Dziś na świecie mamy więcej wojen niż kiedykolwiek po 1989 r., a może i od początku zimnej wojny Według Instytutu Badań nad Konfliktami Zbrojnymi przy Uniwersytecie w Uppsali dziś na świecie mamy więcej wojen niż kiedykolwiek po 1989 r., a może i od początku zimnej wojny. Zespół badaczy szacuje liczbę konfliktów z udziałem państw na 56, do tego 83 z udziałem tzw. aktorów niepaństwowych, kolejne 48 klasyfikuje zaś jako jednostronne akty przemocy. Rok 2022, jeśli chodzi o ofiary śmiertelne, był najkrwawszy po 1989 r. – z wyjątkiem ludobójstwa w Rwandzie. Na dane z 2023 r. czekamy. Podobnego zdania są członkowie londyńskiego Międzynarodowego Instytutu Badań Strategicznych. Według ich dorocznego Armed Conflict Survey, czyli Przeglądu Konfliktów Zbrojnych, dziś na świecie toczą się 183 konflikty zbrojne z udziałem państw i niepaństwowych grup zbrojnych, czyli różnych bojówek, ruchów niepodległościowych, separatystów czy ugrupowań terrorystycznych. Aż 200 mln ludzi na świecie żyje pod kontrolą takich grup, a jest ich 460. Badacze zwracają uwagę na rosnącą „internacjonalizację” wojen domowych. Nie tylko Rosja, która ma najwięcej żołnierzy zaangażowanych poza granicami kraju, i USA, ale także Iran, Turcja czy Chiny włączają się w cudze konflikty w różnych rolach – od dostarczycieli sprzętu po akuszerów rozejmu. Kontrola nad szlakami handlowymi i zasobami kluczowych minerałów to dla światowych potęg kolejny bodziec do angażowania się bardzo daleko od własnych granic. Globalizacja tworzy również nowe możliwości finansowania i dozbrajania grup niepaństwowych. Tanie drony pozwalają zaś przeprowadzać precyzyjne ataki siłom, które wcześniej nie mogły tego robić. Słowem, wszystko wskazuje, że wojna rozlewa się po świecie i zostanie z nami. Ale co, jeśli prawdziwa jest inna teza: że mamy problem nie tylko z nadmiarem wojny, ale i z deficytem pokoju? Dyplomacja na półkę Inwazja Rosji na Ukrainę ujawniła niemoc dyplomacji i multilateralizmu (podejście wielostronne do rozwiązywania problemów). Przez kilkanaście miesięcy przekonywano zachodnie społeczeństwa, że pokój z Rosją nie był możliwy wcześniej, więc tym bardziej nie jest możliwy teraz. W dodatku nie zbilansowano izolacji Rosji przez Zachód zamknięciem konfliktów gdzie indziej i odciągnięciem od Moskwy jej dotychczasowych sojuszników. Wygrała, przynajmniej tymczasowo, narzucana przez administrację prezydenta Bidena idea globalnej wojny demokracji z autokracjami. Jej skutkiem było jednak zacieśnienie współpracy między autokracjami – Rosja, Chiny, Iran i Korea Północna są bardziej zintegrowane, niż było to przed rokiem 2022. Dominująca doktryna kazała myśleć, że wojna Rosji z Ukrainą może mieć tylko militarne, nie polityczne zakończenie. A jedynym dopuszczalnym sposobem jej rozstrzygnięcia jest uczynienie z niej w pełnym tego słowa znaczeniu proxy war, czyli wojny zastępczej, Zachodu i Rosji. W zgodzie z tym myśleniem, im więcej broni Zachód przekaże Ukrainie, tym większe straty zada ona Rosji – jak afgańscy mudżahedini w latach 80. – co przyśpieszy upadek Putina i zmusi Moskwę do wycofania sił okupacyjnych z Ukrainy oraz rezygnacji z obecności na Krymie. Ta teoria okazała się fałszywa. A przynajmniej nie udało się dowieść jej słuszności przez dwa lata wojny, która kosztowała życie tysięcy ukraińskich żołnierzy i tysięcy cywilów, spowodowała zniszczenia na setki miliardów dolarów i zdewastowała to państwo. Większa niż Zachodu zdolność Rosji do poświęceń (przed czym przestrzegał już Barack Obama w 2016 r.) i fakt, że władza w Moskwie nie musi za bardzo się liczyć ze społeczeństwem, pozwalają na dalszy udział w wyniszczającej wojnie. Jej kontynuacja zaś, jak mówił niedawno na łamach Politico George Beebe, niegdyś główny analityk CIA do spraw Rosji, a dziś dyrektor w think tanku Quincy Institute, prowadzi do tego, że „z biegiem czasu Zachód będzie musiał poczynić większe ustępstwa, by w ogóle przyciągnąć Rosję do stołu negocjacji”. Media głównego nurtu – wspomniane Politico, ale także „New York Times” – coraz częściej otwarcie piszą, że jednak to negocjacje i koncesje terytorialne są drogą do zakończenia wojny w Ukrainie, a nie rozbicie sił okupanta i odzyskanie zajętych ziem. Rośnie również presja na prezydenta Bidena, by w taki czy inny sposób zakończyć wojnę przed wyborami 2024 r. Wszystko to oznacza, że Ukraina może zapłacić wyniszczającą wojną i ponad 80 tys. ofiar do tej pory (oraz milionami obywateli na emigracji) za pokój na warunkach gorszych niż te, które Zachód