Kurdowie utworzą własną republikę. Szyici uczynią to samo lub przyłączą się do Iranu. Sunnickie południe przejmie Kuwejt Prof. Jerzy Hauziński, islamolog, historyk Bliskiego Wschodu, wiceprzewodniczący Komitetu Nauk Orientalistycznych Polskiej Akademii Nauk. – Jak należy rozumieć to, co obecnie dzieje się w Iraku – czy to już jest globalny konflikt islamsko-chrześcijański, czy jeszcze lokalna wojna, w której miejscowa ludność walczy z okupantem? – W moim odczuciu, to konflikt jeszcze nie w pełni globalny, ale już o przewadze wątków globalnych. Oczywiście, każdy konflikt dzieje się na jakimś terenie, w tym przypadku na terytorium państwowym Iraku. Lecz jego główną osią jest konfrontacja z ekstremizmem muzułmańskim, którego źródła tkwią poza tym krajem. Mówiąc najogólniej, Irak zastąpił Afganistan – to tam właśnie gromadzą się dziś radykałowie, przede wszystkim z międzynarodowego trustu terrorystów, jakim jest Al-Kaida. – A lokalny ruch oporu? – W mojej ocenie zdecydowanie zmalał opór saddamowców. Trzon tych bojówek stanowili bowiem ludzie z przedwojennego establiszmentu, zbyt wygodni, by podołać trudom długotrwałej walki. Zabrakło im także liderów, oraz – przede wszystkim – szerszego poparcia społecznego. Tu wielkie zasługi oddała propaganda – zarówno amerykańska, jak i rządu tymczasowego – która uświadomiła Irakijczykom ogrom zbrodni reżimu Husajna. – Ale przecież motorem napędowym oporu nie musi być chęć przywrócenia rządów Husajna, lecz na przykład poczucie odrębności religijnej, językowej i kulturowej… – …w efekcie którego próby narzucania własnych rozwiązań politycznych, społecznych czy cywilizacyjnych muszą wywołać protest. Prawda, lecz nie można zapomnieć, że świat arabski przyzwyczaił się już do tego, iż nie jest obszarem zamkniętym. I, wbrew utartym opiniom, nie reaguje tak ksenofobicznie. Nie bez znaczenia są również stare podziały religijne i etniczne ludności Iraku. Bo czy można mówić o jedności tego obszaru w obliczu interwencji Zachodu? Moim zdaniem, nie. Po pierwsze, tradycyjnie różny jest stosunek miejscowych grup do obcych, a po drugie, wszystkie one – zarówno szyici, sunnici, jak i mniejszości etniczne, zwłaszcza Kurdowie – widzą w obecnej sytuacji okazję do załatwienia własnych, najczęściej sprzecznych interesów. – Czyli ogólnonarodowego powstania przeciwko okupantom w Iraku nie ma? – Nie ma. Do inspiracji globalnych zaś, wywołujących opór, dodałbym jeszcze rozgrywki czynników międzynarodowych, niezadowolonych z polityki amerykańskiej. Widać przecież wyraźnie antyamerykańską unię w sprawie Iraku, z Francją i Rosją na czele. Moim zdaniem, za pojawiającymi się co chwila organizacjami islamskimi w wielu przypadkach mogą stać siły wcale nie muzułmańskie. Pewnie narażę się tym stwierdzeniem, ale przypomnę, że upadek Husajna wywołał kolosalne straty biznesu rosyjskiego i francuskiego… – Dominujący, religijny charakter tego konfliktu narzucają grupy fundamentalistów z zewnątrz. Czy to, że część Irakijczyków ulega ich retoryce, nie wynika z braku innej ideologii, zdolnej zagrzać do walki? Irak nie ma przecież zbyt długiej tradycji państwowości. – Prawda, nie sposób mówić o irackim patriotyzmie. Nie przeceniajmy jednak roli religii. Większość grup terrorystycznych o religijnym charakterze rekrutuje biednych Irakijczyków, płacąc im za udział w zamachach. Oczywiście, uczestnicy takich akcji mają świadomość tego, że zginą. Wiedzą jednak również, że zarobione przez nich pieniądze zostaną wypłacone rodzinom. I to, w niesamowicie zubożałym Iraku, ma dla nich największe znaczenie. Działają więc nie z motywacji religijnej, ale ekonomicznej. Płacenie ceny krwi za powodzenie rodziny jest zresztą w świecie arabskim ogólnie przyjętym i akceptowanym postępowaniem. – Ustaliliśmy jednak, że religijne tło jest istotne. Tymczasem, choć śmierć ponoszą żołnierze sił interwencyjnych, w zamachach giną również muzułmanie. Islamscy radykałowie zaś barykadują się w meczetach, narażając je na zniszczenie. – To konsekwencja charakterystycznego dla islamu fenomenu – jedności religii i polityki, a właściwie tego, co w polityce jest najważniejsze, czyli władzy. By osiągnąć władzę, najpierw trzeba wyartykułować swoją obecność, w religijnym czy quasi-religijnym kontekście. Np. „obrony świętych miejsc przed niewiernymi”. Tak właśnie należy rozumieć działania Muktady al-Sadra. – A zatem cel uświęca środki? – Nie do końca, gdyż Arabowie – a mówimy tu o jednej z ich cech – nie dopuszczają myśli, że wina mogłaby leżeć po ich stronie. Jeśli zatem jakikolwiek meczet zostałby zniszczony lub uszkodzony, jedynym odpowiedzialnym
Tagi:
Marcin Ogdowski









