze i na zjazd krajowy. Oba te szacowne zgromadzenia powołały mnie do władz regionalnych i krajowych, zaś moje prze­mówienie na zjeździe regionalnym Mazowsza stało się oficjalnym dokumentem związku i by­ło szeroko kolportowane. Ruch polityczny, wokół którego zjednoczyła się polska prawica i wygrała, na zgubę kraju, wybory parlamentarne w 1997 r. – nie ma, niestety, nic wspólnego z tą naszą dawną “Solidarnością” prócz

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2000, 35/2000

Kategorie: Felietony