Inny świat jest możliwy

Inny świat jest możliwy

W kwaterze zapatystów w meksykańskim Oventik, gdzie lud wydaje rozkazy, a rząd je wypełnia W zawiesistej porannej mgle trudno cokolwiek dojrzeć. Ledwo odnajdujemy niewielką, zardzewiałą tablicę z napisem „Tutaj lud wydaje rozkazy, a rząd je wypełnia”. W tym miejscu kończy się Meksyk, a zaczyna terytorium zapatystów. Przy bramie leniwie oparty partyzant w kominiarce pali papierosa. Dotarliśmy do Oventik – reprezentacyjnej kwatery indiańskich rebeliantów z meksykańskiego stanu Chiapas. W sylwestra 1994 r. zajęli oni pobliskie San Cristóbal de las Casas, aby zaprotestować przeciwko biedzie, krzywdzie i upokorzeniu. Nazwali siebie zapatystami od nazwiska Emiliana Zapaty, bohatera rewolucji meksykańskiej z 1910 r., zdradzonego i zamordowanego przez byłych sprzymierzeńców. Do Oventik zwabiła nas sława tajemniczego, zamaskowanego subcomandante Marcosa, który dzięki talentom medialnym i charyzmatycznej osobowości zmienił lokalny desperacki bunt Indian w sprawę całego świata. Trafił w dziesiątkę. Zapatyści doskonale wpisywali się w obowiązującą w latach 90. i w pierwszej dekadzie XXI w. intelektualną modę na lewicy: żadnej scentralizowanej struktury, obowiązującej wszystkich ideologii, doktryny, jedynie „siła wielości” ruchów alternatywnych. Mieści się tu zarówno marksizm, jak i anarchizm. Ekologia i feminizm. Nacjonalizm i liberalizm. Wiele składników, jeden wróg – zachłanny, hegemoniczny neoliberalizm firmowany przez Wall Street i rozwiniętą gospodarczo Północ, która wyzyskuje biedne Południe od czasów europejskiej kolonizacji. Ya basta – Indianie mają dość – Paszport – rzuca sucho partyzant przy bramie. – OK, bueno – odpowiadamy. Rebeliantom w takich sprawach się nie odmawia. Sprawdzają dokumenty, pytają o cel wizyty, zaglądają do plecaków, obszukują kurtki. – Tylko nie róbcie zdjęć samochodom ani ludziom bez masek. Nie lubią tego i bywają nerwowi – partyzant uśmiecha się nieznacznie, ewidentnie zadowolony ze swojego żartu. Po kilku minutach kontrola dobiega końca. Odprowadzani czujnym wzrokiem indiańskiego pogranicznika przekraczamy bramę wioski. Terytoria partyzanckie stanowią łącznie ok. 30% powierzchni stanu Chiapas. Liczebność „armii” jest tajna ze względu na formalnie wciąż trwający konflikt z meksykańskim rządem. Szacuje się, że stanowi ją od kilkudziesięciu do 100 tys. osób. Wojnę trudno tu jednak wyczuć i gdyby nie tablice informacyjne, zapatystów można by zwyczajnie przegapić. Ta bardziej namacalna, wywołana przez kartele narkotykowe, toczy się przede wszystkim na północ i na zachód od Chiapas. Z pobliskiego domu dochodzi gwar i śmiech. Czujemy się coraz swobodniej. – Warunki mamy skromne. Nie mamy papieru toaletowego – rzuca na odchodne strażnik – ale możecie się napić pepsi. Teraz my się uśmiechamy. Napój gazowany amerykańskiego giganta nie pasuje nam do indiańskich rebeliantów. „Nie mamy nic do stracenia, absolutnie nic. Nie mamy dachu nad głową, ziemi, pracy. (…) Wzywamy wszystkich naszych braci do przyłączenia się do krucjaty. To jedyna opcja, aby uniknąć śmierci z głodu!” – tak brzmi fragment manifestu zapatystów sprzed 20 lat. Indiańscy partyzanci zeszli z gór w sylwestra 1994 r. Tego dnia w życie wchodziła NAFTA – umowa o wolnym handlu ze Stanami Zjednoczonymi i Kanadą. Porozumienie uderzało w małe gospodarstwa rolne (zniesienie ceł) i łączyło się z zakazem kolektywnej własności ziemi, tradycyjnej formy gospodarowania na tych terenach. Spadkobiercy Majów stanęli nagle przed wyborem: głód lub śmierć na wsi albo równie upodlające życie w miejskich slamsach. Postanowili walczyć. Uzbrojeni głównie w stare karabiny, pałki i noże opanowali stolicę okręgu – San Cristóbal de las Casas. Domagali się reform politycznych i większych praw dla Indian. Nazwali się Ejército Zapatista de Liberación Nacional (EZLN), Zapatystowską Armią Wyzwolenia Narodowego. Bunt w Chiapas dojrzewał od przełomu lat 80. i 90. Władzę trzymała tu twardo nieliczna grupa latyfundystów z siedzącymi u niej w kieszeni lokalnymi watażkami. Polityków przekupywano i zastraszano, chłopów bito i zabijano. Panowała ogromna bieda. Większość mieszkańców nie miała dostępu do elektryczności, kanalizacji ani wody pitnej. Równocześnie do dżungli na południu Meksyku trafiało coraz więcej zbuntowanych i represjonowanych intelektualistów. Głównie marksistów, którzy mieli dość 70 lat autorytarnych rządów Partii Rewolucyjno-Instytucjonalnej (PRI) i marzyli o rewolucji proletariackiej. Na miejscu zobaczyli, że ich retoryka nie trafia do adresatów,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 08/2014, 2014

Kategorie: Obserwacje