Co zrobi Ameryka? Martwa doktryna Bidena

Co zrobi Ameryka? Martwa doktryna Bidena

U.S. Secretary of State Antony Blinken, left, and Israel's Prime Minister Benjamin Netanyahu make statements to the media inside The Kirya, which houses the Israeli Ministry of Defense, after their meeting in Tel Aviv, Thursday Oct. 12, 2023. President Joe Biden is dispatching his top diplomat to Israel on an urgent mission to show U.S. support after the unprecedented attack by Hamas militants. (AP Photo/Jacquelyn Martin, pool)

Ukrainę, Izrael, Arabię Saudyjską i Tajwan coś łączy „Po niespodziewanym ataku Hamasu na Izrael podrożały akcje firm zbrojeniowych, w tym Lockheed Martin, Northrop Grumman i General Dynamics. Cena ropy skoczyła do 86 dol. za baryłkę, w pewnym momencie przebijając pułap 5% wzrostu. Odbija się także branża energetyczna”. Aż chciałoby się, aby rzeczywistość była tak prosta i jednoznaczna jak ten giełdowy komentarz z otwarcia poniedziałku na amerykańskich parkietach. Jaka więc jest reakcja USA na atak Hamasu i deklarację premiera Benjamina Netanjahu: „Jesteśmy w stanie wojny”? Chaotyczna, zawiła i ściśle związana z krajową polityką oraz trwającą prekampanią. Publicznie dyplomaci i administracja deklarują całkowitą, bezwarunkową i jednoznaczną solidarność z Izraelem i polityką Tel Awiwu. Za kulisami, wszystko na to wskazuje, dążą do powstrzymania najradykalniejszych instynktów izraelskiej prawicy i irańskich ajatollahów, by lokalny krwawy konflikt nie przerodził się w wojnę regionalną. Nawet najbardziej antyamerykańscy komentatorzy nie przekonują, że to coś, czego Waszyngton sobie życzył, ani że Biden na tym skorzysta. (Nie brakuje za to podobnych ocen wobec samego premiera Netanjahu, który oskarżany jest przez prasę w kraju i za granicą o hodowanie Hamasu i ignorowanie ostrzeżeń do granic sabotażu). Urzędująca administracja będzie jednak, cokolwiek by zrobiła, krytykowana z prawej i z lewej strony za decyzje z ostatnich lat. A związek Waszyngtonu i Tel Awiwu wciąż jest zbyt bliski, by którakolwiek administracja, demokratyczna czy republikańska, mogła wygodnie się zdystansować od wojny izraelsko-palestyńskiej. To zwraca naszą uwagę na ciekawy paradoks. Właśnie po to Joe Biden kontynuował Trumpowską politykę porozumień abrahamowych i regionalnej normalizacji stosunków, by móc kiedyś powiedzieć, że Bliski Wschód ma już sojusze, infrastrukturę bezpieczeństwa i dość stabilności, aby walczyć z terroryzmem i wpływami Iranu bez prowadzenia za rękę przez Amerykanów. By Ameryka mogła nie tyle Bliski Wschód opuścić, ile zerwać z praktyką „mikrozarządzania” i bycia pośrednikiem, brokerem, patronem i rozjemcą w kolejnych sporach.  Paradoks polega tu na tym, że ceną za porozumienie Arabii Saudyjskiej z Izraelem miało być rozwiązanie dwupaństwowe bądź jakakolwiek niezależność i nadzieje na przyszłą niepodległość Palestyńczyków. Administracja Trumpa nawet tego celu nie ukrywała, popierając choćby przeniesienie ambasady do Jerozolimy. Administracja Bidena tę w najlepszym razie ryzykowną politykę przejęła, prąc – przy sprzeciwie lewicowych krytyków Bidena i części środowisk zajmujących się polityką zagraniczną – do normalizacji między Arabią Saudyjską i Izraelem. Biden, który w kampanii obiecywał zepchnięcie Rijadu i księcia Muhammada ibn Salmana do pozycji pariasów, odwrócił swoją politykę wobec kłopotliwego sojusznika o 180 stopni. Inwazja Rosji na Ukrainę spowodowała, o czym pisałem na tych stronach od marca 2022 r., że Saudowie znów stali się obiektem umizgów i pielgrzymek, bo tylko eksport arabskiej ropy mógł pomóc USA i Europie utrzymać proukraińską koalicję. Wskutek tego Biden, który w trakcie kampanii głosił hasła izolowania autokratów, chcąc nie chcąc, zaczął dogadzać ibn Salmanowi i Netanjahu, wysyłając czytelne sygnały, że pójdzie na wiele, byle dokończyć proces normalizacji za swojej kadencji. Saudowie licytowali zaś wysoko, domagając się gwarancji wojskowych od USA lub nawet zgody na ich własny program atomowy i dostęp do najnowocześniejszych technologii w zamian za zerwanie zmowy cenowej z Rosją. Biden, jak się wydaje, z każdym miesiącem jest bliższy kolejnych ustępstw i spełnienia wszystkich żądań Rijadu.  Te sygnały odczytywali jednak również Palestyńczycy. W tym oczywiście liderzy Hamasu, którzy najprawdopodobniej uznali, że dogadanie się Rijadu i Tel Awiwu pogrzebie na dekady, jeśli nie na zawsze, nadzieje na palestyńskie państwo. I postanowili zaatakować, w nadziei, że uda im się zaszkodzić procesowi normalizacji, podburzyć przeciwko niemu arabską ulicę i sprowokować Izrael do takiej brutalności, że Zachód zacznie się od niego dystansować. I oto jesteśmy w tym momencie, w którym administracja USA zarządza oczekiwaniami już nie tylko europejskich (Kijów, Berlin, Bruksela), ale i bliskowschodnich sojuszników wobec dwóch wojen i kryzysów humanitarnych.  Co to oznacza? Że im bliżej końca kadencji Bidena i wyborów 2024 r., tym bardziej będzie rosła presja, by choć jedną wojnę zakończyć. Ukraina i Izrael są związane w więcej niż jednym wymiarze.  Pierwszy powód jest natury politycznej. Prezydent Biden nie chce zostawiać rozwiązania kwestii inwazji Rosji na Ukrainę i normalizacji stosunków Izrael-Arabia Saudyjska rządom republikańskim. Demokraci mają bowiem

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2023, 42/2023

Kategorie: Globalny punkt widzenia