Inflacja chciwych

Inflacja chciwych

Firmy mają liczne wymówki, by podnieść ceny – klienci nie mają wymówki, by się na to nie zgodzić

Mówią coś państwu pojęcia „chciflacja”, „excuseflacja”, „pepsiflacja”? A może chociaż „inflacja sprzedawców” albo „spirala marżowo-cenowa”? Nie? Nic straconego. Zacznijmy od początku.

Za nowymi terminami kryje się wcale nie nowy spór. Kto odpowiada za wszechobecną drożyznę, jak ją wytłumaczyć i co zrobić, by ulżyć zwykłym ludziom? Dziś już nie tylko lewicowi i heterodoksyjni – czyli niemieszczący się w głównym nurcie – ekonomiści szukają niesztampowych wyjaśnień i lepszych odpowiedzi na te pytania. Może wskazówką będzie przyjrzenie się czemuś, co każdy zna – cenom puszki gazowanego napoju i paczki chipsów.

Bąbelki coraz droższe

W minionym roku koncern Pepsi, producent napojów gazowanych i przekąsek, podniósł ceny dla amerykańskiego konsumenta o ok. 17%. Na pierwszy rzut oka nic podejrzanego – wszyscy podnoszą ceny, przecież na tym właśnie polega inflacja. Jednak podwyżki cen napojów i chipsów produkowanych przez Pepsi były średnio większe (i to znacznie) niż wysokość inflacji producenckiej w USA – czyli, najogólniej mówiąc, wyższe od podwyżki kosztów, jakie musiał ponieść producent przed wprowadzeniem towaru na rynek. Inflacja producencka wyniosła bowiem w szczytowym momencie 2022 r. 11,2%. Podwyżki cen gazowanego napoju były też wyższe niż średnia inflacja dla amerykańskiego konsumenta ogółem (6,5%) oraz inflacja produktów spożywczych (13,5%).

Pojawia się zatem pytanie, dlaczego firma podniosła ceny, i to w takim stopniu. Najkrótsza odpowiedź: bo mogła. W momencie dużej społecznej niepewności firmy wykorzystują okazję i windują ceny. Gdy klienci – czyli my, społeczeństwo – słyszą wkoło o wojnie, „zerwanych łańcuchach dostaw”, blokowanych portach i „większych kosztach frachtu”, o drożejącej ropie i skutkach chińskich lockdownów, są gotowi zapłacić więcej. Akceptują konieczność podwyżek albo i tak nie mają innego wyboru.

Producenci dóbr codziennego użytku – ale także elektroniki, samochodów, części niezbędnych w przemyśle itd. – mają przewagę. Nikt poza nimi nie wie tak naprawdę, jaka podwyżka byłaby uzasadniona. To daje przestrzeń, aby podnieść ceny towarów ponad rosnące koszty produkcji. Gdy zaś koszty produkcji spadają – bo tanieje ropa i gaz, bo normują się ceny zbóż i olejów na światowych rynkach albo koszt importu części wraca do wcześniejszego poziomu – ceny towarów na sklepowych półkach wcale nie maleją. Marże zaś są i pozostają wysokie.

Dlatego coraz częściej mówi się w tym kontekście o zjawisku „excuseflacji” – od angielskiego excuse, czyli wymówka. Firmy mają liczne wymówki, by podnieść ceny – klienci nie mają wymówki, by się na to nie zgodzić. Agencja Bloomberg oddała tę mentalność za pomocą wywiadu z brutalnie szczerym piekarzem z USA. Wytłumaczył on dziennikarzom, że ilekroć dzieje się coś złego, co odbija się na niezbędnych w branży piekarskiej produktach – jajach, mące, tłuszczach – on podnosi ceny. „Czy chodzi o braki w dostawach mąki żytniej, czy atak ptasiej grypy, gdy ludzie słyszą podobne doniesienia w telewizji, dla biznesu to okazja do podwyżek – bez narażania się na skargi ze strony klientów”, opowiadał. Gdyby wszyscy producenci byli podobnie szczerzy jak rozmówca Bloomberga, żylibyśmy w innej rzeczywistości. A tak zwykli ludzie zastanawiają się przy każdej kolejnej wizycie w markecie, dlaczego akurat ten towar dziś podrożał i dlaczego o tyle.

Dlaczego jednak trzeba wymyślać nowe pojęcia? Po części dlatego, że ekonomia głównego nurtu i jej wytłumaczenia obecnej inflacji przestają działać.

Niewidzialna ręka w paczce chipsów

Lekcje konwencjonalnej ekonomii uczą, że gdy jedna firma podnosi ceny, jej konkurencja powinna swoje obniżyć albo przynajmniej utrzymać na niezmienionym poziomie. Wtedy klienci zniechęceni podwyżkami poszukają tańszej alternatywy. I albo przerzucą się na inny produkt, albo ograniczą konsumpcję tego droższego – i tak czy inaczej popyt na droższy spadnie. O tym przecież mówią najróżniejsze teorie równowagi rynkowej i to podpowiada ekonomiczny „chłopski rozum” neoliberalizmu.

Oczywiście nic podobnego się nie stało. Jak już pod koniec ostatniego roku donosiły amerykańskie dzienniki, „Wall Street Journal” czy „New York Times”, konkurencja Pepsi, zamiast obniżyć ceny, sama je podniosła. Klient więc nie miał możliwości przerzucić się z ulubionej marki chipsów czy gazowanego napoju na inną, bo inne też drożały. Ktoś powie, że nic w tym złego. Po pierwsze, tak działa wolny rynek. A po drugie, chipsy niezbędne do życia nie są – i jeśli ktoś nie chce za nie przepłacać, niech po prostu z nich zrezygnuje. Wyjdzie tylko na zdrowie.

Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 15/2023, dostępnym również w wydaniu elektronicznym.

Fot. Shutterstock

Wydanie: 15/2023, 2023

Kategorie: Globalny punkt widzenia

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy