Rozdzielone siostry syjamskie ze Stalowej Woli skończyły cztery lata. Są wizytówką wiedzy i amerykańskich, i lubelskich lekarzy Dwa oddzielne łóżeczka, nad każdym aniołek z rozpostartymi opiekuńczo skrzydłami. To prezent od amerykańskich pielęgniarek na pożegnanie przed wyjazdem z Filadelfii. Dziewczynki ubrane w odświętne sukienki i upozowane do fotografii zgodnym chórem śpiewają poznaną w przedszkolu piosenkę: „Żółte jest słonko, niebieskie jest niebo, czerwone jest serce, zielone jest drzewo”. Są prawie jednakowego wzrostu, ciemnowłose, czarnookie. Gadatliwe („jak mama”), żywe srebro („po ojcu”). Ale pani Krystyna protestuje: – Podobne są tylko z wyglądu, od urodzenia miały całkiem inne charaktery. Wiktorię fascynuje wszystko, co nowe, musi być wszędzie, wszystko widzieć i wiedzieć, zwracać na siebie uwagę otoczenia. Ma usposobienie przywódcze, potrafi podporządkować sobie większość chłopców z podwórka. Nazywamy ją „diabełkiem” albo „chłopczyskiem”, w przeciwieństwie do „przytulanki” Weroniki. Ta jest spokojna, rozważna, wszystko obserwuje z zainteresowaniem, nie szaleje tak ani nie rozrabia. Gdy zawiera przyjaźnie z rówieśnikami, to – jak mówi – „aż do śmierci” i „na całe życie”. Łatwiej niż Wiktoria zaadaptowała się w przedszkolu, do którego obie chodzą od września ubiegłego roku, jest bardziej lubiana przez dzieci i wychowawczynie. Chętnie pokazuje cienką jak zadrapanie, ledwie widoczną bliznę na klatce piersiowej i brzuszku, wyjaśniając, że tu była przyłączona „ta niegrzeczna Wikcia”. Synowie Paleniów: Piotrek, Tomek i Michał lubią bawić się z siostrami. – Przy nas nawet strachliwa Weronika nie boi się pszczoły – mówi Tomek. – A jak któraś nie chce słuchać, to się ją straszy szpitalem i operacją – podsumowuje rozmowę o więzach rodzinnych najmłodszy z chłopców, Michał. 65-metrowe mieszkanie jest bardzo jasne: białe ściany i firanki, kremowe posadzki. – Gdyby mi ktoś cztery lata temu powiedział, że z komórki przeprowadzę się do czterech pokoi, myślałabym, że to sen – mówi Krystyna Paleniowa. Na ścianie segment. Większość półek jest w nim jednak pusta. – Nielekko wyżyć z 700-złotowej pensji męża i zasiłku na dzieci – mówi gospodyni, ale już za moment rozpogadza się, szukając jasnych stron życia. – Chodźmy teraz do pokoju dziewczynek. Pani patrzy! Cała szafa ubranek – prezentów od Polonii. I regał z zabawkami na całą ścianę. Nawet chłopcy dostali ludzi – pająki i inne zabawki kosmiczno-wojenne. To będą zroślaki Dziewczynki urodziły się 26 maja 1999 r., pod koniec 35. tygodnia ciąży w Klinice Położnictwa i Perinatologii Akademii Medycznej w Lublinie. Ważyły razem 4470 gramów. Krystyna i Edward Paleniowie mieszkali wtedy w Jastkowicach, podkarpackiej wiosce, i oboje pracowali na kolei; on w tzw. drużynie konduktorskiej, ona odprawiała pociągi. Razem z trzema synami: dziewięcioletnim Piotrkiem, o rok młodszym Tomkiem i sześcioletnim Michałkiem zajmowali pokój z kuchnią w rozlatującym się ze starości domu, siedząc kątem na swoim-nie swoim, jako jedyni w okolicy bez bieżącej wody, łazienki, ubikacji. W ciągu dziesięciu lat małżeństwa nie dorobili się niczego prócz tej czwartej – „niepotrzebnej” zdaniem sąsiadów – ciąży. W piątym miesiącu pani Krystyna poczuła się tak źle, że lekarz z gminnego ośrodka wysłał ją na dodatkowe badania ultrasonograficzne do szpitala w Stalowej Woli. – To wtedy dowiedziałam się, że urodzę dziewczynki bliźniaczki. Ale zaraz za radosną nowiną przyszedł szok. Lekarz spojrzał na mnie tak jakoś dziwnie i powiedział: „To będą zroślaki”. Z niechęcią przywołuje tamte dni i zadawane samej sobie pytanie: „Gdy urodzę żywe, jak będą wyglądały?”. I najbardziej dręczące, natarczywe: „Dlaczego właśnie mnie to spotyka?”. Paleniowa trafiła na oddział patologii ciąży w szpitalu w Lublinie kilka tygodni przed rozwiązaniem. Badania wskazywały, że dzieci są zrośnięte klatką piersiową, mają wspólną wątrobę, ale na szczęście osobne serca i przewody pokarmowe. Po porodzie – przez cesarskie cięcie, które wykonał kierownik kliniki, Jan Oleszczuk – sytuacja okazała się bardziej skomplikowana, ponieważ dziewczynki połączone były także workiem osierdziowym, mostkiem i żebrami. Wracajcie osobno! Dr Oleszczuk długo przed terminem porodu zastanawiał się, jak najlepiej pomóc zrośniętym dziewczynkom. Zdecydował się na konsultację z prof. Louisem Keithem, dyrektorem Centrum Badań nad Ciążą Mnogą z Northwestern University w Chicago. Keith, sam bliźniak, skontaktował go z Amerykańskim Towarzystwem Chirurgów, które wskazało prof. Scotta Adzicka ze Szpitala Dziecięcego
Tagi:
Teresa Ginalska









