PiS dobija państwo, które miało wzmocnić

PiS dobija państwo, które miało wzmocnić

Państwo oszczędza na najważniejszych filarach systemu: opiece zdrowotnej, edukacji publicznej, systemie emerytalnym

Dr Łukasz Pawłowski – socjolog i psycholog, członek redakcji „Kultury Liberalnej”. Autor tekstów i wywiadów na temat polskiego i amerykańskiego życia politycznego. W 2014 r. otrzymał nagrodę NBP w kategorii najlepszy wywiad o tematyce ekonomicznej za rozmowę z Michaelem Sandelem „Pobudka z amerykańskiego snu”. Najnowsza jego książka ma tytuł „Druga fala prywatyzacji. Niezamierzone skutki rządów PiS”.

Zacznijmy od wyjaśnienia pewnego paradoksu. Jak to się stało, że ty, liberał, krytykujesz teraz w książce „socjalny” rząd Prawa i Sprawiedliwości za nadmierną czy agresywną „drugą falę prywatyzacji”? O co tu chodzi?
– Książka „Druga fala prywatyzacji” wzięła się z obserwacji niepokojących zjawisk wokół mnie. Okazało się, że coraz więcej ludzi w Polsce odkrywa z przerażeniem rosnące wydatki na pewne usługi, które w teorii powinny być publiczne – prywatne szkoły czy przedszkola dla dzieci, prywatne wizyty u lekarza… Niezbędne w życiu rodziny rzeczy – takie jak mieszkanie i posłanie dzieci do przedszkola – stają się trudniejsze do zdobycia i droższe nawet dla ludzi żyjących na poziomie warszawskiej średniej. Gdyby dokuczało to i przeszkadzało wyłącznie mnie, nie byłby to oczywiście materiał na książkę. Ale wystarczyło zacząć ten proces obserwować, liczyć, rzucić okiem na dane i posłuchać ludzi, a wyłonił się z tego wyraźny i dotykający wiele osób problem.

Co wynika z tych liczb?
– Prywatyzacja, o której piszę i którą krytykuję, to następujący mechanizm: ludzie otrzymują pieniądze od państwa w ramach transferów socjalnych – one są dla nas, mają redukować nierówności, napędzać demografię, dawać zabezpieczenie najuboższym. Tak przynajmniej mówi rząd. Tylko ci sami ludzie te pieniądze wydają następnie na coraz droższe usługi, których państwo nie zapewnia – bo oszczędza na najważniejszych filarach systemu: opiece zdrowotnej, edukacji publicznej, systemie emerytalnym. Co gorsza, rząd twierdzi, że te pieniądze są „nowe”…

…legendarne „wystarczy nie kraść” Beaty Szydło?
– „Wystarczy nie kraść” Beaty Szydło, „Nie wierzcie tym, którzy mówią, że się nie da” Andrzeja Dudy i wielokrotnie obiecywane nowe miliardy w każdym kolejnym budżecie Mateusza Morawieckiego. W rzeczywistości nie może być aż tak łatwo. Ktoś na tym tak naprawdę traci, a tym kimś w dzisiejszej Polsce są usługi publiczne. Ja w książce skupiam się na trzech, które mnie najbardziej interesują: edukacji, opiece zdrowotnej i emeryturach.

I PiS je prywatyzuje?
– Problem z „drugą falą prywatyzacji” polega na tym, że ludzie, którzy płacą podatki, a następnie część z nich otrzymuje transfery gotówkowe opłacane z tych podatków, i tak muszą raz jeszcze (czasem z tych samych świadczeń społecznych!) zapłacić za rzeczy, które te podatki powinny finansować.

Bo teoretycznie, skoro płacę podatki i składki w Polsce, mogę, gdy tego potrzebuję, pójść do lekarza. A w praktyce? Zanim się na niego doczekam w kolejce, wezmę swoje pieniądze i zarejestruję się prywatnie. Albo od razu opłacę miesięczny abonament w jednej z komercyjnych sieci. Badania zresztą pokazują to wprost. Polacy idą do prywatnych przychodni, by krócej czekać, a nie dlatego, że wierzą w ich lepszą jakość.

Co ciekawe i paradoksalne, PiS mówi o prywatyzacji funkcji państwa w swoim najnowszym programie. Krytycznie. Czytamy tam, że w czasach PO prywatne firmy ochroniarskie rzekomo robiły to, co powinny służby państwowe, i że jest to niebezpieczna i szkodliwa dla Polski praktyka. A teraz, gdy PiS rządzi, nie rozwiązuje problemu, tylko pogłębia w kluczowych obszarach działania państwa tę samą tendencję.

Mówisz o oszustwie, podczas gdy rządzący zapewniają – nie bez pewnych podstaw – że oni akurat swoje obietnice zrealizowali. Oszustwo zaś polega na tym, że co innego się obiecuje, a co innego – lub po prostu nic – daje.
– Mamy do czynienia z oszustwem, które polega na tym, że PiS reklamuje się hasłem solidarności. Jeszcze w 2005 r. Lech Kaczyński wprowadził podział na Polskę solidarną i liberalną, który zresztą partia do dzisiaj dość skutecznie rozgrywa. Swoje pomysły PiS przedstawia w kategoriach troski o najsłabszych, redukcji nierówności, wyciągania ludzi z biedy. Fakt, 500 zł miesięcznie to kwota nie bez znaczenia, szczególnie dla uboższych, nie ma co się spierać. Jest jednak poważne ale.

Gdy wprowadza się świadczenia gotówkowe – 500+ czy 13. emeryturę – a zaniedbuje usługi publiczne, to skutki są dokładnie takie, jak opisuję, czyli państwo jest zastępowane przez prywatnych usługodawców, przy większych kosztach dla przeciętnego obywatela, zmuszonego do coraz to nowych inwestycji w sfery życia, z których wycofało się państwo.

Cyniczny argument przeciwko twojej tezie jest taki: w Polsce każdy rząd zaniedbywał usługi publiczne, a ci przynajmniej dają pieniądze, za które możesz sobie kupić te same rzeczy prywatnie.
– Tylko że nie możesz! To złudzenie i zaraz powiem, dlaczego. Po pierwsze jednak, ten rząd obiecywał coś innego. PiS nie szło do wyborów z hasłem np. rozdania ludziom bonów edukacyjnych, które mają oni sobie realizować w prywatnych szkołach, prawda? Szło z obietnicą stworzenia solidarnego społeczeństwa, wyrównania nierówności, zlikwidowania ubóstwa. To, już widzimy, nie sprawdza się, bo z całego państwa dobrobytu, jakie miało w Polsce powstać, zostały raptem bezpośrednie świadczenia gotówkowe.

Po drugie, twierdzenie, że ludzie mogą sobie kupić lepsze usługi za 500 zł, jest zwyczajnie nieprawdziwe. Gdy potrzebujesz opłacić dziecku korepetycje, zajęcia dodatkowe lub wyrównawcze, miejsce w prywatnej szkole, rehabilitację, cokolwiek… za 500 zł nie ma na to szans. Miejsce w prywatnej szkole to minimum 1000 zł miesięcznie. Nie inaczej jest ze służbą zdrowia. Możesz wykupić prywatne ubezpieczenie za np. 80 zł miesięcznie. Ale od osoby, których w gospodarstwie domowym jest przecież kilka, a to i tak tani pakiet. Ceny zaś i wydatki rodziny na prywatne usługi medyczne rokrocznie rosną. W dodatku system prywatny już zaczyna być niewydolny, z tych samych zresztą powodów co publiczny – mamy w Polsce mało lekarzy, często ci sami leczą w kilku miejscach, tworzą się kolejki. Co więcej, w wypadku poważnej i przewlekłej choroby prywatna służba zdrowia i tak nie pomoże.

No i po trzecie wreszcie, pozostaje pytanie: po co? Skoro płacimy podatki, dlaczego mamy raz jeszcze płacić za to samo prywatnie?

Dziś, po tym jak Polskę dotknęła pandemia, każdy polityk powie, że wydatki na służbę zdrowia trzeba zwiększyć, a usługi publiczne są kluczem do sprawnego państwa. Problem w tym, że jeszcze do niedawna nikt nie chciał tego słuchać. Politycy twierdzili zgodnie, że służba zdrowia i usługi publiczne, nawet jeśli ważne, nie są sexy, natomiast 500 zł w portfelu to konkret, który zobaczy każdy.

