Rakietowy falstart

Rakietowy falstart

W Polsce niepotrzebnie dyskutuje się o tarczy antyrakietowej. System, jeśli w ogóle powstanie, będzie chronił wyłącznie interesy USA

Tarcza antyrakietowa – to jedno z najczęściej przywoływanych ostatnio haseł. A wszystko za sprawą exposé premiera Marcinkiewicza, który definiując najpoważniejsze zadania swojego gabinetu, wskazał na gotowość udziału Polski w tym amerykańskim przedsięwzięciu. Deklaracja szefa rządu wywołała polityczne zamieszanie – ujawniła, że polskie władze już od trzech lat prowadzą z Amerykanami poufne rozmowy na temat rozmieszczenia elementów BMD (ang. Ballistic Missile Defense) na naszym terytorium.

System mrzonka?

Jednak dyplomatyczna gafa szybko umknęła uwadze komentatorów – tych pochłonęła dyskusja nad realnością i zasadnością budowy BMD oraz wynikającymi z niej korzyściami i stratami dla Polski. Nim rozważymy te kwestie, przypomnijmy, na czym ów system miałby polegać. Otóż w BMD chodzi o stworzenie pierścienia obronnego, składającego się z rozmieszczonych w kosmosie, na morzu i na ziemi zestawów radarowych oraz wyrzutni antyrakiet. System miałby możliwość globalnej kontroli ziemskiej przestrzeni powietrznej. W przypadku zarejestrowania startu rakiety z kraju uznawanego za wrogi umożliwiałby jej namierzenie i zniszczenie w trakcie lotu poprzez uderzenie antyrakiety.
Brzmi to jak science-fiction i bliższe jest gatunkowi literackiemu niż rzeczywistości. Początki prac nad tarczą antyrakietową przypadają na prezydenturę Reagana, a do tej pory wydano na ten cel blisko 90 mld dol. Ostatnia udana próba zestrzelenia rakiety miała miejsce w 2001 r.; nie brakuje opinii, że jeśli prace będą przebiegać w obecnym tempie, ich finału można się spodziewać za… kilkadziesiąt lat. Tyle że wówczas BMD straci ekonomiczną rację bytu.
BMD ma służyć przeciwdziałaniu atakom ze strony tzw. państw zbójeckich – Korei Płn. i Iranu, ale również Syrii czy Libii – na USA, amerykańskie bazy na świecie oraz terytoria sojusznicze. Choć żaden z wymienionych krajów nie dysponuje technologią budowy rakiet dalekiego zasięgu. Załóżmy jednak, że państwa te uzupełnią arsenały o pociski balistyczne. Nadal trudno znaleźć uzasadnienie dla budowy silosów rakietowych w Polsce. Korea, jeśli miałaby atakować sojuszników USA czy amerykańskie bazy, wybrałaby Japonię. Z kolei trudno przyjąć, by „państwa zbójeckie” z Bliskiego Wschodu zdecydowały się uderzyć w amerykańskie wojska na kontynencie europejskim. Persom i Arabom nie zależy na konflikcie z Europą. Zwłaszcza że od lat umiejętnie rozgrywają europejsko-amerykańskie antagonizmy. Jeśliby zaatakowali, celem byłyby najpewniej Izrael lub amerykańskie oddziały w Iraku.
Część krytyków BMD wskazuje na rzeczywiste cele systemu – ma on chronić USA przed atakiem Rosji i Chin. Pentagońscy stratedzy już dawno uznali, że w ciągu dwóch, trzech dekad dojdzie do konfliktu o światową hegemonię między USA a Państwem Środka. Ci sami analitycy ze strachem spoglądają na naszego wschodniego sąsiada. Nie tyle obawiając się imperialnych zapędów obecnych władz Rosji, ile rozpadu tego kraju i towarzyszącej temu zawieruchy. Jak w tym wszystkim wyglądałaby Polska z ulokowanymi na swoim terytorium antyrakietami? Chiny, doskonale prosperujące w znacznej mierze dzięki Europie, także nie zdecydowałyby się na atak na nasz kontynent. Jeśli rzeczywiście dojdzie do konfliktu chińsko-amerykańskiego – przewidują wojskowi – rozegra się on w rejonie Pacyfiku. A Rosja? Wyobraźmy sobie konsekwencje przechwycenia rakiety wystrzelonej z europejskiej części tego kraju. Owszem, USA uniknęłyby trafienia. A co w tym czasie działoby się nad Polską i sąsiednimi państwami?

Żyrant amerykańskiej supremacji

Załóżmy, że faktycznie w Polsce rozlokowane zostaną elementy BMD. Z jakimi efektami należy się liczyć? Po stronie korzyści na pewno należałoby zapisać wzmocnienie sojuszu z USA. Zdaniem niektórych ekspertów, fakt posiadania na terenie naszego kraju tak istotnych instalacji byłby dla Amerykanów nie mniej obligujący niż zobowiązania natowskie. Współpracując z USA, moglibyśmy również liczyć na hojne dotowanie funduszu modernizacyjnego armii, a biorąc pod uwagę chęć uczestnictwa w operacjach pokojowych – także na zapewnienie kosztownego, logistycznego wsparcia przyszłych misji.
A minusy? Zwiększenie zagrożenia terrorystycznego – Polska jako tak bliski sojusznik USA przekształciłaby się z peryferyjnego w jeden z zasadniczych celów organizacji terrorystycznych. Istotniejsze wydają się jednak konsekwencje polityczne. Współpraca w ramach BMD uczyniłaby z Polski żyranta amerykańskiej supremacji, co oznaczałoby pogorszenie stosunków z wieloma krajami. Na przykład z Rosją, która sprzeciwia się amerykańskim próbom z systemem przeciwrakietowym, dostrzegając w nim – i słusznie – zagrożenie dla własnego potencjału odstraszającego (podobnie myślą Chiny). Łatwo zatem wyobrazić sobie rosyjskie reakcje na rozmieszczenie elementów BMD tak blisko własnych granic – dzisiejsze polsko-rosyjskie tarcia dają niezłą tego zapowiedź.
Amerykańskie silosy rakietowe z pewnością wywołałyby sprzeciw UE, zwłaszcza starej Europy. I nie chodzi tu jedynie o prestiżowe rozgrywki między UE a USA. Na początku lat 80. przez Europę przetoczył się potężny protest przeciwko rozlokowaniu amerykańskich rakiet Cruise i Pershing. Demonstranci dali wówczas dowód specyficznego antyamerykanizmu, u podłoża którego leżał pacyfizm i antyimperializm.
Współpraca w ramach UE to najważniejszy priorytet polskiej polityki zagranicznej – co zresztą premier Marcinkiewicz również zadeklarował. A przecież nie da się dobrze ułożyć współpracy, jeśli jeden z partnerów będzie miał za nic elementarne zasady wyznawane przez drugiego.

 

Wydanie: 2005, 47/2005

Kategorie: Obserwacje

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy