Koniec dominacji dolara? Nie tak szybko

Koniec dominacji dolara? Nie tak szybko

Marzących o zdetronizowaniu dolara jako „rezerwowej waluty świata” jest wielu. Ale na razie się nie udaje

Jest jedna rzecz, która łączy w nieoczywistym sojuszu alterglobalistów i skrajną prawicę w różnych miejscach globu. Coś, w czym zgodni mogą być lewicowy prezydent Brazylii Lula i Władimir Putin, technokratyczny Emmanuel Macron i radykalni francuscy marksiści oraz Komunistyczna Partia Chin. To przekonanie o hegemonii dolara i przewadze, jaką daje ona USA. A ściślej mówiąc, nawet nie samo przekonanie, ale chęć zmiany status quo.

Stosunek do znaczenia amerykańskiego dolara jest dobrą miarą radykalizmu. Im bardziej ktoś trzyma się głównego nurtu, tym mniej zaprząta sobie głowę dolarem, pozostaje on dla niego przezroczysty. To po prostu waluta rezerwowa świata i koniec. Im głębiej zaś ktoś jest przekonany, że globalne porządki trzeba zmienić, tym częściej rozważa rolę, jaką odgrywają w nich USA i kierowany z Waszyngtonu system finansowy. To jednak, jak widać, nie spór między demokratami, którzy wierzą w dolara, a jego autokratycznymi przeciwnikami. Raczej coś w rodzaju publicznego referendum na temat tego, dla kogo korzystna jest dominacja dolara i czy warto obowiązujący już prawie stulecie system zmieniać.

Oczywiście temat dolara wraca cyklicznie. Co dwa albo cztery lata, przy okazji każdego poważniejszego kryzysu czy zachwiania światowej równowagi, pojawia się ktoś, jakieś znaczące nazwisko, kto zaczyna publiczne rozważania o schyłku zielonych papierków. Dolar jednak – ze wszystkimi tego dobrymi i złymi skutkami – okazuje się bardziej uparty.

Obalić hegemona

„Co noc zasypiam, myśląc sobie: dlaczego wszystkie państwa muszą być uwiązane do dolara, by móc handlować? Kto o tym zdecydował? Czemu transakcje między Brazylią, Chinami i Rosją nie mogą być rozliczane w inny sposób, we własnej walucie i własnym banku?”, pytał retorycznie nowy-stary prezydent Brazylii Lula podczas niedawnej wizyty w Szanghaju. Ambicją Luli jest prowadzenie wielobiegunowej polityki zagranicznej, otwartej na przyjazne relacje z każdą ze stron „nowej zimnej wojny”. Lula gotów jest poprzeć swoje słowa czynami. Brazylia podejmuje kolejne kroki, aby handel w chińskim juanie stał się w kraju łatwiejszy i powszechniejszy. Opracowuje więc lub wdraża kolejne ułatwienia transakcji, np. podłączenie do chińskiego odpowiednika systemu SWIFT dla przelewów transgranicznych. Na początku 2023 r. chińska waluta wyprzedziła euro pod względem udziału w rezerwach brazylijskiego Banku Centralnego.

Jeszcze większą złość w zachodniej debacie wywołała wypowiedź prezydenta Francji, który przestrzegał przed uzależnieniem od dolara i jego „eksterytorialności”. W recepcji słów Macrona w świecie anglojęzycznym z pewnością nie pomogło to, że podobnie jak Lula wypowiedział je przy okazji wizyty w Chinach. Należący do międzynarodowego koncernu Ringier Axel Springer serwis Politico Europe szybko przypisał Macronowi chęć „realizacji kluczowych celów Pekinu i Moskwy”. Mało kto przypominał w tym kontekście, że podobne obawy przed fikcją „bezstronnego” i „przezroczystego dolara” wygłaszał na długo przed Macronem inny francuski prezydent, Charles de Gaulle. A zaledwie kilka lat temu – gdy prezydent Donald Trump złamał porozumienie jądrowe z Iranem i nałożył na państwo sankcje bez konsultacji z Europą – przewodniczący Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker.

Jeszcze bardziej zażartymi przeciwnikami globalnej dominacji dolara i jego statusu rezerwowej waluty świata są przywódcy wszystkich tych państw, w które uderzyły amerykańskie sankcje. Władimir Putin podczas szczytu z Xi Jinpingiem (oczywiście!) publicznie zapowiadał, że wspólnie z Chinami nie tylko będą się rozliczać w juanach, ale również zbudują większą koalicję państw w tym celu. Od bezalternatywnego dolara chcieliby też się uwolnić przywódcy Iranu, Białorusi czy Syrii, ale także państw, które z innego niż wojna lub sankcje powodu czują się poszkodowane dominacją dolara – takich jak Turcja czy Argentyna. Co łączy te wszystkie przypadki?

Pieniądze za darmo

Przekonanie, że dolar faworyzuje USA, dawno już przestało być domeną lewicy czy alterglobalistów. Otwartym tekstem pisze o tym i serwis Bloomberg, i redakcja „Financial Timesa” czy wielki zwolennik globalizacji i wolnego handlu Fareed Zakaria. To jednak, komu dolar szkodzi, pozostaje kwestią otwartą, a lista argumentów jest całkiem długa.

Wszyscy potrzebują dostępu do dolara, aby prowadzić międzynarodowy handel – z tym dyskutować trudno. Tyle że „studolarowy banknot można wydrukować za 17 centów, ale aby inne państwa mogły go pozyskać od USA, muszą zapłacić równowartość 100 dol. w towarach i usługach”, skarży się chińskie ministerstwo spraw zagranicznych w głośnym dokumencie „Hegemonia USA i jej zagrożenia”. Dzięki temu „za pomocą bezwartościowego papierka Ameryka może grabić zasoby i urobek biedniejszych państw”.

Zazwyczaj krytycy dominacji dolara nie idą tak daleko, ale zasadniczy mechanizm, na jaki skarżą się władze Chin, jest prawdziwy. Z tego wynika też przekonanie, że USA – w przeciwieństwie do innych krajów – mogą zadłużać się za bezcen, bo zawsze i w każdych okolicznościach znajdą się chętni, by kupić papiery dłużne w dolarach. Każdy kraj może potrzebować pożyczki w dolarach, ale tylko USA mogą taką pożyczkę spłacić jednym kliknięciem na ekranie komputera – „drukując” nowe dolary.

„Dolar, a więc i dostęp do dolara oraz usługi umożliwiające wymianę dolara są towarem eksportowym USA”, tłumaczył Bloombergowi Tyler Cowen, profesor Uniwersytetu George’a Masona i autor popularnego bloga Marginal Revolution. Cowen stara się uprościć sprawę (za co należy mu się wdzięczność) tak bardzo, jak to możliwe. Ludzie chcą dolarów – bo dają one najlepszą kombinację płynności i stabilności w światowym handlu – eksportują zatem towary do USA, dzięki temu konsumenci w USA mają dostęp do tanich dóbr, a chętni dostęp do dolarów. Dolar, przekonuje Cowen, jest takim samym „towarem na sprzedaż” jak torebki Zary i telefony Samsunga.

Jest z tym pewien problem. Można żyć bez nowej torebki i telefonu, ale państwo bez dostępu do rynków finansowych i globalnego handlu zaczyna się dusić. A Waszyngton może z dnia na dzień – za pomocą systemu sankcji – odciąć dostęp do dolara. To tworzy olbrzymią nierównowagę, ponieważ Waszyngton może zwiększyć podaż dolara, zmniejszyć lub próbować w przypadku jakiegoś kraju całkowicie zablokować przepływ. Nie działa to w drugą stronę – państwa, które mają rezerwy w dolarach albo sprzedają za dolary towary czy surowce, nie mogą z dnia na dzień po prostu zmienić, niczym w kantorze, waluty na inną. Poza tym np. 250 mld dol. rezerw walutowych i ekwiwalent tej sumy w chińskich juanach to nie to samo. Handel z czołowymi gospodarkami, takimi jak Niemcy czy Korea Południowa, nie jest i w najbliższym czasie nie będzie rozliczany w juanach. Rosja zaczęła się pozbywać swoich rezerw w dolarach po aneksji Krymu (a większą wyprzedaż zaczęła po 2018 r.), a i tak w 2021 r. dolar stanowił 15% rezerw banku centralnego. Wartość zamrożonych rezerw samego banku centralnego Rosji szacuje się więc nawet na 300 mld.

A sankcje mają też ten skutek, że uderzają nie tylko w rządy krajów zaatakowanych w ten sposób, ale także rykoszetują, stwarzając problemy tym, którzy wcale sankcji nie wprowadzili. Dokładnie tego dotyczył przypadek Iranu za Trumpa – Europa dalej była sygnatariuszem porozumienia z Iranem i europejskie firmy chciały z Teheranem handlować, ale z dnia na dzień stało się to trudniejsze.

Globalne alternatywy?

To właśnie nadużywanie sankcji miało – zdaniem wielu – zaszkodzić dolarowi bardziej niż cokolwiek innego. Bo przecież nie tylko elity w Rosji czy Chinach mają prawo nie ufać dolarowi – przywódcy krajów Ameryki Łacińskiej czy bogaci szejkowie z Półwyspu Arabskiego również nie chcą, by ktoś jednym kliknięciem pozbawił ich dostępu do olbrzymich fortun. A dopóki jedyną walutą, w której tak naprawdę mogą trzymać swoje oszczędności, jest dolar, groźba użycia sankcji zachowuje skuteczność.

I rzeczywiście, po 24 lutego 2022 r. działania w kierunku uwolnienia się od dolara ruszyły na globalną skalę – co kilka tygodni słyszymy o jakiejś wielkiej umowie, najczęściej dotyczącej surowców, którą zainteresowane strony będą rozliczać w juanach albo w rublach. Kolejne kraje pracują nad własnymi systemami płatności elektronicznych (Rosja, Iran, Chiny) albo nowymi walutami, za pomocą których będą rozliczać wymianę handlową (Brazylia i Argentyna). „Cyfrowe waluty banków centralnych” czyli usankcjonowana, państwowa i transparentna odpowiedź na kryptowaluty, mają zaś radykalnie ułatwić wymianę handlową z pominięciem dolara. A niektórzy przypominają, że Chiny uwolnią kiedyś kurs juana i umożliwią jego płynniejszą wymienialność, co w połączeniu z i tak rosnącym zapotrzebowaniem na juana – bo Chiny odgrywają wciąż rosnącą rolę w wymianie międzynarodowej – także osłabi dominację dolara.

Już w 2020 r. z tych właśnie powodów Kenneth Rogoff, były główny ekonomista Międzynarodowego Funduszu Walutowego, przestrzegał, że „dolarowa hegemonia wygląda krucho”.

A jednak, pomimo tak wielu pretensji i zarzutów, dominacja dolara ma się dobrze. Jego udział w rezerwach banków centralnych zmalał – bo jest więcej niż wcześniej chętnych na euro i juana, ale nadal – tak jak 50 lat temu – 80-90% światowych transakcji ponadgranicznych jest rozliczanych w dolarach. Jak na walutę, której schyłek przewiduje się średnio raz na kilka lat, dolar wykazuje zaskakującą odporność.

Dlaczego? Bo powody, dla których dolar jest tak stabilny, to te same powody, dla których liderzy innych światowych potęg go nie cierpią – wszyscy wciąż go potrzebują, a wszystkie alternatywy są mniej uniwersalne. Nie znaczy to, że dolar pozostanie bezkonkurencyjny – wręcz przeciwnie, rośnie mu konkurencja. Ale na razie także ci, którzy chcieliby go (a zarazem wielką przewagę USA) zdetronizować, sami muszą z niego korzystać. Czy nie na tym polega hegemonia?

Fot. Shutterstock

Wydanie: 18/2023, 2023

Kategorie: Globalny punkt widzenia

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy