Hałaśliwy polterabend

Hałaśliwy polterabend

Tłuczenie porcelany na pomyślność młodej pary Podaj talerze, dawaj te filiżanki! Uwaaaaga, leci! – wykrzykują przebierańcy jeden przez drugiego. Właśnie na zadbanym podwórzu ląduje umywalka, stosy talerzy, z siatek wysypują się filiżanki. Pod domem stoi dwoje uśmiechniętych młodych ludzi uzbrojonych w wielkie miotły, na podwórku i uliczce wielkie poruszenie. To polterabend, czyli zbijaczki – jeden z elementów magii przed ślubem i weselem, które na Opolszczyźnie towarzyszą temu wydarzeniu obowiązkowo. Sprężysty oficer w bryczesach i wyglansowanych oficerkach, przydużej czapce, przynależność do armii nieokreślona; Chińczyk na rowerze w chińskich adidasach, klown z sedesem, seksowna harcerka w kozakach, tuż obok Zorro, ktoś z kolorowymi włosami, szejk za kółkiem ciężarówki z dwoma aresztantami całymi w paski. Jakaś cyganka obok księdza, człowieka dyni i idealnie białego członka Ku-Klux-Klanu. Matka Teresa w rozwianych szatach, kowboj, myśliwy. Wszyscy idą do Gabrieli i Łukasza; żeby narobić hałasu i naśmiecić im na dobrą wróżbę. Na Śląsku Opolskim nie ma ślubu bez polterabendu. W zadbanej opolskiej miejscowości, Siołkowicach Starych, mieszkają Gabriela i Łukasz; znają się już cztery lata. Za kilka dni powiedzą sobie najważniejsze „tak”, ale najpierw trzeba wypełnić obrzędy przedślubne. Nazwa polterabend wywodzi się z języka niemieckiego, polter znaczy hałas, abend – wieczór, obyczaj wciąż kultywuje się na Śląsku i Kaszubach, a pochodzi z Niemiec. Polega na tym, że w przeddzień ślubu, czasem wcześniej, bliscy i niezaproszeni na wesele goście hucznie podjeżdżają korowodem, w kolorowych strojach, czasem z udawaną parą młodą i księdzem. Tłuką, śmiecą i cieszą się, że młodzi sprzątają co rusz dosypywane śmieci i dorzucane przez gości naczynia. Młodzi zaś nie mogą się obrazić na wyszukane formy zaśmiecania im podwórza, bo tradycja nie jest odporna na zmiany: prócz tradycyjnego szkła i porcelany co sprytniejsi goście wieczoru rozsypują styropianowy śnieg, gromadzone w kilku knajpach od miesięcy kapsle, suche kwiaty, plastikowe butle, papierowe ścinki i dobry Bóg wie co jeszcze. Wąska uliczka, pierwszy dom po prawej stronie, płot przybrany balonami, wielki napis „Polterabend”. Młoda para w czerwonych T-shirtach z napisem „Polterabend – Gabi i Łukasz” co rusz wybucha śmiechem, widząc dziwne postacie krążące po ich, a właściwie panny młodej, obejściu. W sobotnie popołudnie przygotowali się na wielkie sprzątanie, bo im więcej szklanych, fajansowych, porcelanowych i innych naczyń stłuką na podwórku domu przyszłej panny młodej sąsiedzi, znajomi i nieznajomi, tym większe szczęście dla młodej pary. Jak podaje prof. Dorota Simonides, najbardziej znana śląska folklorystka, wszystkie działania zarówno przyszłych nowożeńców, jak i weselników musiały przebiegać według określonego zwyczajowo scenariusza, jeżeli doszłoby do zaniedbań, mogłoby to wywołać sankcje nadprzyrodzone. I właśnie te zbijaczki, czyli tłuczenie naczyń przed domem panny młodej, związane są z wiarą, że im więcej cząstek rozbitych naczyń wyzbiera panna młoda, tym więcej szczęścia ją spotka. Podobnie jak w wielu kulturach być może sam hałas miał odstraszyć złe moce. Jest jeszcze wg prof. Simonides możliwe dodatkowe wytłumaczenie zbijaczki: publiczny sprawdzian i pokaz zamożności przyszłej panny młodej. Bo w końcu im więcej tłuczonych naczyń, tym bogatsza rodzina, a i posag. Trąbki, klaksony, syreny i głośne okrzyki niosą się przez wieś, z różnych zakątków ciągną dziwne postaci, za firankami w wielu domach widać poruszenie. Traktor przybrany zielonymi gałązkami, wstążkami i balonami, na przyczepie dziwna kolekcja: worki ze styropianem, wiadra z kapslami, kartony pełne szklanych butelek, miski klozetowe i umywalki, stosy talerzy, kubków, filiżanek, worki z nitkami papierów z niszczarek, rolki papierów toaletowych. Dołącza ciężarówka z podobnymi dobrami. Z innej strony wsi jedzie bryczka, wiezie kowbojów i piękność z tysiąca i jednej nocy, ale piękności zimno, wstępuje po ciepłe buty, orszak zatrzymuje się na chwilę. Ludzie wychodzą z domów na ulicę, robią zdjęcia, łapią się za głowy, widząc co dziwniejsze ładunki. W oknie na piętrze widać twarz starszego pana, nieco zaniepokojonego harcami gości po ogródku pełnym róż. – Cóż, raz w życiu jest polterabend, raz jest wesele – uśmiecha się mama przyszłej panny młodej. Na polterabendzie w Siołkowicach Starych Matka Teresa hulała z workami styropianu po ogrodzie, szejk z harcerką

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2008, 44/2008

Kategorie: Obserwacje