Grunt to działka

Grunt to działka

Tylko środek Skorodnego został w miejscowych rękach, a i to nie cały, bo obory wykupił jeden pan z Opola O kilkadziesiąt nazwisk powiększyła się ewidencja ziemian w gminie Lutowiska. Mieszkając na stałe w Krakowie, na Śląsku, w Warszawie, kupili w bieszczadzkiej gminie po trzydzieści, nawet pięćdziesiąt hektarów od AWRSP. Nowi właściciele chcą budować pensjonaty, hotele, gospodarstwa agroturystyczne, co stworzy miejsca pracy w gminie, w której wskaźnik bezrobocia jest ponad 20%. Wójt odpowiada, że nie może wydać decyzji pozytywnej, bo budować chcą na terenie objętym bezkompromisowymi przepisami ustawy o ochronie przyrody albo na terytorium, dla którego nie opracowano miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego, gminy zaś nie stać na obstalowanie takiego dzieła. Ustawa obciąża kosztami planu w połowie gminę, w połowie wojewodę, ale wojewoda podkarpacki pozbawił wójta złudzeń – on także nie ma pieniędzy. Inwestorów ten stan rzeczy złości – relacjonuje Zofia Bacior, zastępca wójta. Niekiedy przyjeżdżają z adwokatami, by przestraszyć, wymusić pozytywną decyzję. – Im się chyba wydaje, że w Bieszczadach wszystko można załatwić poza prawem. – Przewodniczący Rady Gminy, Tadeusz Kluz, lokalny przedsiębiorca (kupiec spożywczy), mówi, że radnych irytuje, że są w gminie tereny do zagospodarowania, są (przynajmniej na papierze) pieniądze na inwestycje, a budować nie można. Pensjonaty w okolicy to łakome obiekty dla właścicieli sklepów spożywczych. Tam, gdzie istnieją, np. w Ustrzykach Górnych, w sezonie obroty pomnażają się wielokrotnie. Niestety, turyści nie jeżdżą do Lutowisk, jedynie mijają je po drodze. – Nie jest tak, że radni zgodzą się na każdą inwestycję – twierdzi wójt, Włodzimierz Podyma. – Trzeba pogodzić działania na rzecz przyrostu miejsc pracy z zachowaniem walorów środowiska naturalnego. Czy radni wystawiani są na pokusy ze strony inwestorów? Przewodniczący Kluz powątpiewa, by tak się działo. Bo i po co, uzupełnia zastępczyni wójta, skoro to nie prowadzi do celu. Nawet gdyby radni uchwalili, że inwestorzy mogą stawiać pensjonaty gdzie chcą, to uchwała byłaby od początku nieważna, jako niezgodna z planem ochrony przyrody. 90% terytorium gminy zajmuje Bieszczadzki Park Narodowy oraz park krajobrazowy. Plan ochrony przyrody na tych obszarach z mocy prawa staje się częścią planów zagospodarowania przestrzennego. Radni nie mogą tego zmienić. Działalność inwestycyjna jest tam zakazana. – Nie wchodzimy na tereny dziewicze parków, dotąd nie zabudowane – mówi zastępczyni wójta. Tymczasem wielu ludzi z dalekich stron kraju kupiło swoje areały właśnie na terenach dziewiczych. – Być może uważają, że w Bieszczadach można budować na dziko, ale nie dopuścimy do tego – przestrzega przewodniczący Rady Gminy w Lutowiskach. Dotąd w gminie był tylko jeden przypadek budowy bez pozwolenia. Wiata, która została rozebrana. Byłaby droga – To uroczy zakątek – mówi wójt Podyma o wsi Skorodne. Ale prowadzi tam droga o paskudnej nawierzchni. Na takim szlaku zawieszenie samochodu musi popękać. – Terenowy UAZ wytrzymał tylko dwa lata – żali się Maria Polańczuk ze Skorodnego, której mąż i zięć dojeżdżają codziennie do pracy 15 km. Gdy istniało państwowe gospodarstwo rolne, robota znalazłaby się na miejscu. Całe Skorodne pracowało w PGR. Józef Hołubowski, emeryt, pamięta, że dzieje gospodarstwa zaczęły się od rozwalenia chat poukraińskich. – Co lepsze drewno powybierano na nowe domy i to była pierwsza jaskółka PGR – mówi. Kiedy po 1989 r. pegeery zaczęły się rozpadać, odkupił – pierwszy we wsi – domek, w którym przeżył, jako pracownik gospodarstwa, kilkadziesiąt lat. Za nim poszli inni. We wsi mieszka dziesięć rodzin, czternaścioro dzieci dowozi się do szkoły dzięki Szwajcarii, która ofiarowała autobus. Palacz szkolny jest jednocześnie szoferem. Polańczukowie też odkupili od likwidatora PGR domek, taki o mylącej architekturze wczasowo-kempingowej, który w 1984 r. wybudował Igloopol. Wraz z budynkiem 78 arów ziemi. Żałują, że nie więcej; gdyby było ponad hektar, płaciliby niższe podatki. – Nam się udało wykupić jedynie nieduże działki – mówi Hołubowski. Wraz z Polańczukiem “stukał” o pole wielkości 3,60 ha, ale nie dostukał się. Miejscowi nie kwapili się do składania wniosków o wykup wielkich połaci, bo każdy bał się, że trzeba będzie za to sporo zapłacić. Dlatego dużo terenu użytkowego zagarnęli ludzie z innych terenów Polski. Tylko środek wsi został w miejscowych rękach, choć

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2000, 26/2000

Kategorie: Kraj