Na wojnie, kryzysie i sankcjach bogacą się banki, koncerny zbrojeniowe, spekulanci na rynku żywności i surowców, globalni eksporterzy energii W londyńskim Muzeum Wiktorii i Alberta znajduje się kilka obiektów, które może nie są magnesem dla turystów, ale z pewnością przyciągną oko i sprowokują do refleksji uważniejszych obserwatorów. W jednej z gablot znajdziemy bowiem nie wiktoriańskie portrety albo kolonialne trofea, ale zdjęcia zwykłych dziewczyn w uniformach. Na przykład szpitalnym kombinezonie albo kurtce z charakterystycznym znakiem graficznym londyńskiego metra. Wszystkie te zdjęcia pochodzą z okładek pisma modowego „Vogue”, a łączy je hasło: „Nowa linia frontu”. To zdjęcia bohaterek nowej rzeczywistości: pielęgniarki, kurierki, motorniczej. Zdjęcia pielęgniarek czy kurierek albo sprzedawczyń opowiadają nam oczywiście o czasach pandemii, gdy to wojna z wirusem była najważniejszym światowym konfliktem, a „na froncie” walczyły owe dziewczyny ze zdjęć. Jednak dziś marzenia o tym, że społeczeństwa Zachodu dofinansują ochronę zdrowia i opiekę, a w centrum gospodarki postawione zostaną usługi publiczne, naprawdę nadają się już niestety tylko do muzeum. Światowy kapitalizm i zachodnie społeczeństwa dobrobytu nie przeżyły pandemicznego katharsis. Wczorajsze spekulacje o tym, czy zbudujemy gospodarkę opartą na nowoczesnej medycynie i opiece, błyskawicznie zostały zastąpione scenariuszami budowy gospodarki na czas rywalizacji wielkich mocarstw. Gdy odegnaliśmy od siebie wirusa, zaczęła się prawdziwa – nie metaforyczna – wojna. A o dofinansowaniu szpitali, podniesieniu znaczenia pracowników kluczowych branż czy opiekuńczej rewolucji w usługach publicznych wszyscy zapomnieli. Dziś chcemy płacić nie na szpitale, lecz na armię i globalne koncerny zbrojeniowe. Bohaterami zbiorowej wyobraźni są nie pielęgniarki i motornicze, lecz wojskowi influencerzy, prezydenci Zełenski i Biden oraz wszystko, co w danym momencie promuje propaganda czasów wojny. Metafory „linii frontu” i „wojny z wirusem” szybko ustąpiły prawdziwej wojennej mobilizacji. Pandemiczny kapitalizm stanu wyjątkowego ustąpił kapitalizmowi wojennemu. Światowy porządek ma niebywałą zdolność – po każdym z kryzysów niby wymyśla się na nowo, a tak naprawdę wraca w stare koleiny. Kto zarabia: lista (prawie) kompletna Pomimo wszystkich innowacji i rewolucji technologicznych kapitalizm wojenny XXI w. nie różni się zasadniczo od tego z poprzedniego stulecia. Tak jak inwazja Putina obaliła teorię, że współczesne wojny będą toczyć się przede wszystkim w cyberprzestrzeni, przy użyciu bezzałogowych dronów i „inteligentnych” rakiet, tak zawirowania gospodarcze ostatniego roku obaliły twierdzenia o tym, że żyjemy w jakiejś zupełnie nowej, cyfrowej fazie kapitalizmu. Wystarczy rzut oka na branże i firmy, które bogacą się na wojnie, kryzysie i sankcjach: banki, koncerny zbrojeniowe, spekulanci na rynku żywności i surowców, globalni eksporterzy energii. Nie ma na tej liście zbyt wielu firm XXI w., za to uderza, jak nadal mocno trzyma się wielki przemysł rodem z poprzedniego stulecia. Ale stulecia XX i XXI różnią się w innym aspekcie: tym, jak szeroki strumień wojennych zysków płynie do sektora prywatnego. Żeby nie być gołosłownym, zanim przyjrzymy się mechanizmom kapitalizmu czasów wojny i konfrontacji wielkich mocarstw, rzućmy okiem na zyski tych branż. Banki. W 2022 r. rentowność banków odbiła się na poziom nie – widziany od 14 lat – czyli od kryzysu 2008 r. – i według prognoz sięgnie 11,5-12,5%. Tak szacowali w swoim dorocznym raporcie analitycy firmy doradczej McKinsey. Wyniki za pierwszy kwartał 2023 r. zdają się potwierdzać ich prognozy. Jak pisze „Financial Times”, sektor bankowy w USA zarobił na czysto 80 mld dol. tylko w pierwszym kwartale tego roku i to pomimo kłopotów i upadłości niemałych instytucji finansowych. W Polsce jest podobnie: nie brakuje banków, które po trzech miesiącach roku mogą pochwalić się od 900 mln zł (ING) po ponad 1,2 mld zł zysku (Santander i Pekao SA). Wszystko to między innymi dzięki polityce podnoszenia stóp procentowych, które gwarantują bankom wyższe odsetki. Ale wielkie publiczne programy inwestycyjne – czy dopłaty do budowy infrastruktury, jak w USA, czy kredytów mieszkaniowych, jak w Polsce – pokazują, że także działające w realiach wojennej mobilizacji państwo pomaga nakręcać bankierom dobry interes. Energetyka. Tu dopiero jest hossa. Przyśpieszone odejście od rosyjskich surowców przez Zachód wywindowało w górę ceny dla europejskiego (i do pewnego stopnia amerykańskiego) konsumenta, a radykalnie obniżyło cenę rosyjskiej ropy, którą z upodobnianiem kupują teraz