– Zarazem ta 13. emerytura, w rzeczywistości – dodajmy – mniejsza od minimalnej emerytury i wynosząca ok. 1000 zł, nie pokryje żadnych wydatków na opiekę zdrowotną, a lepsza geriatria w Polsce mogłaby naprawdę ratować życie. Ale owszem, nikt już dziś nie podniesie ręki na raz dane świadczenia społeczne, one są nie do ruszenia. Ryzyko jest inne – że partie opozycyjne, pomimo wiedzy o wadach modelu pisowskiego, będą postępować zgodnie z jego logiką. Pamiętamy przecież, jak opozycja miotała się od ściany do ściany, raz mówiąc, że 500+ to korupcja polityczna, a raz obiecując, że da nawet więcej, i to na każde dziecko. Chyba najlepiej widzimy właśnie teraz, że pożytki z bezpośrednich transferów gotówkowych się wyczerpują – że dzięki dodatkowym kilkuset złotym nie uratujemy się przed nędzą publicznej szkoły, nie polepszymy swoich warunków mieszkaniowych ani nie zadbamy o zdrowie najbliższych w czasie epidemii. Widzimy to, ale wcale nie mamy gwarancji, że wśród osób kształtujących politykę w Polsce ktoś tę lekcję rozumie i wyciąga wnioski.

Twoja ocena polityki społecznej w Polsce ostatnich lat jest chyba jeszcze surowsza. Redystrybucja w wydaniu PiS – dajesz do zrozumienia – nie zasypuje nierówności społecznych, ale je pogłębia. Piszesz, że „PiS dzieli Polaków na lepszy i gorszy sort nie tylko retorycznie, ale także jak najbardziej realnie”.

– Tak jest. Pierwszy z brzegu przykład to cofnięcie reformy edukacji wysyłającej sześciolatki do szkół – to była reforma wyrównująca szanse. Sprawa edukacji najbardziej mnie boli, bo mam dzieci w wieku przedszkolnym.

Dziś pewna grupa dzieci, których rodziców na to stać i którzy przywiązują do edukacji określoną wagę, wypłynie poza system edukacji publicznej. Nie będzie miała żadnego kontaktu z innymi dziećmi, tymi, które nie miały pieniędzy ani szans pójść do lepszych szkół. I nie mówię tu, że wszystkie prywatne szkoły są lepsze od wszystkich publicznych. Ale jeżeli w centrum zainteresowania będą placówki prywatne i do nich będzie trafiać coraz więcej środków, kosztem publicznych, to za nimi pójdą nauczyciele, rodzice i dzieci – jeszcze bardziej osłabiając sektor publiczny. Nauczyciele dziś też wybierają lepsze warunki pracy, prywatyzacja ma wpływ nie tylko na tych, którzy korzystają z usług, ale i na tych, którzy je świadczą. Kto na tym straci? Ci, którzy nie mają odziedziczonych kapitałów – kulturowego czy symbolicznego – i dla których szkoła publiczna to jedyna opcja.

A te same zjawiska, przyśpieszone przez bezpośrednie transfery pieniężne, odtwarzają się w innych gałęziach działania państwa. Lekarze również idą tam, gdzie jest zapotrzebowanie itd.

Skąd przekonanie czy nadzieja, że gdyby władzę dzierżyła dzisiejsza opozycja, byłoby inaczej? Czy trend do prywatyzacji, urynkowienia i uelastycznienia wszystkiego, co się da, zostałby powstrzymany, a nie przyśpieszony przez jakiś kolejny program „taniego państwa”, partnerstwa publiczno-prywatnego, bonów edukacyjnych albo podatku liniowego?

– Z tym, jakie opozycja ma postulaty programowe, bywa naprawdę różnie, bo przecież swego czasu Platforma proponowała dopłaty do

pensji, rozszerzenie programu 500+ i 13. emeryturę… Nie mogę nikomu obiecać, że dzisiejsza opozycja rządziłaby w jakimkolwiek wymiarze lepiej. Wciąż jednak mam nadzieję, że jest bardziej otwarta na krytykę, dyskusję i nowe pomysły niż partia rządząca, która na to jest absolutnie immunizowana. Tam nie ma prób zrozumienia, co w następstwie jej rządów się dzieje.

Widzimy to teraz, gdy wszelkie wysiłki zmierzają do utrzymania władzy, a nie do realizacji nawet własnych, deklarowanych przez partię rządzącą celów, takich jak wzmocnienie pozycji Polski na arenie międzynarodowej, zmniejszenie nierówności czy usprawnienie państwa. Nie widzę, aby PiS troszczyło się choćby o to, co samo określiło jako najważniejsze cele i wyzwania dla Polski, więc tym bardziej nie mam teraz nadziei na produktywną, krytyczną dyskusję z rządzącymi.

Opozycja zaś przez długi czas proponowała na to anty-PiS.

– Czasem, gdy rozmawiam z politykami opozycji, czuję – i jest mi z tym głupio! – że to mnie bardziej zależy na zmianie polityki, jaką prowadzi się w Polsce. I że to ja mam silniejsze przekonania na temat tego, co można i należy poprawić. Doskonale było to widać przez ostatnie kilka lat, gdy ta otwartość czy skłonność do dyskusji programowych – za które przed chwilą opozycję chwaliłem – przybierała karykaturalną postać. Była gotowość, by energicznie zwalczać „rozdawnictwo” – i niemal jednocześnie obiecywać rozszerzenie tych samych programów społecznych, które się krytykuje! Po stronie opozycji brakuje elementarnej zdolności wyłożenia własnych poglądów.

Można mojej książce zarzucać, że jest idealistyczna, bo „500 zł każdy widzi w portfelu”, a lepsza edukacja to bardzo ogólny postulat. Ale uważam, że tym bardziej należy podkreślać cenę bezpośrednich świadczeń i wartość usług publicznych. Epidemia tylko dodaje moim tezom aktualności, bo deficyty usług publicznych widzimy dziś wyraźnie, podobnie jak dostrzegamy, co się stanie, gdy zamiast realnie inwestować w państwo, będziemy kontynuować wyłącznie politykę bezpośrednich świadczeń. Zwrócenie uwagi na ten problem – „drugiej fali prywatyzacji” PiS i jej skutków dla państwa – otwiera moim zdaniem pakiet poglądów, którego opozycja mogłaby teraz bronić.

Rozważasz w książce kilka popularnych interpretacji dominacji PiS w sferze kultury i tożsamości – czy to katolicyzm, czy tradycjonalizm, czy coś jeszcze innego decyduje o tym, że partia Jarosława Kaczyńskiego zdaje się być górą w wielu tych sporach. Ale tak naprawdę najciekawsza wydaje mi się odpowiedź najprostsza. Pisowcom – w przeciwieństwie do liberalnej opozycji – o coś chodzi, widać, że mają jakieś poglądy i mocne przekonania, walczą o swoje do upadłego nawet w sprawach beznadziejnych.

– Żyjemy w czasach deficytu stabilności i bezpieczeństwa – to już powoli staje się banałem. Zmienia się wokół nas bardzo wiele rzeczy: technologia, rynek pracy, nasza obyczajowość. Pandemia także w wielu dziedzinach życia oznacza natychmiastową zmianę.

PiS wyrąbało sobie pozycję partii, która ma pewną wizję świata i chce jej bronić. Nie obiecuje powstrzymania wszelkich zmian i cofnięcia zegara historii. Ale zarazem obiecuje przynajmniej część z nich powstrzymać i zapanować nad tym, co się dzieje. Chronić Polskę i prowadzić ją z dala od tego, co zdaniem PiS szkodliwe.

Opozycji, właśnie przez to, że sama często dopiero szuka swoich poglądów, było z taką obietnicą trudno konkurować, nawet jeśli na każdym kroku widać, że jest to obietnica dziurawa. A hasło: „Jesteśmy silną partią, z mocnym zdaniem i poglądami, potrafimy uchronić was przed chaosem” działa. Zaznaczmy też, że religijność – te wszystkie deklaracje Kaczyńskiego, że poza Kościołem czeka Polskę nihilizm – ma moim zdaniem drugorzędne znaczenie. Dużo istotniejsza jest obietnica stabilności i przywrócenia „bezpieczeństwa” w świecie, który galopuje. Do podobnych sloganów i odruchów z sukcesami odwołują się rządzący w innych krajach, o zupełnie nieprawicowym rodowodzie. Na przykład Emmanuel Macron mówi o „Europie, która chroni”.

To właśnie masz na myśli, gdy piszesz, że „prawica obiecuje alternatywny model modernizacji”?

– Tak, ona uparcie poszukuje propozycji konkurencyjnych dla europejskiej, zachodniej wersji nowoczesnego państwa dobrobytu – czegoś, co byłoby i swojskie, i lepsze. Stąd ta idealizacja II RP i 20-lecia międzywojennego, stąd wynajdywanie historycznych patronów dla rozmaitych przedsięwzięć, stąd nowe nazwy i kostium dla starych pomysłów. I PiS realizuje te pomysły, nawet gdy nie mają żadnego sensu ekonomicznego, gdy upadają albo okazują się mrzonką, gdy wypalają pisowcom prosto w twarz. Weźmy pomysł kupna niemieckich linii lotniczych przez LOT, odbudowę przemysłu stoczniowego czy polskie auto elektryczne Morawieckiego… To się kompletnie rozłazi, ale daje poczucie, że państwo działa, ma plany i „coś robi”.

Interesujące, że ostatecznie jako przykład polityka, który potrafi wyartykułować sprzeciw wobec pisowskiej wizji i zarysować konkurencyjne postulaty, podajesz Adriana Zandberga.

– Zaznaczmy od razu, że nie deklaruję się jako wielbiciel Zandberga, nie podzielam też wielu postulatów partii Razem. A jednak to Zandberg w odpowiedzi na exposé premiera Morawieckiego był w stanie przekonująco, logicznie i z pasją wyartykułować to, w co wierzy. Jego kontrexposé wzbudziło ogromne poruszenie. Czy dlatego, że ludzie zapałali miłością do wszystkich lewicowych postulatów? Wiemy, że nie. Ale sam fakt, że wyszedł przygotowany i merytorycznie, klarownie pokazał te postulaty, był powiewem świeżości. To pokazuje, jak nisko zawieszona jest poprzeczka, ale skoro obejrzały to miliony ludzi – widać potencjał. Wracam do tego, bo to jest właśnie dowód, że jeśli ktoś ma poglądy i w nie wierzy, jest w stanie przynajmniej zdobyć uwagę. A to również niezbędny warunek do prowadzenia sporu politycznego w Polsce i ewentualnej zmiany polityki na lepsze, bez kapitulowania przed wszystkim, co rządzący w danej chwili narzucają debacie publicznej. Inna rzecz, że z Zandbergiem jest jak ze spławikiem, który robi ruch na powierzchni wody, po czym znika i go nie widać. Lewica nie wykorzystała tej wielkiej uwagi i impetu, które były efektem sejmowego wystąpienia Zandberga – przynajmniej nie w sposób zauważalny w sondażach.

Ale duża część liderów opinii po stronie opozycji jest słaba. Mieli poglądy płytkie, zmienne, nieugruntowane w żadnych głębszych przemyśleniach o świecie i wartościach, których byliby skłonni bronić.

– Nie chcę się odnosić do konkretnych nazwisk, ale widzimy przecież, jak znaczna część polityków zmienia poglądy. I to daje o sobie znać w najbardziej oczywisty sposób, bo w zmieniających się co wybory programach ich partii.

Wejdę ci jednak w słowo: poglądy można zmieniać, czasem nawet trzeba. Problem powstaje, gdy nie wypływają one z niczego trwalszego i gdy w ich obronie nie chce się specjalnie wiele poświęcić lub zaryzykować.

– Część polityków nie wie, czego chce, bo nie ma tego dogłębnie przemyślanego; część wie, ale nie potrafi tego komunikować; część zaś rzeczywiście jest koniunkturalna i zmienia zdanie pod nastroje społeczne.

Ja oczekiwałbym, że polityk ma zdolność narzucania swojego sposobu myślenia i opisywania rzeczywistości, a nie tylko chodzenia z termometrem i sprawdzania temperatury opinii publicznej na każdy temat. Z tymi poglądami wychodzi się do ludzi, rozmawia się o nich i ich broni, a nie na odwrót – ogląda się na sondaże w poszukiwaniu poglądu, który w danej chwili warto mieć.

Fot. Krzysztof Żuczkowski

Wydanie: 17/2020, 2020

Kategorie: Wywiady

Komentarze

  1. Radoslaw
    Radoslaw 20 kwietnia, 2020, 11:54

    „Książka „Druga fala prywatyzacji” wzięła się z obserwacji niepokojących zjawisk wokół mnie. Okazało się, że coraz więcej ludzi w Polsce odkrywa z przerażeniem rosnące wydatki na pewne usługi, które w teorii powinny być publiczne – prywatne szkoły czy przedszkola dla dzieci, prywatne wizyty u lekarza… Niezbędne w życiu rodziny rzeczy – takie jak mieszkanie i posłanie dzieci do przedszkola – stają się trudniejsze do zdobycia i droższe nawet dla ludzi żyjących na poziomie warszawskiej średniej.   ”

    No widzę, że pokolenie 30-40 latków zaczyna tęsknić za zdobyczami „znienawidzonego systemu, przywiezionego na sowieckich czołgach”. No to może należałoby na początek podziękować Polsce Ludowej, która stworzyła jakieś 90% tego systemu? Dla przyładu – ubezpieczeniami społecznymi objęte było w 1938 roku zaledwie jakieś 15% populacji, natomiast w latach gierkowskich objęto już praktycznie 100%. Polska Ludowa wreszcie wdrożyła to, co było na długo wcześniej postulowane przez postępowe środowiska chłopskie czy socjalistyczne – vide program radomski PPS. A mogła to zrobić ponieważ zniosła wszechwładne wpływy przedwojennego ziemiaństwa, które aż do II w.św. utrzymywało w Polsce quasi-feudalne stosunki społeczne. Takie, z jakimi Zachód rozprawił się u siebie jeszcze przed Rewolucją Francuską! Drugim powodem, dla którego zbudowanie takiego państwa opiekuńczego było w Polsce Ludowej możliwe, była masowa nacjonalizacja gospodarki – państwo zwyczajnie miało źródła dochodów na realizację programów socjalnych (i wiele innych szlachetnych celów także). Za II RP było to niemożliwe, bo było to państwo na masową skalę rabowane przez zagraniczny kapitał – brzmi znajomo? Zatem bez przywrócenia Polsce Ludowej godności i należnego jej, HONOROWEGO miejsca w polskiej historii, nie liczcie na odbudowanie w Polsce państwa o ludzkiej twarzy – w miejsce wilczej mordy prymitywnego kapitalizmu, którą otrzymała w 1989 roku. No właśnie – destrukcja socjalnego (czytaj: cywilizowanego) państwa to nie kwestia rządów PiS. Jedyną ich „zasługą” jest ukrywanie swoich prawdziwych intencji, podczas gdy ich poprzednicy robili to od 1989 roku przy otwartej przyłbicy.To się zaczęło już w latach 80-tych, kiedy ogłupieni i skorumpowani przez Zachód przywódcy Solidarności nagle z rzekomych obrońców robotników, zaczęli się przygotowywać do roli klasy nowych kapitalistów. I czas najwyższy, żeby pokolenie 30-40 latków wreszcie odrzuciło wielkie kłamstwo „etosu Solidarności” – teraz, kiedy zaczyna na własnej skórze odczuwać, ile faktycznie warta jest ta „solidarność”. Poszukajcie sobie 21 postulatów sierpniowych, to zrozumiecie, skąd PiS czerpał inspirację do zmanipulowania milionów Polaków. Wymuszone w 1980 roku przez „Solidarność” przywileje socjalne doprowadziły do zapaści gospodarczej już utykającego państwa i uniemożliwiło jego gruntowne zreformowanie. Ale system socjalny nadal działał. Funkcjonowało wyśmienite szkolnictwo, a na specjalistyczną wizytę w publicznej służbie zdrowia czekało się góra kilka tygodni, a nie miesięcy czy lat jak obecnie!Stopniowa ale nieuchronna destrukcja zaczęła się od 1989 roku. Razem z upadkiem przedsiębiorstw znikały ogromne pakiety socjalne czy edukacyjne, które zapewniały. Państwo, które od 1989 roku model swojego „rozwoju” opiera na niskich kosztach pracy, zwyczajnie nie nie ma funduszy na utrzymanie w ruchu podstawowej infrastruktury socjalnej. Poziom polskiej edukacji obniżył się dramatycznie; zniszczono tak ważny jej element, jak szkolnictwo zawodowe. I co – młodzi Polacy, tacy podobno świetnie wykształceni, potrzebowali 30 lat, żeby to wszystko zrozumieć? Piszę, to jako człowiek, który w 1989 roku był na studiach i w następnych latach śledził z bilska te procesy. Widziałem np. tych „pogromców komuny” rodem z NZS, widziałem, co się kryje za ich sloganami o „wolności i demokracji” – niesłychana pazerność na władzę i czysty egoizm. To jest pokolenie, które rządzi Polską od 1989 roku. Pokolenie „Teraz k…a my!” To co -spodziewacie się społecznej empatii po takich ludziach? Spójrzcie sobie choćby w życiorys marionetkowego premierzyny Morawieckiego, to zrozumiecie, o czym piszę.
    Polacy skakali z radości po grobie „komuny”, bo nieboszczka krzywdę straszną im wyrządziła, wdzielając cytrusy dwa razy do roku. Ale za to do lekarza można było się dostać niemal na zawołanie. Dziś cytrusów jest pod dostatkiem, ale lekarz dostępny dwa razy w roku. No to pozostaje się leczyć cytrusami.

    Odpowiedz na ten komentarz
  2. Carlos
    Carlos 21 kwietnia, 2020, 02:48

    100% prawdy, gratuluje zwiezlego komentarza- fuck solidarnosc sprzedawczykow

    Odpowiedz na ten komentarz
    • Radoslaw
      Radoslaw 21 kwietnia, 2020, 11:30

      Jestem inżynierem i absolwentem klasy o profilu mat-fiz PRL-owskiego liceum. Taki profil wykształcenia i ścieżka zawodowa w sposób naturalny uczy zwięzłości i żelaznej logiki wypowiedzi. To zawsze podkreślała nasza polonistka – choć oczywiście język, jakim się posługiwaliśmy był mniej barwny, niż naszych rówieśników z klas humanistycznych. Na obronie mojego doktoratu obecna była moja koleżanka, polonistka z liceum. Po zakończeniu części oficjalnej podeszła do mnie i powiedziała, że choć niewiele zrozumiała, to gratuluje mi, że nie popełniłem ani jednego błędu językowego. I ta pochlebna ocena była dla mnie równie ważna, jak pozytywne wypowiedzi tęgich profesorskich głów, które badały moją wiedzę merytoryczną.Tak uczyły szkoły czasów Polski Ludowej – logika, szeroka wiedza ogólna, wszechstronna kultura. Dlatego, kiedy dziś słyszę jakiegoś gnoja (przykro mi, ale inaczej nie można takiego nazwać), który mi będzie wyszczekiwał, że chodziłem do KOMUNISTYCZNYCH szkół, założonych przez sowieckich kolaborantów… No nie napiszę tego, co mi się naprawdę ciśnie na usta…

      Pozdrawiam

      Odpowiedz na ten komentarz
  3. Radoslaw
    Radoslaw 22 kwietnia, 2020, 08:30

    Na edukację, emerytury, opiekę zdrowotną „nie ma”. A na co jest:
    „W marcu zgodę na sprzedaż Polsce do 79 wyrzutni i 180 pocisków, sprzętu towarzyszącego, amunicji szkolnej i szkoleń za maksymalnie 100 mln dol. zatwierdził Departament Stanu. Sprzedaż ma się odbyć w ramach programu FMS (Foreign Military Sales) – sprzedaży sojusznikom broni używanej przez amerykańskie wojsko. Jak informowała w marcu podlegająca Pentagonowi agencja ds. współpracy obronnej DSCA, nie są znane żadne propozycje offsetu towarzyszącego potencjalnej umowie, a ewentualny offset, musiałby być przedmiotem negocjacji z kontraktorem.”
    (źródło: RMF24, 21 kwietnia 2020)
    „ewentualny offset, musiałby być przedmiotem negocjacji” – Ha, ha, ha! „Negocjacje” będą polegać na tym, że Amerykanie powiedzą „Nie!”, a Polacy grzecznie się zgodzą.
    A co robi polska impotentna inteligencja? Pisze książki z cyklu „Jak nie jest, a być powinno”.

    Odpowiedz na ten komentarz
    • jea
      jea 12 maja, 2020, 14:36

      jak jankes „cycka” słowiańskiego towarzysza można by napisać niejedną rozprawkę.P. Radosławie z radością czytam pańskie komentarze – szkoda, że jest ich niewiele, a jest o czym pisać w dobie niszczenia polskiego dorobku czasów naszej młodości – pozdrawiam.

      Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy