Gromadka druha Władka

Gromadka druha Władka

Tysiąc wychowanków hm. Władysława Skoraczewskiego niezwykłym koncertem przypomniało lata spędzone w Centralnym Zespole Artystycznym ZHP 11 stycznia w teatrze Roma polały się łzy wzruszenia. Ponad „stu harcerzy śpiewało jak jeden”* w 30. rocznicę śmierci Władysława Skoraczewskiego, harcerza, wychowawcy, śpiewaka i niezwykłego człowieka. Jego dawni wychowankowie z Centralnego Zespołu Artystycznego ZHP. Dziś z przyprószonymi siwizną włosami, starsi o kilka kilogramów, ale wciąż z tą samą pasją i miłością do muzyki, jaką zaszczepił w nich druh Władek. Bilety na wspomnieniowy koncert w teatrze Roma rozeszły się w kilka godzin. Niemal 1000 osób na widowni burzą oklasków powitało grupę ludzi, którym chciało się zrobić coś tak niezwykłego. Przy hymnie harcerskim wszyscy wstali i śpiewali wraz z nimi. A w honorowej loży cały czas wisiała dyskretnie oświetlona marynarka Władkowego munduru… I to właśnie patrząc na nią, 1000 osób zaśpiewało w finale na cały głos „Płonie ognisko i szumią knieje, Drużynowy jest wśród nas…”. Bo on wciąż jest. Nigdy się nie poddał Choć z wykształcenia był ekonomistą, całe życie poświęcił muzyce i młodzieży. Władysław Skoraczewski, dla wszystkich druh Władek, już w 1945 r., zaraz po zakończeniu wojny zwołał pierwszą harcerską zbiórkę. W sierpniu stworzył pierwszy dziecięcy chór. Dzieciaki cztery razy w tygodniu przychodziły na piechotę na zbiórki i próby. Czasami przez całą Warszawę. I koncertowały w całej Polsce, bardzo różnie przyjmowane przez społeczeństwo. Młodzi artyści podróżowali wówczas w… doczepianych do składów osobowych wagonach towarowych z wbudowanymi prymitywnymi półkami i trzypiętrowymi pryczami. Często brakowało jedzenia, ale nigdy zapału. Nikt chyba wówczas nie przypuszczał, że po latach powiększony o orkiestrę symfoniczną amatorski zespół zajmie czołowe miejsce w polskim życiu artystycznym i odda wielkie zasługi w upowszechnianiu kultury muzycznej. Bo druh Władek z każdym rokiem szedł coraz dalej, aż do ogromnego i działającego w latach 1965-1980 przy Teatrze Wielkim w Warszawie Centralnego Zespołu Artystycznego ZHP, składającego się z pełnej orkiestry symfonicznej, chóru dziecięcego oraz chóru starszego (w sumie blisko pół tysiąca osób). Choć w latach powojennych repertuar zespołu obejmował pieśni legionowe, powstańcze, okupacyjne, to jednak Skoraczewski nigdy nie zapomniał o swojej największej miłości – operze. Już w 1950 r. zespół wystąpił wraz z Marią Fołtyn w warszawskiej Hali Gwardii z wersją koncertową „Halki” Stanisława Moniuszki. Osiem lat później powstała orkiestra symfoniczna, a patronat nad szczepem objęła dyrekcja Opery Warszawskiej i dotychczasowe próby z siedziby Chorągwi Warszawskiej na Senatorskiej przeniesiono na Nowogrodzką do teatru Roma. W latach 70. zespół składał się z dwóch drużyn starszoharcerskich, dwóch drużyn młodszoharcerskich i mieszanej drużyny zuchowej. Orkiestra liczyła 70 osób, chór starszy 140, a dziecięcy 150. Rozpoczęła się też wieloletnia opieka Ministerstwa Obrony Narodowej, które na obozach zapewniało transport, noclegi w jednostkach wojskowych i wyżywienie. O kunszcie muzycznym podopiecznych Skoraczewskiego świadczy to, że zespół występował w Filharmonii Narodowej i współpracował z Teatrem Wielkim, biorąc udział w wielu przedstawieniach operowych (m.in. w „Tosce”, „Cyganerii”, „Carmen”, „Dziadku do orzechów”, „Borysie Godunowie”, „Królu Rogerze”, „Pasji”). Przed nikim nie zamykał drzwi Na początku nowych członków zdobywało się metodą… pieszą. Chodziło się po prostu po szkołach i zachęcało do przyjścia na próbę. Po latach dzieciaki same trafiały do zespołu. Jedyne kryterium to marzenie o sztuce. I nawet gdy po przesłuchaniu okazywało się, że delikwent ma tzw. drewniane ucho, ale bardzo chciałby pozostać, Skoraczewski nie miał serca go wyrzucić. Do zespołu zwłaszcza w początkowych latach trafiały dzieci z rodzin najbiedniejszych, rozbitych, takie, które ocierały się o margines. Bywało, że miały już problemy z prawem. Każdemu dawał szansę, każdy przy nim wyszedł na ludzi. – Nie chcę sypać nazwiskami, ale dziś są to najwięksi polscy muzycy – mówi Krystyna Lewenfisz-Kulesza. – Miałam 14 lat. Byłam nieśmiałą kruszyną z przerażonymi oczami wbitymi w podłogę – wspomina Agata Sapiecha, skrzypaczka o międzynarodowej sławie. – Starałam się wtedy o stypendium w szkole, bo w domu było bardzo ciężko. Usłyszałam, że w orkiestrze harcerskiej czasami są jakieś nagrody. Poszłam do druha. A on powiedział tylko: „A czy ty, dziewczynko, dasz sobie radę?”. Do dziś pamiętam zapach sali, na której grałam

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 03/2010, 2010

Kategorie: Kultura