Halo, tu zima

Halo, tu zima

Najwięksi krytycy Laty mówią: po raz pierwszy zrobił coś dobrze – odszedł. Mylą się. Nie odszedł. Został brutalnie wyrzucony za drzwi

Jeszcze miesiąc temu wydawało się, że wszystko jest pod kontrolą. Wizyty w studiach telewizyjnych, przechwałki na temat organizacji Euro, w końcu odważne mówienie o drugiej kadencji i o tym, że nie ma kandydata, który stanowiłby jakieś zagrożenie. Dzisiaj jest już po zawodach. 12 głosów poparcia dla Laty ze 150 możliwych to cios, którego mało kto się spodziewał. Jego najwięksi krytycy mówią: po raz pierwszy zrobił coś dobrze – odszedł. I tu się mylą. Nie odszedł. Został brutalnie wyrzucony za drzwi.
Cztery lata temu Zbigniew Boniek powiedział mu: „Masz rower, to pedałuj”. Już wtedy pisano, że daleko nie zajedzie. Odkąd skończył grać w piłkę, stale się kompromitował. Był fatalnym trenerem, nieudolnym rzecznikiem prasowym, leniwym działaczem i senatorem. Czasami aż żal było patrzeć, jak król strzelców mistrzostw świata 1974 r. rozmienia się na drobne. „Otocz się mądrzejszymi od siebie”, apelowano w momencie nominacji na prezesa PZPN, ale nie posłuchał. Dobrze wiedział, co ma robić. Na starcie podwyższył sobie pensję do 50 tys. zł, a na pytania o aferę korupcyjną odparł: „Wkrótce będziemy ścigać sędziego, który wziął kilogram kiełbasy”.
Mówił też o granicy absurdu, choć tak naprawdę on sam co chwila ją przekraczał. Nie pomagały głosy kibiców, na nic też się nie zdały zabiegi PR-owców. Każde wystąpienie publiczne prezesa kończyło się wpadką. Dukanie po angielsku, czerstwe żarty o trzech sekundach na setkę albo czytanie bożonarodzeniowych życzeń z kartki to dziś hity internetu. Kolejne potwierdzenie tego, że na fotelu prezesa zasiadł zupełnie przypadkowy człowiek. „Halo, tu zima”, rechotał, gdy odbierał służbowy telefon.

Hańba za hańbą

Kiedy rozmawia się z różnymi osobami ze środowiska piłkarskiego, trudno usłyszeć na jego temat jakiś komplement. Były reprezentant Polski Piotr Świerczewski nazywa Latę „równym gościem”, ale co z tego, skoro nic za tym nie idzie. Nie ożywi to szkolenia młodzieży, nie wpłynie na pozyskiwanie sponsorów. Bardziej niż z reform Lato zostanie zapamiętany z wystawnych bankietów, których w betonowym kręgu działaczy nigdy nie brakowało.
– Myślałem, że kiedy już obejmie fotel, dobierze sobie odpowiednich ludzi, wykształconych, mających pojęcie o tym, jak się robi profesjonalną federację. On dogadał się z Kręciną i już trzy dni później zaczęli we dwóch podpisywać wiążące umowy ze sponsorami – mówi Kazimierz Greń, prezes Podkarpackiego Związku Piłki Nożnej i jeden z największych przeciwników Laty.
Najgorszą umowę podpisał przed trzema laty. W tajemnicy, bez przejrzystego przetargu i analizy finansowo-prawnej sprzedano prawa marketingowe i telewizyjne firmie Sportfive aż do 2020 r. Dziennikarze apelowali, CBA mówiło, że sprawę zbada. Ostatecznie temat upadł. Trzeba było się zająć kolejnymi wpadkami, np. stylem zwolnienia z funkcji selekcjonera kadry Leo Beenhakkera. Ten o swojej dymisji dowiedział się ostatni, wcześniej bowiem przed kamerę wepchnął się Lato i obwieścił całej Polsce, że to koniec przygody Holendra w naszym kraju. Cały ten teatrzyk słono PZPN kosztował. Urażony Beenhakker nie popuścił przy negocjacjach dotyczących rozstania. Związek musiał wypłacić całą wartość kontraktu, do końca jego trwania.
Niektórzy liczyli, że od tego momentu Lato trochę się utemperuje. Specjaliści od wizerunku stwierdzili, że dla jego dobra lepiej będzie, jeśli ograniczy występy medialne, a przekazywaniem komunikatów zajmie się rzeczniczka Agnieszka Olejkowska. Zdawało to egzamin, ale tylko przez moment. Olejkowska wkrótce przejęła PZPN-owską mentalność, a Lato raz na jakiś czas i tak wyskakiwał przed szereg. Wywołał burzę wokół powołania do reprezentacji Polski piłkarza Wisły Kraków Izraelczyka Maora Meliksona, palnął głupotę o problemach organizacyjnych Ukrainy, mówiąc, że skoro oni nie mogą, to Euro zrobimy z Niemcami. Słowa te powracały potem wielokrotnie. Podobnie jak sprawa nowego logo federacji i braku orzełka na koszulkach. Mówił, że to sztuczny problem, że za chwilę ludzie o tym zapomną. W końcu jednak się ugiął. Pod naciskiem opinii publicznej przyznał się do błędu i wynegocjował z producentem poprawkę. Wynegocjował, ale też sporo zapłacił. Do dziś nikt nie zdradził, ile to wszystko kosztowało. Cztery lata temu jednym z najczęściej powtarzanych przez Latę haseł była „przejrzystość”, co dzisiaj brzmi trochę jak żart.
O tym, jak przejrzystą firmą zarządza Lato, mogliśmy dobitnie się przekonać kilka miesięcy temu. Dosłownie od razu po „aferze koszulkowej” kibice zaczęli żyć „aferą taśmową”. Grzegorz Kulikowski nagrał rozmowy Grzegorza Laty i Zdzisława Kręciny, opozycja mówiła o zachowaniach korupcyjnych, ale ostatecznie prokuratura nie postawiła nikomu żadnego zarzutu. Lato stwierdził nawet, że… żartował. Cała sytuacja odbiła się rykoszetem na Kręcinie, który pożegnał się z federacją. Opozycja triumfowała, ale tylko przez chwilę. „To zabieg kosmetyczny. Kowal zawinił, a Cygana powiesili”, komentowano, dodając, że beton wciąż ma się dobrze.
W pewnej chwili przyznał to nawet sam Lato. Oczywiście wymijająco, że niby ten beton ma nowoczesną twarz. Tak nowoczesną, że zapragnął startować w wyborach do władz europejskiej federacji piłkarskiej, UEFA. I tu oczywiście znowu musiał zabłysnąć. W materiałach promocyjnych przedstawił się jako „intelektualny kontynuator Jana Pawła II”, co rzecz jasna nie mogło dobrze się skończyć. Mimo że wśród kandydatów to on miał najsławniejsze nazwisko, w pierwszej turze wyprzedził jedynie rywala z Malty, a w drugiej uzbierał dwa głosy. W tym własny.

Zdeptana legenda

Najsmutniejsze jest to, że takie sytuacje niczego go nie uczyły. Przyzwyczaił kibiców do tego, że ma grubą skórę. Kompromitował się, ale i tak głowę nosił wysoko. Zarzucił jednemu z dziennikarzy sfabrykowanie wypowiedzi, gdy ten przypomniał mu zdanie: „Jeśli nie awansujemy do ćwierćfinału, nie będę kandydował ponownie na stanowisko szefa PZPN”. „Ja do dymisji? Pierwsze słyszę. Mam prośbę, żeby państwo nie wciskali mi tego, czego nie powiedziałem”, stwierdził na konferencji prasowej. Kibice zdębieli. Po raz kolejny zapędził się w kozi róg i po raz kolejny poszedł w zaparte. Jak na początku kadencji, gdy stwierdził, że złoży rezygnację, jeśli w ciągu roku w związku nic się nie zmieni. Zmian oczywiście nie było, ale stołek pozostał. Poza 50 tys. pensji w związku sporą sumę otrzymywał też od UEFA. Dla dobra polskiej piłki – rzecz jasna.
To wszystko powodowało coraz większą niechęć ze strony tzw. baronów, czyli prezesów związków wojewódzkich. Nie pomagały bilety w loży VIP na mecze reprezentacji, zagraniczne wyjazdy z kadrą, bankiety czy pieniądze z umów-zleceń. Po prostu miarka się przebrała. Lato sygnały dostawał od dłuższego czasu, ale dopiero wrześniowy mecz z Czarnogórą pokazał, jak jest źle.
Walczył jednak do samego końca. Jeszcze w ostatni wtorek, kilkanaście godzin przed upłynięciem terminu zgłoszenia kandydatur, spotkał się z prezesami klubów. Wiedział, że prawie wszyscy są mu przeciwni, ale w kuluarach mówiło się, że koniec końców niektórzy mogą się wyłamać. Nie udało się. Gdy się zorientował, że nie ma poparcia, napisał specjalne oświadczenie o rezygnacji, co też śmiało można nazwać kompromitacją. Bajdurzenie o samodzielnej decyzji, o przeprowadzonych reformach. Kolejny raz otarł się o śmieszność.
A bilans dokonań? Trudno je znaleźć, dlatego jego kadencja uchodzi za najgorszą w historii PZPN.
Pytanie na dziś brzmi: co dalej? Z Latą, ze związkiem, generalnie z polską piłką. Panuje opinia, że prezes odchodzi, ale beton zostaje. Skruszyć go postara się piątka kandydatów: Zbigniew Boniek, Roman Kosecki, Stefan Antkowiak, Zdzisław Kręcina i Edward Potok. – Część popiera Bońka z Antkowiakiem, inni stoją za Koseckim, a ci, którzy zdradzili Latę, zebrali się przy emerytowanym pracowniku służb wojskowych Edwardzie Potoku. Teraz zaczną się podchody, dogadywanie się, przekazywanie głosów – mówi Andrzej Padewski, prezes z Dolnego Śląska. Gdy w 2008 r. rezygnował Michał Listkiewicz, powiedział: „Jeszcze za mną zatęsknicie!”. Lato na razie się nie odzywa. Może to i dobrze. Dostatecznie już zdeptał swoją legendę.
Paweł Grabowski

Wydanie: 2012, 40/2012

Kategorie: Sport

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy